niedziela, 13 lipca 2014

Spotkanie - cz.IX

Pamiętacie jeszcze swoje pierwsze objawy miłości? Te motyle w brzuchu, oczekiwanie na
spotkanie, na telefon? Joannie dokuczały właśnie te wszystkie objawy, a do tego zupełny
brak pomysłu jak rozwiązać coś, co przypomina węzeł gordyjski. A ten splot nie da się tak
po prostu rozwiązać- trzeba go przeciąć. Jak wiadomo każde przecinanie boli, a ona nie
chciała nikomu  sprawić bólu, sobie też nie.
Zaraz po niedzielnym obiedzie, którego charakterystyczną cecha było to, że zawsze był
gorszy  niż w dzień powszedni, Joanna wyszła z domu.
Na zapytanie dokąd się wybiera powiedziała niemal prawdę, że telefonował Witek, bo nie
wiadomo dlaczego nie odleciał.
Może chory? wysnuł przypuszczenie jej mąż. Joanna wzruszyła ramionami i wyszła.
Tym razem wzięła samochód - w niedzielę w centrum udawało się znalezć jakieś miejsce
do parkowania. Przed wyruszeniem zadzwoniła do Witka, uprzedzając  go, że już jedzie.

Witek czekał na nią w otwartych drzwiach. Joanna zauważyła, że wygląda na nieco
zmęczonego. Witek zaparzył ich ulubiony napój, czyli herbatę po angielsku.
Czemu nie odleciałeś, co się  wydarzyło?- zapytała Joanna.
Witek przygarnął ją do siebie i posadził na kanapie- Jo, musimy bardzo, bardzo poważnie
porozmawiać.
Po naszym pożegnaniu zdałem sobie sprawę z kilku rzeczy : po pierwsze z tego, że kiedyś
cię kochałem i chociaż to może dziwne, kocham nadal.
Nie bardzo wyobrażam sobie  by resztę życia, teraz, gdy się cudem odnalezliśmy, być
bez ciebie. Pragnę być z tobą bez przerwy, dzień po dniu, do kresu  życia. Wiem, to
bardzo egoistyczny punkt widzenia, bo tak naprawdę mogę ci zaoferować tylko moją
starość, nieco umiloną średnim komfortem i tym, że będziesz bliżej dzieci.
Pragnę byś była moją żoną, choć być może ożenek w moim wieku jest idiotyzmem.
Wiem, że jeżeli się zgodzisz , czekają  cię trudne chwile konfrontacji z rodziną, ale
będę wtedy ci pomagał na każdym kroku.
Rozmawiałem  wczoraj ze swoją córką -początkowo zwątpiła w mój rozum, ale gdy jej
wszystko opowiedziałem kazała mi się modlić do kogo tylko chcę,bym wywalczył to
swoje szczęście. Jo, kocham cię i błagam - bądz ze mną na zawsze.
Joanna bezwiednie uderzała paznokciem kciuka lewej ręki o swe zęby. Witek delikatnie
odciągnął jej rękę od ust i zaczął całować.
A Joanna czuła jak jej serce galopuje niczym  mustang po prerii - w tej chwili podjęła
decyzję na  dalsze swe życie. Zaryzykuje, wezmie rozwód. Mieszkanie zamienią na dwa
mniejsze - i tak chcieli je zamienić na mniejsze. Zniesie jakoś opluwanie przez obie
rodziny - i tak za nią nie przepadali.
Joanna przez ściśnięte gardło powiedziała do Witka - zawsze unikałam ryzyka, ale
czasem jestem zdolna je ponieść. Przyjmę tę twoją starość, bo ja  przecież też nie mogę
ci ofiarować młodości a tylko starość. A na dodatek kiepska ze mnie żona w ogólnym
znaczeniu tego słowa.  Ryzykujemy oboje, więc jeszcze to przez chwilę przemyśl.
Witek, gdzie idziesz? zapytała płaczliwym głosem, gdy zniknął w drugim  pokoju.
Po chwili Witek powrócił - miał w ręce jedną prześliczną herbacianą różę i malutkie
czerwone pudełeczko. Pocałował Joannę w czubek głowy, położył różę na jej kolanach,
z pudełeczka wyjął "coś" pomiędzy obrączką a pierścionkiem i wcisnął na jej palec.
Udało mi się to wczoraj kupić, noś to, proszę. To tylko białe złoto. Jeżeli trzeba coś
pomajstrować przy rozmiarze, to jutro  możemy go lepiej dopasować.
Joanna zaczęła z uwagą oglądać pierścionek - były to dwie obrączki połączone w dwóch
miejscach- wierzchem łączyły je  dwa małe ametysty, pod spodem dwie obrączki łączyły
się w jedną.
Wituś, dziękuję, ale skąd wiedziałeś, że lubię ametysty? Nie rozmawialiśmy przecież
nic o biżuterii! Witek zaczął się śmiać - no wiesz,  może i jestem stary, ale nie mam
sklerozy, kiedyś coś tam mówiłaś o tym jakie kamienie lubisz i jaką biżuterię. Staliśmy
wtedy w Al. Jerozolimskich przy sklepie  "Chinka".
Zrobiłem założenie, że nie zmieniły  ci się upodobania w tej materii.
Joannę z lekka zatkało - ona nie pamiętała tego, ale chyba tak było, skoro wiedział o
ametystach.
Jo, połóż się na brzuchu, rozluznię Cię nieco, bo w przeciwnym razie jutro będziesz się
skręcać z bólu. Masz okropnie napięte "trapezy", cała jesteś strasznie spięta! Nie bój się,
nie będzie bolało, nie będę uciskał, pokażę  ci nową technikę rozluzniania.
Po piętnastu lub dwudziestu minutach jedno było rozluznione, drugie  spięte a Joanna
zadziwiona i zachwycona Witkiem. Leżeli potem długo w całkowitym milczeniu, mocno
przytuleni. Oboje byli umocnieni w swych arcy szybko podjętych decyzjach.

Życie Joanny nagle przyspieszyło gwałtownie.Witek, w porozumieniu z córką zadecydował,
że to jego  świeżo zakupione mieszkanie będzie jego prezentem dla Joanny, żeby nie
komplikować życia i tak już poszkodowanemu  mężowi Joanny. Bo Joanna stwierdziła, że
gdyby Witek szybciej od niej odszedł, to ona wróci do Polski.
Mąż Joanny zapragnął poznać swego następcę - spotkanie, mówiąc językiem dyplomacji,
przebiegło w przyjaznej atmosferze. Joanna w pewnej chwili nie mogła znieść "ciśnienia" i
zostawiła panów samych. Gdy wróciła byli  po imieniu, a Witek powiedział, że to bardzo
porządny facet. O tym to akurat Joanna bardzo dobrze wiedziała.
Rozwód dostali błyskawicznie. O tym fakcie zawiadomili syna, gdy już było po wszystkim.
Biedne "dziecko" nie mogło nic  z tego pojąć.
Ślub wzięli w Polsce. Były na nim obecne ich dzieci ze swoimi rodzinami i świadkowie,
oraz....mąż Joanny, co Joanna uznała za czysty masochizm.
Może się to wydawać dziwne, ale Joannie nagle ubyło sporo lat. Oboje zresztą wyglądali
super.
Joannie przestał dolegać  kręgosłup i do ślubu poszła w szpilkach, "pięknie pracując
biodrami", co uwiecznił na filmiku zięć Witka.
Rodziny "państwa młodych" początkowo były skrępowane całą sytuacją, w końcu jednak
nawiązały dość sympatyczny dialog.
Witek całkowicie wyłączył się z pracy w swej klinice, która teraz jest już własnością jego
córki.
Zamieszkał z Joanną w innej miejscowości, nad dużym jeziorem. Zrezygnował też z jazdy
konnej, bo Joanna po prostu bała się koni, a on chciał by dzielili ze sobą wszystkie chwile
dnia.
Dużo pływali na  niewielkiej żaglówce, wędrowali niezbyt trudnymi szlakami górskimi.
Zimą Joanna opalała się na tarasie, a Witek spędzał najwyżej dwie lub trzy godziny na
nartach.

Od dnia ślubu minęły już cztery lata, a oni nadal funkcjonują jak papużki - nierozłączki.
Joanna stwierdziła, że warto czasem  zawalczyć o swe szczęście.
Ostatnio powiedziała mi, że jest wdzięczna za każdy dzień spędzony u boku Witka.
Jeżdżę do nich raz do roku i zawsze wracam podbudowana pozytywnymi wibracjami.
                                                                KONIEC



Spotkanie - cz. VIII

Następnego dnia Joanna obudziła się z piekielnym bólem głowy - była całkiem rozbita.
Zasnęła dopiero około trzeciej nad ranem.
Cały czas zastanawiała się co dalej. Sprawa była z gatunku "co zrobić by zjeść ciastko i
mieć je nadal". Po sto razy powracała myślą do wydarzeń minionego dnia. Czuła jeszcze
na sobie dotyk rąk Witka, za którym tak kiedyś tęskniła.
Gdyby ktoś kilka dni  wcześniej przepowiedział jej, że w wieku niemal 70 lat dozna
jeszcze tak ekscytujących doznań i to z facetem siedem lat od siebie starszym, chyba
dostałaby skrętu kiszek ze śmiechu.
W tym momencie przypomniała sobie swą już nieżyjącą ciotkę. Joanna bardzo ją
kochała i poważała, była dla Joanny nie tylko ciocią ale i też przyjaciółką. Ciocia
w wieku 75 lat wyglądała super młodo, miała energię szesnastolatki, męża młodszego
od siebie o 10 lat i kiedyś się  zwierzyła Joannie, że jeżeli partner jest doświadczony,
nastawiony na dostarczenie partnerce satysfakcji, to seks w tym wieku  jest naprawdę
świetną sprawą. Pomaga utrzymać dobre zdrowie fizyczne i psychiczne.
Joanna pamiętała swoją reakcję na tę wiadomość - przyjrzała się dokładnie  cioci i
powiedziała: cioteńko, mam wrażenie, że często się kochacie, bo wyglądasz  świetnie.
A cioteńka uśmiechnęła się figlarnie i powiedziała: w tym wieku nie ma znaczenia ilość
ale jakość. I to wysoka jakość, bez pośpiechu.  Pamiętaj o tym na przyszłość.
Joanna , która była teraz zupełnie pogubiona w tym wszystkim co się wydarzyło, zaczęła
prosić w myślach : cioteńko pomóż mi, bym wybrała swą drogę mądrze i nikogo przy
tym nie skrzywdziła. Nie była religijna, nie chodziła do kościoła, nigdy się nie modliła,
ale miała głębokie przekonanie, że we wszechświecie krążą energie tych co odeszli i
czasami udaje się żyjącym doznać pomocy tych, którzy nas kochali, ale już odeszli.
Rodzina z tego powodu nazywała Joannę poganką.
Joanna-poganka zabrała się do przepędzania bólu głowy- pouciskała kilka miejsc na
czole i skroniach, zrobiła sobie aromaterapię i ból minął.
Starała się nie myśleć o tym, że tego dnia odlatuje Witek. Żeby odegnać myśli o Witku
zabrała się za porządkowanie  kwiatów na balkonie.  Powinna była  zrobić to już kilka
dni wcześniej, ale nie miała na to czasu, a poza tym nie przepadała za tym zajęciem.
Musiała przesadzić kwiaty z doniczek do skrzynek, więc wpierw musiała pomyć
skrzynki. Bardzo tego nie lubiła. Idąc ze skrzynkami do kuchni zabrała  ze sobą komórkę.
Po chwili usłyszała, że przyszedł sms.  Wiadomość była od Witka - "jestem na lotnisku,
zmieniłem termin wylotu. lecę za tydzień. Nie mogę tego tak zostawić. Zadzwonię
pózniej.W."
Joanna omal nie podskoczyła z radości - skasowała wiadomość, w ekspresowym tempie
wymyła skrzynki, potem posadziła kwiaty.
Upiekła czym prędzej najprostsze ciastka , czyli palmiery z mielonymi migdałami. Zawsze
miała w lodówce gotowe francuskie ciasto, więc od chwili wyjęcia ciasta z lodówki do
otrzymania gotowych upieczonych ciastek mijało najwyżej pół godziny.
Był to wyraznie ukłon w stronę męża - straszny był z niego łasuch.
Bo Joanna czuła wyrzuty sumienia - nadal nie bardzo wiedziała co ma zrobić.
Iść na oślep za głosem serca nawet gdyby to miało ją zawieść na skraj przepaści?
To wszystko co się wydarzyło kojarzyło się jej ze sprawdzaniem zawartości  baku przy
pomocy zapalonej zapałki.
Analizowała swoje uczucia wobec męża - kochała go po swojemu, tzn. było w tym dużo
przyjazni, zero namiętności i żal, że nie był dobrym kochankiem. Bo tym się  albo jest
albo się nie jest, tego się facet nie nauczy, to nie regułka z fizyki.
Z czasem Joanna przestała z nim współżyć, o co wcale nie miał pretensji. Jego zdaniem
seks był najmniej ważnym elementem małżeństwa.
Do tego wszystkiego kopcił niczym lokomotywa a Joanna miała uczulenie na dym
tytoniowy, co jej mąż uważał za zwyczajną histerię.
Palił wprawdzie tylko i wyłącznie w jednym pomieszczeniu  i przy otwartym oknie, ale
Joanna i tak  dostawała mdłości. Mdłości to była pestka, ją natychmiast bolały i piekły
wszystkie  śluzówki w nosie i zatokach. I tym sposobem żyli nie tyle ze sobą, ale obok
siebie.
Od kilku lat już nie palił bo się dorobił kilku chorób, ale to już było za pózno na poprawę
stosunków pomiędzy nimi. Prawie nigdy się nie kłócili, ale tak naprawdę każde z nich
żyło własnym życiem.
W każdym razie Joanna go nie zdradzała i nie zastanawiała się wcale czy on ją zdradza
czy też nie. Wszyscy znajomi uważali ich za świetną parę, ale nikt nie wiedział jak to
naprawdę jest. Joanna nigdy nie opowiadała swym nawet najbliższym koleżankom o
swoim małżeństwie. Nie dążyła do rozwodu, chciała by dziecko miało na miejscu oboje
rodziców, poza tym była zdania, że chłopiec powinien mieć w domu męski wzorzec do
naśladowania. I tym wzorcem powinien być ojciec.
Gdy wtedy Witek wyjechał nie da się ukryć, że skręcało ją z tęsknoty za nim.
W ramach szukania antidotum rzuciła się w wir zabaw i spotkań. Ale nie było lepiej.
A potem spotkała swego obecnego męża i przystała na jego propozycję małżeństwa.
Unikała wspólnych znajomych Witka i swoich, by przypadkiem niczego o nim nie
usłyszeć.

Joanna z drżeniem serca czekała na telefon od Witka.
Po południu wybrała się na plotki do swej koleżanki. Gdy siedziały na balkonie na
11 piętrze wieżowca  i plotkując gapiły się na okolicę, zadzwoniła komórka.
To telefonował Witek z zapytaniem , czy będą się mogli zobaczyć następnego dnia.
Umówili się na popołudnie, choć Witek nieco marudził, że dopiero na popołudnie.
Od tej chwili godziny zaczęły Joannie  płynąć niczym woda w stawie zarośniętym rzęsą.
Była sama sobą zgorszona - zachowywała się jak zakochana nastolatka- ona, chodząca
powaga i stabilizacja, zimna koza a nie ciepła krowa, kobieta o kamiennym sercu,
przekobiecona  lodówka, jak kiedyś określił ją jeden ze znajomych.
By znów nie przedumać nocy łyknęła walerianę - nie chciała się czuć następnego dnia
dnia jak rozdeptana żaba.
c.d.n.