niedziela, 4 lutego 2018

Michalina -cz.X

Ach, co to był za ślub!!!
Panna Młoda calutki czas miała oczy w  bardzo mokrym miejscu- ze wzruszenia.
Bo od chwili przyjazdu każdy z rodziny Michała starał się okazać jej, że jest
nowym, ale bardzo pożądanym członkiem  rodziny. Rodzice Michała zwracali się
do niej per córeczko, a jej serduszko topniało i łzy napływały do oczu.
Ze strony Michaliny były tylko dwie osoby- babcia i  matka. Tatuńcio stwierdził,
że i bez niego udzielą córce ślubu, a on zle się czuje. Owo złe samopoczucie to
były jakieś rozgrywki szachowe, w których brał udział i  były dla niego ważniejsze
niż ślub jedynego dziecka.
Babcia skwitowała to jednym zdaniem- "nie zdawałam sobie  sprawy, że urodziłam
potwora, może lepiej, że nie jedzie".
I choć był to ślub "tylko cywilny" było uroczyście i bardzo miło.
Gdy nowożeńcy wychodzili z sali ślubów rozległy się dzwięki marsza weselnego,
a w przyległej salce czekał na gości szampan  i fotograf.
Dzień był nieco chłodny, ale bardzo słoneczny i bardzo przydała się cieplutka
narzutka, którą wydziergała na drutach jedna z kuzynek Michała.
Po szampanie i toastach wszyscy pojechali do domu Basi na dość wczesny
obiad.
Michalina z wrażenia ledwie co mogła przełknąć i niewiele brakowało by babcia
zaczęła ją karmić. Zamiast tego szepnęła Michalinie na ucho, że musi się wziąć
w garść i jeść,bo przecież Basia  się narobiła i będzie jej przykro gdy włożony
trud pójdzie na marne.  Jedyny toast wygłosił tata Michała - życzył młodym by
zgodnie,  z głową, pokonywali wszystkie trudności , które napotkają na swej
drodze życiowej. Bo tych niestety nigdy nie brak.
Po południu Stefan odwiózł "dwa Michały" do Raciąskiego Młyna. Basia zaś
dodała do ich bagażu ciasto , sporo słodyczy i dwie butelki wina.
Pogoda stanęła na wysokości zadania. Z co zabawniejszych rzeczy- sporo czasu
spędzali na huśtawkach- po raz pierwszy  oboje widzieli huśtawki dla dorosłych.
Udało im się jeszcze raz skorzystać z kajaków- sezon się kończył i kajaki były
wywożone do konserwacji- tu nie było gdzie ich przechować przez zimę.
Gdy po kilkunastu latach zapragnęli znów spędzić urlop w Raciąskim Młynie
to okazało się, że dawnego wczasowiska już nie ma - cały ośrodek przystosował
swe kwatery do przyjmowania dzieci  na "Zielone Szkoły".
Małżeństwo Michaliny przebiegało bez większych problemów, no może poza
okresem, gdy Michał pojechał na dwa lata na stypendium do USA.
Michalinie był dość ciężko bez niego, tym bardziej, że Michał przebąkiwał, że
najchętniej pozostałby w tym kraju na stałe i z czasem sprowadziłby ją i
synka.
W wyobrazni Michalina widziała u jego boku inną kobietę, co może nawet było
prawdą.
Po ponad roku nieobecności  Michała stwierdziła z przerażeniem że będzie się
umiała pogodzić z tym, że być może on zniknie z jej życia.
Napisała mu o tym i Michałowi natychmiast wyparowała z głowy chęć pozostania
w USA, nie wiadomo jak jeszcze długo, bez niej i dziecka.
Z wielkim smutkiem Michalina pożegnała swą babcię, która odeszła dożywszy  90
lat.
W kilka lat pózniej dość niespodziewania zmarła jej matka, która ukrywała swą
chorobę przed wszystkimi - przed sobą również.
Gdy trafiła do szpitala jedyne co mogli zrobić lekarze to podawać środki
przeciwbólowe i dziwić się, że nie zgłosiła się kilka lat wcześniej.
Ojciec Michaliny ostatni swój rok życia spędził w specjalistycznej placówce -
odszedł zapewne nie zdając sobie sprawy gdzie jest i dlaczego. Do samego
końca nie interesował się Michaliną.
Podobno ożenił się, z jej matką z przyzwoitości a nie z miłości, skutkami swej
"przyzwoitej decyzji" obciążając Michalinę.
Jak twierdzi Michalina, geny to okropna rzecz- jej syn to pod wieloma względami
"wykapany" dziadek, tylko miłość do zwierząt odziedziczył po swych rodzicach.
                                             KONIEC