środa, 16 lipca 2014

Potęga słowa pisanego

Chyba mało kto pamięta, że kiedyś nie było poczty elektronicznej a ludzie pisali
listy. Pisali albo na ładnym papierze, specjalnie do tego celu przeznaczonym,
zwanym papeterią, albo na jakimś czystym, nie zamazanym. A potem napisany
list wkładali w kopertę, opatrywali odpowiednim znaczkiem pocztowym i
wrzucali do skrzynki pocztowej. Potem przez wiele dni zastanawiali się, czy aby
ich list dotarł do adresata i czekali na odpowiedz.
W tym okresie w prasie młodzieżowej znajdowały się "kąciki", w których młodzi
ludzie  szukali osób chętnych do wymiany myśli drogą korespondencji.
Najczęściej taki anons zawierał imię "poszukiwacza", jego wiek i określał  ogólnie
zainteresowania, a czasem nawet pewne cechy charakteru.
I w tym to właśnie czasie, pewna Dominika, zwana w domu "Niką", przeglądając
w czasopiśmie studenckim taką  właśnie rubrykę, natknęła się na ogłoszenie, które
przyciągnęło jej uwagę - jakiś  "młody, nieśmiały romantyk nawiąże korespondencję
z osobą o podobnym charakterze".
Osiemnastoletnia wówczas Nika, właśnie nieśmiała romantyczka, która nie za bardzo
mogła porozumieć się z rówieśnikami, czym prędzej napisała list do owego romantyka.
Strasznie długo czekała na jakiś znak od  adresata, ale nie było to nic dziwnego-
ponieważ  składający anonsy nie podawali oczywiście swych adresów publicznie- rolę
pośrednika spełniała redakcja.
Gdy Nika już niemal straciła nadzieję na odpowiedz, nadszedł list. Z Kalifornii.
Młody romantyk dobiegał trzydziestki, zdjęcie przedstawiało młodego blond chudzielca,
z rzadkimi włosami, nieco wyblakłymi niebieskimi oczami i dużymi okularami.
Blondyn już pracował, był informatykiem. Urodził się  w USA, a jego niedawno zmarła
matka była  Polką. Przed śmiercią zobowiązała synka do znalezienia sobie panny
z jej rodzinnego kraju. A Blondyn respektował ostatnie życzenie swej mamy i szukał
dziewczyny w Polsce.
Listy pomiędzy Polską a Kalifornią kursowały  dość regularnie i zawsze były bardzo,
bardzo obszerne. Zawierały poglądy obojga na niemal wszystkie tematy .
Nika była w tzw. siódmym niebie. Ponieważ właśnie rozpoczęła studia na wydziale
Lingwistyki Stosowanej, w ramach podwyższania swych umiejętności językowych
ona pisała listy po angielsku, on odpowiadał po polsku.
Z czasem, pomimo sporej wszak odległości, listy  nabrały znacznie cieplejszych tonów,
mniej w nich było o poglądach a więcej o odczuciach i uczuciach.
I wreszcie  w jednym z listów Blondyn wyznał, że jest zakochany po czubki uszu i że
jego marzeniem jest, by Nika została jego żoną. I w związku z tym on przyjedzie do Polski,
by mogli się poznać osobiście.
I rzeczywiście - w trzy miesiące pózniej Nika oczekiwała go na Okęciu.
Matka Niki wraz z Niką oddały mu do dyspozycji swoje mieszkanie, czyli M3, a same
przeniosły się do sąsiedniego bloku, do kuzynki.
Na trzeci dzień po przyjezdzie Blondyn poprosił Nikę, by  została jego żoną.
Przytargał bukiet chyba z trzydziestu czerwonych róż, padł z grzechotem kości na
kolana a potem na  palec Niki wcisnął złotą obrączkę z  kilkoma maciupkimi  brylancikami.
Nika tonęła we łzach ze wzruszenia - były to czasy gdy naprawdę niewielu facetów padało
na kolana w czasie oświadczyn a tych, co dawało złotą obrączkę  z brylancikami było
jeszcze mniej.
Blondyn miał ze sobą dokumenty upoważniające go do zawarcia ślubu, więc pospieszyli
do najbliższego  Urzędu Stanu Cywilnego.
Czas oczekiwania wynosił 30 dni, akurat przez ten czas dokumenty Blondyna mogły być
przetłumaczone przez tłumacza przysięgłego.
Wreszcie pewnego upalnego czerwcowego dnia upoważniony pracownik Urzędu
Stanu Cywilnego połączył ich węzłem małżeńskim. Teraz mogli udać się do ambasady USA
i złożyć odpowiednie dokumenty w ambasadzie USA oraz w Biurze Paszportowym.
Oczywiście ani w  biurze paszportowym ani w ambasadzie nikt nie stawał na głowie by jak
najprędzej umożliwić  młodej żonie wyjazd do USA.
Urlop Blondyna dobiegł końca i żegnany przez zapłakaną Nikę odleciał do Kalifornii.
Formalności ciągnęły się niczym spaliny za samochodem, listy znów kursowały regularnie
pomiędzy Niką a Blondynem. Wreszcie, niemal pół roku pózniej Nika, znów zapłakana,
stała na Okęciu, tym razem  żegnając się  z mamą i resztą rodziny.
Po wielu godzinach lotu i przesiadce w NY , Nika wylądowała w ramionach męża.
Mina mocno jej zrzedła, gdy zajechali do domu. Właściwie to umeblowania niemal nie
było, a okno niedużego pokoju wychodziło na mur sąsiedniego budynku.
Wyposażenie kuchni też było bardziej niż skromne. W świetle tego co zastała, to skromne
warszawskie M3 jawiło się teraz niczym luksusowe mieszkanie. Blondyn tłumaczył,
 że on przecież większość czasu spędzał poza domem, nie gotował obiadów bo albo jadł
gdzieś na mieście albo odgrzewał "gotowca" w mikrofalówce. Najlepiej z całego lokum
wypadła  łazienka. Była przestronna, miała  wannę i kabinę prysznicową i nawet okno
wychodzące na podwórko.
Nika nieśmiało usiłowała zasugerować poszukanie innego mieszkania, ale Blondyn
twierdził, że nie ma potrzeby - przecież tu będą tylko spać, on nie wymaga od niej
gotowania obiadów, nadal może być na  "gotowcach".
On będzie przecież cały dzień w pracy, ona na uczelni, więc tak naprawdę większe lokum
jest zbędne. A ta  lokalizacja jest świetna, on ma blisko do  pracy, a na uczelnię Nika
będzie  jezdziła samochodem, więc w ciągu najbliższych dni musi zdać egzamin na prawo
jazdy.
No to co, że nigdy dotąd nie  prowadziła samochodu? To żadna sztuka, on ją nauczy.
Po trzech dniach z całą pewnością będzie świetnie dawała sobie radę.
Murzyni prowadzą samochody, więc i ona da radę.
Nika zastanawiała się, jakich jeszcze użyć argumentów, by skłonić Blondyna do zmiany
mieszkania i palnęła - no ale w takim mieszkaniu nie będzie można wychowywać
dziecka! Blondyn popatrzył się na nią z politowaniem -dziecko to ci zrobię gdy już będziesz
po studiach. A na razie będziesz brała tabletki antykoncepcyjne.
Z trudem bo z trudem, ale jakoś przebrnęła Nika przez egzamin na prawo jazdy. Kilka
razy  jadąc na uczelnię cudem uniknęła zderzenia, co było głównie zasługą innego kierowcy.
Po prostu prowadzenie samochodu nie było jej bajką- może było zbyt mało romantyczne?
Blondyn coraz częściej  pracował w domu a wtedy chciał by Nika była też tego dnia w domu.
Twierdził, że jej obecność, a zwłaszcza to, że może w każdej chwili pieścić się   z nią,
niezwykle korzystnie wpływa na jego pracę.
Nika była przerażona, bo ileż razy na dobę można lądować w łóżku? Na szczęście tuż przed
jej sesją  i w trakcie niej, Blondyn spędzał więcej czasu poza domem.
Nika starała się wytłumaczyć mężowi, że nadmiar seksu ją meczy i przestaje sprawiać radość.
A potem nieopatrznie powiedziała, że ona w takim razie wyjedzie z powrotem do Polski.
Blondyn  wpadł w szał i.....podarł jej paszport, wrzeszcząc, że teraz  to ona nie pojedzie.
W kilka dni pózniej, gdy Blondyn poszedł do pracy, Nika zabrała szczątki swego paszportu,
spakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy, wzięła swą kartę kredytową i pognała na
lotnisko- w trzy godziny pózniej była w drodze do NY.
Zgłosiła się do  polskiego konsulatu z prośbą o pomoc. I na szczęście ją otrzymała. Jedna z pracownic przechowała ją  kilka dni u siebie. Otrzymała paszport konsularny i dodatkowe
miejsce w przepełnionym samolocie lecącym do Polski. Na lotnisko eskortowała ją ta
pani, która udzieliła jej schronienia, a Nika miała na głowie perukę, cudzy, obszerny płaszcz
i ciemne okulary.
Odetchnęła swobodnie gdy wylądowała na Okęciu.
Następnego dnia zameldowała się w kancelarii prawnej i zleciła adwokatce prowadzenie
swej sprawy rozwodowej. Po niemal trzech latach udało się jej "wyczepić z tego związku"-
znów była wolną kobietą.
Ale chyba szczęśliwy związek nie był jej pisany. Dość długo nie mogła się z nikim związać.
Gdy wreszcie znalazła "bratnią duszyczkę" i dobiegając czterdziestej wiosny życia urodziła
dziecko -  Nika odkryła, że "bratnia duszyczka" w niczym nie przypomina mężczyzny
którego poślubiła. Rozwód  dostała szybko i .....wyjechała wraz  z dzieckiem w nieznanym
bliżej kierunku, zabierając ze sobą dziecko i swą matkę.
Wtajemniczeni ponoć wiedzą dokąd, ale dali słowo, że nie zdradzą miejsca pobytu.