wtorek, 31 lipca 2012

Zuzka - c.d.-ostatni

Zżerała mnie ciekawość, dlaczego właściwie Zuzka opowiedziała mi to wszystko. Nie byłyśmy nawet "na ty".  Dowiedziałam się tylko, że jestem jedyną osobą, której ona to wszystko opowiedziała, a  czuła wielką potrzebę zrzucenia z siebie trochę tego "ciężaru", zwłaszcza,  że postanowiła nie opowiadać swemu adoratorowi szczegółów ze swego życia.
Poznałam osobiście tego pana. Spędziliśmy razem z nimi sylwestrową noc, na prywatce u mnie. Po raz pierwszy zrobiłam eksperyment, zaprosiłam pary, które się nie znały. Impreza była udana i po raz pierwszy widziałam Zuzkę odprężoną, wyluzowaną, opowiadającą dowcipy, nawet słone.
Wiosną Zuzka wyszła za mąż, w miesiąc pózniej wyjechała z mężem do Afryki na 4 lata. Przed wyjazdem zasugerowała   moją kandydaturę na swoje stanowisko.
Przemordowałam się na tym stanowisku  2 lata i odeszłam. Zuzka była bardzo rozczarowana moim odejściem, tylko nie wiem dlaczego.
A z Zuzką nie spotkałam się już nigdy. Wiem, że w pół roku po powrocie z Afryki pochowała męża, który
nagle i niespodziewanie zmarł na serce. W kilka miesięcy pózniej odeszła również jej matka. W dwa lata pózniej za nimi podążyła i Zuzka. Zabiły ją nieleczone wrzody żołądka.


niedziela, 29 lipca 2012

Zuzka - c. d.

Zuza była pogrążona w czarnej rozpaczy, Nieśmiały nieco mniej. Trochę się dziwił, że Zuzka tak bardzo
przeżyła śmierć Jeana. Ale nie da się ukryć, że Jean,  w pewien sposób kierował ich życiem. Mieszkając
z nim w jednym domu nie musieli się zbytnio martwić o wiele spraw. I nagle oboje musieli szybciutko dorosnąć.
Dom był dla nich dwojga stanowczo za duży, więc postanowili zamienić go na mniejszy, co wcale nie było takie proste. Wiecie jak to jest - gdy potrzebujesz małego domu wszyscy ci oferują wielkie domy. Trzeba było również sprzedać  "chatę myśliwską"  nad jeziorem. To akurat poszło szybko, była w dobrym stanie i miała naprawdę dobrą lokalizację.
Znalezli kupca na dom i postanowili, że na razie nie będą kupować domu, lecz wynajmą duże mieszkanie. Nieśmiały miałby bliżej do pracy a Zuzka na uczelnię. Likwidacja domu i rzeczy Jeana strasznie Zuzkę  wyczerpały psychicznie. Miała bez przerwy bóle  żołądka, nie mogła jeść i spać, bardzo wychudła.
Nieśmiały na siłę ją wyprawił do lekarza, który miał wielką ochotę zamknąć ją w szpitalu - podejrzewał wrzód żołądka. Diagnoza była słuszna, Zuzka dostała "furę" leków, w tym środki uspakajające  i  rozpiskę
dotyczącą odpowiedniej diety, ale odmówiła pójścia do szpitala.
Z trudem zaliczyła sesję na uczelni. Bez Jeana Kanada przestała się jej podobać. Coraz częściej myślała o powrocie do Polski. Nieśmiały też nie czuł się dobrze bez Jeana i  gdy Zuzka coś miauknęła o powrocie do
Polski, z  entuzjazmem się odniósł do tego pomysłu. Stali  niezle finansowo, a były to czasy, gdy za 100 $ amerykańskich można było w Polsce  bez trudu przeżyć miesiąc. Zuzka miała nadal swoje osobne konto ,
o którym Nieśmiały nic nie wiedział,  ale kwotę uzyskaną ze sprzedaży obu domów Nieśmiały wpłacił tylko na swoje konto, choć Jean prosił, by utworzył dla Zuzki oddzielne konto i połowę tej kwoty ze sprzedaży na nie wpłacił.
Nieśmiały twierdził, że przecież skoro są małżeństwem to pieniądze i tak są wspólne, ale nie upoważnił Zuzki do pobierania pieniędzy z tego konta, miała tylko kartę płatniczą.
I tym sposobem pewnego jesiennego dnia wylądowali w Polsce.
Początkowo zamieszkali w mieszkaniu Zuzki i jej mamy. Było nieco ciasno, choć mieszkanie było jeszcze z zasobów przedwojennych, więc i metraż był większy. Kiepsko im się mieszkało,  matka Zuzki wciąż krytykowała zięcia, więc b. szybko zakupili niewielki domek na Dolnym Mokotowie.
Zuzka znalazła pracę dla siebie, ale Nieśmiały nie palił się do podjęcia pracy. Uważał, że skoro jest tak korzystny przelicznik złotówki do  dolara, to ma niezłe zabezpieczenie finansowe i jeszcze z rok może się "poobijać". Gdy Zuzka wracała z pracy, często Niesmiałego nie było w domu. Wracał póżno wieczorem,
często w stanie "wskazujacym". Ponieważ były to czasy, w których każdy dorosły musiał być gdzieś zatrudniony, Nieśmiały zatrudnił się w jakimś prywatnym zakładzie rzemieślniczym. Na pytania Zuzki, gdzie był ,odpowiadał: "odczep się, pracowałem".
Razem spędzali niedziele, ale i to w pewnym momencie się skończyło. Nieśmiały kupił samochód i od tego
momentu zaczął znikać i w niedziele. Wychodził rano, mówiąc,   że jedzie do...Kościoła  (Zuzka nie praktykowała), po czym  znikał na resztę dnia. Zdarzało się,  że nie wracał również na noc.
Zuzka znosiła to dość długo, traktując jako karę za romans z Jeanem. Ale wreszcie nie wytrzymała i wniosła
do sądu pozew  rozwodowy.
Dzieci nie mieli, więc sprawa poszła gładko, a sąd orzekł jego winę. W ramach podziału majątku  sąd przyznał Zuzie dom, jemu samochód, kwotą na koncie musiał się Nieśmiały  z żoną podzielić. Dużo tego nie było, bo przecież kupowali dom, a Nieśmiały miał gest i mnóstwo kolegów, z którymi hulał.
 Na rozstanie powiedział Zuzce, że wie, że Jean bardzo ją kochał, tylko nie bardzo wie za co. Zuzka miała
ochotę powiedzieć ,  że i ona bardzo  kochała Jeana, że byli kochankami, ale pomyślała, że byłoby to zbrukaniem tamtej miłości.  Nieśmiały pobrał swoje dolary z konta i....wrócił do Kanady.
Zuza dość długo leczyła rany po tej całej kanadyjskiej przygodzie. Unikała mężczyzn, stała się odludkiem.
Kilka lat pózniej poznała pana C. , który bardzo przypominał jej...Jeana. Po roku znajomości, pan C.
zaproponował Zuzce trwały związek, czyli małżeństwo. Miała dać odpowiedz  za kilka dni.
c.d.n.

sobota, 28 lipca 2012

Zuzka- c.d.

W drodze do domu Zuzka intensywnie myślała co teraz będzie.
Najtrudniej było jej zrozumieć samą siebie, bo tak naprawdę to nie czuła wcale żalu do Jeana. Za to na myśl przychodziły jej fragmenty nocy, aż dreszcze  przechodziły jej po plecach. Najchętniej zostałaby w chacie z Jeanem  na dłużej,  może wręcz na zawsze?
Całą drogę oboje milczeli, tylko kilka  mil przed ich miastem Jean pocałował ją w rękę i powiedział:  "nie zamartwiaj się na zapas, jakoś to będzie, kiedyś dokonasz wyboru, a ja to uszanuję".
Przez następne dni wszystko pozornie wróciło do stanu poprzedniego -Zuzka pracowała, sprzątała, gotowała i ....poszła do ginekologa.  Wiedziała już, że są dostępne nowe środki antykoncepcyjne i postanowiła,  że przez najbliższe dwa lata nie chce żadnego dziecka. Po dokładnych badaniach lekarz
stwierdził,  że Zuzka ma małe szanse  na ciążę, ale z kobietami nigdy nic nie wiadomo i jeśli naprawdę
nie chce mieć dzieci, to niech bierze tabletki.
Zuzka cały czas zastanawiała się nad swoją sytuacją - zdała sobie sprawę, że nie potrafi dokonać wyboru -
ale czy można kochać dwóch facetów na raz?  Nieśmiały był jej przyjacielem, ale był mało opiekuńczy,
mocno zajęty sobą. Wprawdzie to samo ich bawiło i złościło, mieli oczym rozmawiać, ale.... nie umiał
być tak czuły, uważny, jego dotyk nie działał na Zuzkę tak jak dotyk Jeana. Wybrać Jeana? No dobrze, ale on jest tyle lat starszy, za 20 lat ona będzie jeszcze młodą kobietą, a on staruszkiem. I co? zostawić  Nieśmiałego? A może zostawić obu i wrócić do Polski? Ale na to Zuza wcale nie miała ochoty.
Wróciłaby do Polski ale z Nieśmiałym, a on przecież jeszcze tu studiował. I z czego by w Polsce żyli? Poza
tym Nieśmiały zaciągnął kredyt na studia - Jean obiecał, że mu spłaci ten kredyt, jeśli skończy studia.
Tu Zuzka pracowała u Jeana, dostawała pensję. Same problemy - nic tylko siąść  i płakać.
Udręczona tymi problemami i chęcią znalezienia się znów w ramionach Jeana, postanowiła z nim o tym
wszystkim porozmawiać.
Przy najbliższym wspólnym służbowym  wyjezdzie poruszyła ten problem. Powiedziała o wszystkich
swoich rozterkach, obawach, o tym, że być może nie będzie mogła zostać matką,  że kocha ich obu, że nie może wybrać, nie potrafi  a...nawet nie chce wybierać teraz.
Jean  słuchał, słuchał i .....skręcił do najbliższego motelu. Razem z Zuzką przekroczyli teraz "Horyzont
Zdarzeń".
Ustaliła z Jeanem, że na razie zostanie wszystko tak jak jest, a gdy Nieśmiały skończy studia to się wtedy ona zastanowi co dalej.
Jeśli komuś się zdaje, że się Zuzce rozjaśniło przez najbliższe 3 lata w głowie, to się bardzo myli. Nieśmiały
skończył studia i Jean spłacił jego kredyt. Nieśmiały poszedł do pracy i teraz Zuzka miała iść na studia.
Jean bardzo na to nalegał i Zuzka  zaczęła studia. Interesy Jeana szły dobrze, a Zuza pomimo studiowania , pomagała mu w biurze. Odpadły jej natomiast obowiązki domowe, raz w tygodniu przychodziła do domu sprzątaczka.
I gdy wszystko już się  w pewien sposób poukładało, Jean  zachorował. Początkowo wydawało się,
że kuracja się powiodła, nawet przez pewien czas cieszył się pełnią życia. Ale on wiedział, że jego dni są policzone i powiedział o tym Zuzce. Założył Zuzce konto bankowe, umieścił na nim pewną sumę, sporządził testament. Ostatnie miesiące życia Jeana Zuzka nie bardzo wie jak przeżyła. Był dla niej nie tylko czułym kochankiem, w jakimś sensie  kochała go jak ojca, którego nigdy nie miała.
c.d.n.

piątek, 27 lipca 2012

Zuzka -c.d.

Zuzka z tego wieczoru zapamiętała tylko piekielne zmęczenie i moment, gdy teść wraz z Nieśmiałym
wyciągali ją półprzytomną z samochodu i taszczyli po schodach. Obaj nie mogli uwierzyć, że można
tak się  spić trzema dużymi kieliszkami wina, cały czas jedząc. Podśmiewali się z niej jeszcze z tydzień.
Zuzka postanowiła, że przyzwyczai jednak organizm do wina i codziennie do obiadu wypijała kieliszek wina.
Teść był zachwycony, Nieśmiały  wcale. On, w przeciwieństwie do swego ojca, nigdy nie pił wina do obiadu.
Dni mijały szybko, Zuzka prowadziła dom, "sekretarzowała" w biurze teścia, coraz lepiej posługiwała się
francuskim, szlifowała angielski, trochę tęskniła za  Polską, głównie z powodu braku koleżanek.
Pomału coraz mniej rzeczy ją dziwiło, np. zwyczaj wrzucania do pralki wraz  z ubraniami  tenisówek. Już sama pralka automatyczna wydawała jej się ósmym cudem świata, bo dotąd znała tylko polską Franię.
Ani się Zuzka obejrzała a już minął rok, odkąd znalazła się w Kanadzie. Coraz lepiej poznawała okolicę, często jezdziła z teściem "w trasę", zawsze były to jednodniowe wyjazdy.
Na wiosnę jeden ze znajomych teścia sprzedawał chatę myśliwską nad jeziorem , oddalonym dość znacznie od ich miejscowości. Oglądali z zachwytem zdjęcia tej chaty - była zbudowana z grubych  bali, blisko
brzegu jeziora, był też pomost do łowienia ryb. Teść był zachwycony, ale postanowił wpierw pojechać na miejsce, by wszystko zobaczyć w naturze. Mieli pojechać w trójkę, ale w ostatniej chwili Nieśmiały przypomniał sobie, że musi jeszcze zrobić jakąś zaległą pracę na uczelnię i w żaden sposób nie zdąży, jeśli z nimi pojedzie.
Zuzka przygotowała wszystko do drogi, wzięła świecę, wyszperała na strychu starą lampę naftową (oczywiście nafty nie mieli), przygotowała zapasy jedzenia i pojechali. Na miejsce dotarli popołudniem - trochę błądzili, w końcu znalezli chatę.  Oboje byli zachwyceni - było cichutko, dookoła ani żywej duszy, woda była czyściutka. Tak naprawdę to Zuzka była nieco przerażona - najbliższy sąsiad był o 3 km dalej, las wyglądał na dość dziki i cały czas  bała się, że lada moment zobaczy niedzwiedzia.
Tak bardzo się bała, że za nic nie chciała posiedzieć  przy ognisku nad brzegiem jeziora, pomknęła szybko do chaty i pomimo nawoływań teścia nie chciała przyjść.Była zmęczona, nieco wystraszona tą dziczą,
a jednocześnie zachwycona.
 Rozpaliła w kominku ogień, skuliła się  na kanapie i wpatrywała w ogień.
Obudziły ją delikatne pieszczoty i pocałunki  - leżała obok teścia, który ją obejmował i pieścił. A ona - nie protestowała, poddawała się bezwolnie, sama siebie nie rozumiejąc.
Przez głowę przemknęło jej, że sprawia  jej to właściwie przyjemność, znacznie większą niż pieszczoty Nieśmiałego, bo Nieśmiały nie miał zbyt dużej inwencji w tej materii. No cóż, była to kwestia doświadczenia. A Jean to doświadczenie miał i robił wszystko, by rozbudzić zmysły Zuzki, by zyskać jej
przyzwolenie. To była bardzo długa i "pracowita" noc, w czasie której nie padło ani jedno słowo.
Rankiem obudziło Zuzkę spojrzenie Jeana. Wpatrywał się w nią z lekkim uśmiechem, a gdy otworzyła usta, położył na nich palec i szepnął - "wpierw pomyśl co naprawdę chcesz powiedzieć". Zuza chyba jednak nie wiedziała co chce  powiedzieć i przez następne kilka godzin nic nie mówiła. W głowie miała zamęt
całkowity. Wstyd, niepewność, złość na siebie a jednocześnie jakieś ciepłe uczucie dla Jeana mieszały się,
tworząc ciężki orzech do zgryzienia.
Jean szybko przygotował śniadanie, które zjedli w łóżku.
"I co dalej? co teraz będzie? co ja powiem Nieśmiałemu?' - zapytała płaczliwym głosem., odstawiając pusty kubek na tacę.
"Nic nie powiesz, chyba nie jesteś idiotką, po co masz mu mówić, złamałabyś mu serce, on Cię kocha.
Ja też  cię kocham, chyba to zrozumiałaś?- odpowiedział Jean wpatrując się w jej oczy.
c.d.n.

czwartek, 26 lipca 2012

Zuzka - c.d.

Przez pierwsze tygodnie Zuzka chodziła jak w transie. Wszystko się jej podobało, wszystko napawało wręcz zachwytem. Nic dziwnego,  w końcu przyjechała "z głębokiego PRL-u" do kraju stojącego pod
każdym względem na innym stopniu rozwoju.
Przez pierwszy tydzień była gościem- rozpieszczanym, wożonym, całowanym i pieszczonym, zwłaszcza przez Nieśmiałego. Teść też był bardzo miły dla Zuzki, wciąż ją komplementował, zachwycał się jej
figurą, włosami, oczami. Kazał z miejsca zawiezć Zuzę do sklepu z ciepłą odzieżą, bo zima w Kanadzie była
znacznie ostrzejsza niż w Polsce  i trzeba było Zuzce kupić cieplejsze ciuchy. Teść bardzo się Zuzce podobał, był wesoły , wysoki, przysłowiowy "kawał chłopa", w pewnym sensie bardziej męski od Nieśmiałego.
Gdy już Zuzkę ubrali, nauczyli jak się  ma obchodzić ze wszystkimi urządzeniami w domu, oprowadzili po najbliższej okolicy, teść powiedział, że już załatwił pracę dla Zuzki. Będzie pomagała w sklepie znajomego, niedaleko domu, więc na razie nie będzie musiała robić prawa jazdy i nie będzie potrzebować samochodu.
Poza tym zapisali ją na kursy językowe, bo jej znajomość francuskiego i angielskiego była dość wątła.
Teść co prawda twierdził, że będąc Francuzem sam mógłby uczyć Zuzę języka francuskiego, ale chcąc
dostać obywatelstwo  kanadyjskie musi Zuzka zdać egzaminy językowe i mieć zaliczony kurs.
I tak zaczęło się Zuzczyne życie w Kanadzie. Tak prawdę  mówiąc w sklepie robiła za sprzątaczkę, w domu
zresztą też. Właściwie  w domu sprzątała "na okrągło"- dom był duży, a teść  chciał by wszystko się w domu błyszczało.  Mary (konkubina teścia) wręczyła Zuzce rozpiskę co danego dnia musi być zrobione w domu- np. środa to był dzień mycia  wszystkich drzwi, innego dnia było odkurzanie całego domu, na pranie też był wyznaczony dzień, podobnie jak na mycie okien.
Zuzka była zarobiona po uszy, a do tego Nieśmiały okazał się niebywałym bałaganiarzem - gdy się rozbierał rzucał na podłogę części garderoby. Wieczorem pozostawała ścieżka wyznaczająca jego drogę do łóżka.
Mniej więcej po pół roku  od przyjazdu Zuzki,  Mary przestała bywać u teścia. A teść zaczął coraz częściej
prosić Zuzkę o pomoc w prowadzeniu własnej firmy. Ilekroć była w domu wołał ją do swego biura, nazywał swoją kochaną córeczką, często brał w objęcia i przytulał, kupował jakieś drobiazgi - czekoladki, jakąś  broszkę,  kolczyki. Zuzka chwaliła się Nieśmiałemu tymi prezentami, co Nieśmiały skwitował słowami -
"podobasz się staremu i lubi Cię".
Teść zaproponował, by Zuzka rzuciła pracę w sklepie, bo on ją zatrudni w swoim biurze. Będzie  to dla Zuzki wygodniejsze, będzie jednocześnie poznawała pracę biurową, przy okazji pozna trochę Kanady, bo
jadąc w co ciekawsze miejsca teść będzie ją zabierał ze sobą. Będzie jego asystentką.
Nieśmiały uznał, że to bardzo dobry pomysł.
Zuzie brakowało nieco koleżanek, ale tak prawdę mówiąc nie bardzo miała wolny czas. Albo siedziała w biurze teścia i odbierała telefony, gdy teść gdzieś wychodził, albo sprzątała i gotowała w domu, albo była na kursie. Do matki pisała rzadko, zresztą rozstały się w niezbyt miły sposób.
Na początku lata teść zabrał  Zuzkę do Montrealu. Bardzo się Zuzce podobał Montreal. Do póznej godziny teść pokazywał  "swej kochanej córeczce" miasto, wreszcie wylądowali na kolacji, suto zakropionej winem. Zuza po raz pierwszy była w tak eleganckiej restauracji i wypiła tyle wina. Była zmęczona, w głowie szumiało wino i bardzo jej się chciało spać.
c.d.n.

środa, 25 lipca 2012

Zuzka- c.d.

Gdy Zuzka chodziła już do ogólniaka, nikt w Polsce jeszcze nie słyszał o czymś takim jak komputer, a telefon był przedmiotem gorącego pożądania. Nie było komputerów osobistych, a więc nie było czegoś takiego jak portale randkowe lub inne społecznościowe "brewerie". Za to niektóre czasopisma miewały rubryki, w których ludzie, którzy chcieli poznać kogoś w celu matrymonialnym lub nawiązać kontakty towarzyskie pozostawiali  króciutkie ogłoszenia tego typu:  "jestem XY, studiuję/uczę się, interesuję się "abc", nawiążę korespondencję z osobą o podobnych zainteresowaniach". Tego typu rubryki były w czasopismach dla nieco starszych dzieci (Płomyczek i Płomyk) oraz w czasopismach dla młodzieży akademickiej, np. "Razem".
Zuzka  gdy była w II klasie licealnej czuła się już niemal dorosła i raz na jakiś czas kupowała prasę kobiecą i owo pisemko "Razem". W jednym z numerów  znalazła taki anons:  "młody, nieśmiały szuka koleżanki lub kolegi, która lubi powieści Stendhala i Prousta". Zuza, która właśnie z trudem przebrnęła przez  I tom "W poszukiwaniu straconego czasu" napisała do tego "młodego i nieśmiałego" osobnika. Korespondencja rozkwitła pełną parą, a ten młody, nieśmiały był ze 3 lub 4 lata starszy od Zuzki, miał w Kanadzie ojca i miał wyjechać do niego na wakacje.
Wyjazd do Kanady nie przerwał korespondencji. Nieśmiałemu bardzo spodobało się w Kanadzie, zaprzyjaznił się bardzo z własnym ojcem i postanowił, że będzie tam studiował.
Gdy Zuzka zdała maturę,  otrzymała z Kanady list, w którym Nieśmiały najwyrażniej się jej oświadczał.
Dwa lata  korespondencji o wszystkim  zrobiły swoje. Zuzka była pewna, że kocha Nieśmiałego, choć nawet nigdy się nie widzieli.  Pewnego sierpniowego dnia Nieśmiały zawitał do Polski wraz z kompletem
dokumentów potrzebnych do zawarcia ślubu.
Matka Zuzki  biła się z myślami, ale kandydat na zięcia tak gorąco ją zapewniał o swej miłości do Zuzki, o
tym, że zabierze Zuzkę do Kanady, która przecież jest krajem mlekiem i miodem płynącym, a nie tylko pachnącym żywicą,  że Zuzka tam pójdzie na studia, że ojciec ma duży dom, w którym razem zamieszkają
i że przecież Zuzka też go kocha, więc w czym problem?
No właśnie, w czym problem? Dla matki Zuzy największym problemem było to, że młodzi nie chcieli brać
ślubu kościelnego, no a przecież taki cywilny ślub to tak, jakby byli bez ślubu.
Młodzi złożyli swe dokumenty w USC i w 30 dni od tej daty odbył się ślub. Mając papierek w ręce,
Zuza z pomocą swego męża zaczęła załatwiać formalności paszportowe i wizowe, co wcale wtedy nie było
sprawą łatwą.
Formalności się ciągnęły a mama Zuzki wciąż narzekała, że to zły omen, że czekając na odpowiednie
dokumenty powinni wziąć ślub kościelny, bo tylko wtedy taki ślub jest ważny.
Wtedy po raz pierwszy Zuzka  matce wykrzyczała prosto w twarz, że przecież ten tak ważny ślub kościelny nie uchronił jej małżeństwa od rozpadu.
Nieśmiały musiał wyjechać do Kanady, bo zaczynał się rok akademicki, a Zuzka zapisała się na kurs francuskiego.
Wreszcie pod koniec listopada Zuzka dostała odpowiednie dokumenty, Nieśmiały opłacil jej bilet
lotniczy, nawet juz z rezerwacją na konkretną datę i Zuzka z dokumentami mienia przesiedleńczego
poleciała do Kanady.
Na lotnisku czekał na nią mąż, teść i konkubina teścia ze swą córką. Została powitana ciepło i miło.
c.d.n.

wtorek, 24 lipca 2012

Zuzka

Z Zuzką pracowałam w jednym dziale, ba, nawet w jednym pokoju. Była moją kierowniczką i jedyne co
o niej na początku wiedziałam, to fakt, że jest ogromnie pyskata, nerwowa i właściwie jest postrachem
interesantów. No, nie była miła - ani dla nas, swych podwładnych, ani dla interesantów z zewnątrz.
Pracy miałyśmy ogromnie dużo, zwłaszcza  od drugiej połowy kwietnia aż do końca pazdziernika. Przysłowiowy młyn, interesanci  wciąż się kłębili, a my byłyśmy najczęściej pół żywe z pośpiechu
i zdenerwowania.
Zuzka była całkiem przystojną kobietą, miała ciemno brązowe oczy i jasne włosy, naturalny blond. Figurę też miała dobrą, tylko ubierała się nieco niemodnie. Ona dobiegała 45-ki, my, personel miałyśmy od 20 do 26 lat i byłyśmy trzy. O życiu prywatnym Zuzki wiedziałyśmy tylko tyle, że  jest rozwódką i że ma jakiegoś pana. Gdy ów wybranek do  niej dzwonił, potrafiła w pół przerwać załatwianie interesanta przywołując którąś z nas, nawet jeśli byłyśmy zajęte przy innym interesancie. No ale jeśli ktoś zadzwonił do którejś z nas, zaraz była awantura, że tu jest przecież praca a nie klub rozrywkowy i nie ma czasu na gadanie.
Pracowałam już ponad rok i właściwie miałam szczerą chęć  stamtąd odejść - niby płacili niezle, ale roboty było coraz więcej, a ja po 8 godzinach pracy wychodziłam półżywa.
I właśnie wtedy Zuzka zaskoczyła mnie całkowicie - zaprosiła mnie do siebie na babskie pogaduchy.
Doskonale sobie zdawała sprawę z tego, że jest w gruncie rzeczy mało miła i dla nas i dla innych.
"Ale gdybyś tyle przeszła co ja, też taka byś była" - zapewniła mnie na początku swych wynurzeń.
Zuzka była bardzo ładnym dzieckiem - wszyscy się zachwycali, wszyscy chwili jej urodę, ale jak to
w życiu -  nawet najpiękniejsze dziecko nie ma wpływu na trwałość małżeństwa swych rodziców.
Gdy Zuzka miała siedem lat, tatuś spakował swą walizkę i oświadczył,  że wraca do....swojej matki. Właśnie
doszedł do wniosku, że on się do małżeństwa nie nadaje, do wychowywania córki też nie, więc odchodzi.
Zuzka była pewna, że to jej wina, bo nie zawsze przecież była posłuszna  i grzeczna.Nikomu nie przyszło
do głowy, że mała  czuje się winna odejściu ojca. Zuzka przez prawie całą podstawówkę czekała na powrót
taty, łudząc się, że  może jednak wróci. Kiedyś podsłuchała rozmowę swej matki z siostrą ojca, która
 twierdziła, że to wina matki, która nigdy nie chciała robić tego to sobie życzył jej wspaniały brat.
Oczywiście Zuzka nigdy nie pytała matki  dlaczego tatuś je porzucił  - teraz doszła do wniosku,  że jesli
kobieta nie  słucha się własnego męża, ten po prostu odchodzi. Co ciekawsze tatuś nigdy nie wniósł do sądu pozwu rozwodowego, mamusia też nie. Rachunki za mieszkanie nadal przychodziły na nieobecnego, matka
Zuzki regulowała je, a ilekroć potrzebny był jego podpis - podpisywała  za niego. Od chwili wyjścia z domu tatuś ani razu nie zainteresował się losem dziecka, nie dawał na utrzymanie córki, ani razu nie przyjechał.
c.d.n.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Horyzont zdarzeń

Wbrew pozorom nie napiszę nic na temat astrofizyki, choć "horyzont zdarzeń" jest pojęciem właśnie dotyczącym zjawisk we Wszechświecie.
Horyzont zdarzeń - gdy to miejsce przekroczysz wszystkie twoje poczynania nie mają właściwie żadnego znaczenia, bo są już z góry ukierunkowane, po prostu wpadasz w wir, który cię porywa, a ty nie masz
szans by się z tego wydostać, by coś zmienić.
Horyzont zdarzeń to miejsce na skraju wodospadu, w którym wystarczy przesunąć się kilka centymetrów do przodu a ściana wody porywa cię, rzuca w przepaść, tłamsi i zatapia.
Wydaje mi się, że w życiu każdego z nas istnieje taki umowny horyzont zdarzeń - cienka granica, której
przekroczenia powoduje, że zaczynamy  popełniać kolejne głupstwa, zatracamy zdrowy rozsądek,
a nasze życie zaczyna być jednym wielkim chaosem. Czasem udaje się nam,  dzięki usilnej pomocy innych
wychynąć na powierzchnię, złapać oddech a nawet wydostać się na suchy ląd.
Niestety często owa pomocna dłoń to za mało, bo nie potrafimy z niej w odpowiedni sposób skorzystać.
By móc skorzystać z pomocy trzeba wpierw zrozumieć siebie, a to wcale nie jest łatwe.
Tak się jakoś złożyło, że  zawsze bardzo lubiłam słuchać tego co ludzie mówią - o sobie, o swoim życiu,
o kłopotach , rozterkach. Opowiadali mi różne rzeczy, najczęściej tylko dlatego, że musieli się wygadać,
bo za wiele się nagromadziło różnych kłopotów, problemów, które uwierały i gryzły.
Kiedyś nie było przecież blogów, a łatwiej jest mówić niż pisać. Z niektórymi z tych osób nadal utrzymuję
kontakty, choć dość specyficzne. Kontaktują się ze mną właśnie wtedy, gdy muszą się wygadać.
Na szczęście nie chcą żadnej rady czy też pocieszenia- i dobrze, bo marny ze mnie pocieszyciel.
Każdej z tej osób zawsze mówiłam, że kiedyś wszystko opiszę, bo to świetny materiał na opowiadanie.
Dopiero teraz zaczynam pomału spełniać swoje obietnice - oczywiście imiona są inne,  niektóre zbyt
charakterystyczne szczegóły też - wszak nie żyjemy na  pustyni.
Mam wrażenie, że właśnie przekroczyłam swój horyzont zdarzeń;)))

czwartek, 12 lipca 2012

Lusia -c.d.

Tę drugą ciążę Lusia znosiła lepiej, więc  miała nadzieję, że to będzie  dziewczynka. Jacek natomiast był pewien, że będzie chłopak. No i miał rację. Urodził się chłopak. Imię wybrał oczywiście Jacek- tym razem dziecko ochrzczono Franciszkiem.
"Porządny był ten lekarz" - myśli Lusia. Gdyby nie on, to pewnie urodziłabym jeszcze z pięcioro, bo Jacek nie był zwolennikiem kontroli   urodzin.
Lusia uśmiechnęła się na wspomnienie zdziwionej miny Jacka, gdy po trzech latach od drugiego porodu zaczął się zamartwiać, że Lusia nie zachodzi w ciążę. Przezornie nie powiedziała mu nic o zabiegu, ale
stwierdziła, że ona już nie chce dzieci, więc nie będzie szła do lekarza i nie będzie się leczyć.I nikt jej nie zmusi do następnej ciąży i porodu. A jeśli mu się nie podoba, to ona da mu rozwód i nawet dzieci mu zostawi. Ale taka perspektywa nie  spodobała się Jackowi. Co innego być dumnym ojcem i wychowywać
dzieciaki rękoma żony i teściowej, a co innego być samotnym ojcem z dwójką dzieci.
Lusia  postanowiła uzupełnić wykształcenie i zaczęła studiować zaocznie. Jacek nie mógł tego zrozumieć, ale mu wytłumaczyła, że to zakład pracy ją do tego w pewnym sensie  zmusił- żeby mieć lepsze warunki płacowe musiała mieć studia. A tak naprawdę do tych studiów namówił ją kolega z pracy.
Jeszcze dziś, gdy wspomina tamten czas nie może zrozumieć jak sobie ze wszystkim radziła- gdy była na II roku  mama zachorowała i siłą rzeczy musiał się włączyć  do pomocy Jacek.Był wściekły na te Lusine studia.
Mama chorowała niemal rok,potem odeszła. Ale Lusia nie przerwała studiów, umordowana niesamowicie
ciągnęła je dalej.
I wreszcie  nadszedł kres tej mordęgi- obroniła pracę i otrzymała dyplom. Jacek nawet jej nie pogratulował, był obrażony. On nie widział potrzeby uzupełnienia wykształcenia.Nadal intelektem nie grzeszył, nic nie czytał poza gazetami.
Lusia przebiega myślami minione lata - nie było wesoło, oj  nie.Wpierw odszedł jej ojciec, zostawiając żonie cała masę długów. Potem odeszła mama, a w kilka lat potem teść. Teściowa  miała cały czas żal do Lusi, że Jacek musi zajmować się dziećmi a czasem nawet obiad ugotować. Starszy synek miał trudności w nauce, młodszy uczył się dobrze, ale był nieco dokuczliwy- przeszkadzał na lekcjach, w domu wszędzie go było pełno. Lusia pamięta, jak wiele razy rumieniła się  na wywiadówkach słuchając uwag wychowawczyni.
Potem zażądała, by na wywiadówki chodził również Jacek, przecież to i jego dzieci.
Pomimo różnych perypetii chłopcy pokończyli szkoły średnie. Młodszy technikum, starszy liceum. Teraz jeden już kończy studia, drugi ukończy pewnie za rok.
Lusia po cichutku podnosi się z łóżka. Staje przed znienawidzoną toaletką i pomału ściąga z siebie nocną
koszulę. Podchodzi do lustra i zaczyna dokładnie oglądać swe nagie ciało. Z  lustra spogląda na nią twarz
 niemal  obcej kobiety. Gdzie się podziały jej piękne blond warkocze? Wszystkie dziewczyny zazdrościły jej tego koloru i tej ilości włosów. Z lustra spogląda na Lusię zmęczona kobieta o białych jak śnieg, krótkich włosach.
Najgorzej przedstawia się brzuch, z wielką , rozlaną blizną od pępka  do samego dołu. A gdzie się podziała
talia? I czemu te biodra są takie obrośnięte tłuszczem? Uda też wyglądają okropnie.
Lusia wzdycha cichutko i zastanawia się - " dziwne,że  on mnie kocha, przecież  ma oczy, widział mnie nagą".
Cichutko wymyka się do łazienki. Gdy robi makijaż uśmiecha się do swych myśli - wczoraj była ostatni dzień w pracy. Od dziś zacznie nowe życie , w ramionach człowieka, który  tak świetnie znał jej ciało,
potrafił dać rozkosz, koił wszystkie smutki i chciał ją taką, jaka jest teraz. Tamtej młodej Lusi przecież nie znał.
Jeszcze tylko walizka i koperta z listem i kluczami od mieszkania. Lusia wychodzi z domu w rannych pantoflach, trzymając w dłoni szpilki. Cichutko zamyka za sobą drzwi.
Oddycha głęboko schodząc po schodach. Na dole czeka na nią taksówka i  on.

Zamiast dalszego ciągu:
Lusia będąc któregoś roku w sanatorium poznała mężczyznę swego życia. Dwa lata broniła się przed tą miłością. Gdy znów się spotkali to on sprawił,  że wreszcie poznała smak seksu i spełnienia. On ją rozumiał, koił jej smutki, szanował ją i podziwiał.
Lusia postanowiła, że gdy tylko przejdzie na emeryturę to nic nie mówiąc Jackowi wyprowadzi się z domu i  dopiero potem, przez adwokata załatwi rozwód. Dobrze wiedziała na co stać Jacka, gdy się zezłości, już kilka razy podniósł na nią rękę. Raz nawet wezwała policję.
Rozwód  dostała szybko, protokół z interwencji policji był dołączony do  pozwu.

środa, 11 lipca 2012

Lusia - c.d

Lusia pamięta, że dość długo czekała na sprawozdanie swej przyjaciółki z wyprawy na jedno z przedmieść
stolicy.  Nie  zapomni wyrazu twarzy Hanki - było w niej tyle współczucia, że aż  się przeraziła. A Hanka tak była wstrząśnięta tym co zobaczyła,  że wróciła tam ponownie i wszystko dokładnie sfotografowała.
Lusia pamięta te zdjęcia - drewniana maleńka chałupka, dobudowane do niej z różnych krzywych desek nieduże komórki, deski w płocie każda z innej parafii, krzywo pozbijane, a na płocie - suszące się garnki gliniane.Cztery.
Na jednej ze ścian chałupki wisiała tabliczka z nazwą ulicy i numerem domu.  To był ten sam adres co w dowodzie rejestracyjnym.
Lusia oniemiała. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, że właściwie głównym atutem Jacka był jego wzrost. Zero wiadomości ogólnych, zero zainteresowań, zero poczucia humoru. Lusia pamięta swoje rozmowy z Hanką, która zupełnie nie trawiła Jacka, nazywając go od początku troglodytą.
Pamięta też, że  właściwie tylko on jeden się nią zainteresował, że zupełnie nie miała powodzenia wśród chłopaków.
A Jacek nie był wprawdzie orłem  ale to on został jej pierwszym kochankiem, choć za nic w świecie nie
mogła doszukać się w tym przyjemności. Należał do sprinterów zajętych tylko swoim startem i dotarciem
do mety. Opowieści Hanki o cudownych chwilach spędzanych z własnym mężem słuchała niczym bajki o
żelaznym wilku i wcale a wcale w to nie wierzyła.
Po wielu dniach przemyśleń i bicia się z myślami, postanowiła zerwać z Jackiem. Postanowiła wykorzystać
fakt, że Jacek stale bywał w jej domu rodzinnym, a jej nigdy nie zaprosił do siebie ani nawet nie powiedział gdzie mieszka, więc chyba nie jest to normalna sytuacja.
W odpowiedzi na zarzuty Jacek nagle, ni stąd ni zowąd oświadczył się. Powiedział , że nie tylko ją kocha , ale i także jej rodziców.
Lusia wciąż jeszcze pamięta jak ją zamurowało i ze 20 minut zupełnie nie wiedziała co ma powiedzieć.
Lubiła Jacka nie wiadomo właściwie za co, ale chyba nie kochała. Co innego jezdzic razem gdzieś pod namiot a co innego zamieszkać pod jednym dachem. Z drugiej strony większość jej koleżanek juz zmieniła
stan cywilny, Hanka już cztery lata była mężatką. I była zadowolona. Choć te jej opowieści o wspaniałym
seksie wydawały się Lusi  mocno przesadzone.
Lusia przyjęła oświadczyny Jacka, rodzice byli średnio zadowoleni z tego kandydata na zięcia. Potraktowali sprawę jak w przysłowiu- na bezrybiu i rak ryba.
Sukienkę trzeba było szyć nową, bo Lusia przestała być  wiotką istotą- "nabrała ciała", jak określała przytycie jej mama.Oba śluby i skromne wesele minęły szybko i bezboleśnie.
Rodzice Lusi oddali młodym dwa pokoje na górze. I właśnie wtedy po raz pierwszy Lusia zobaczyła swą
obecną sypialnię.Sypialnia była prezentem ślubnym od....teściowej, ale meble wybierał Jacek. I to połączenie sprawiło, że za nic w świece Jacek nie zgadzał się nigdy na wymianę mebli w sypialni. Do  rozpaczy doprowadzało ją odbicie małżeńskiego łoża w dużym lustrze toaletki, ciągłe zachwyty Jacka nad tym, jak świetnie on się prezentuje w stroju Adama  i jak świetnie wyglądają oni w tym lustrze podczas miłosnych chwil. A Lusia coraz częściej miała dość "spełniania  obowiązków małżeńskich" bo jakość się nie poprawiła, natomiast wyraznie wzrosła ilość. Na zapytanie Hanki "a jak teraz ? lepiej?' odpowiedziała zgodnie z prawdą- "tak samo, ale niestety trzy razy częściej". Hanka dała jej telefon do seksuologa.
W kilka miesięcy pózniej okazało się, że Lusia jest w ciąży. Wcale się tym nie ucieszyła, jeszcze nie była gotowa na dziecko. Jacek za to chodził dumny jak paw, informując o tym zdarzeniu wszystkich bliższych i dalszych znajomych. Lusia dobrze pamięta ten okropny czas - mdłości mordowały ją do piątego miesiąca ,
zero radości z faktu, że będzie w domu dziecko. Ogromnie bała się porodu,  miała bardzo złe przeczucia, była pewna, że tego nie przeżyje i osieroci dziecko. Przeżyła, ale w końcu zrobiono cesarskie cięcie, bo jej i dziecku groziło niebezpieczeństwo.
Wszyscy, oprócz Lusi byli zachwyceni maleństwem. Chłopczyk dostał na imię Filip. Przy dziecku pomagała Lusi jej mama.  Gdy Lusia wróciła do pracy z urlopu macierzyńskiego i wypoczynkowego, już była w następnej ciąży. Gdy się zorientowała, że coś nie gra , a lekarz potwierdził jej obawy, była zrozpaczona.
W pierwszym odruchu chciała ciążę usunąć, ale lekarz, "ludzki człowiek", wysłuchawszy jej historii pożycia
małżeńskiego zaproponował inne rozwiązanie - niech urodzi, a że też będzie tym razem   "cesarka", to on podwiąże jej jajowody w trakcie operacji. Lusia nie chciała już więcej dzieci, a wiadomo było,że każda ciąża będzie musiała być rozwiązywana chirurgicznie, więc wskazanie do zabiegu  było.
c.d.n.

Lusia - c.d.

Bogdan wydął usta w podkówkę, co miało zapewne wyrażać jego smutek, spojrzał na Lusię i wyszeptał: "no cóż, trzeba odłożyć na dwa lata". Pod Lusią ugięły się nogi, ale jednocześnie poczuła wielką  wściekłość - przecież nikt nie podpisywał kontraktu ot tak, w ciągu kilku dni,  z całą pewnością  wszystko było planowane od dawna, tylko Bogdan nic jej nie mówił. Miała ochotę trzasnąć go w twarz, przecież pomysł
ślubu wypłynął od niego, jej się tak bardzo nie spieszyło, nikt jej z domu nie wyganiał.
Lusia przełknęła  ślinę, ściągnęła nieco teatralnym gestem zaręczynowy pierścionek z palca i podała go Bogdanowi mówiąc : " zabierz ten pierścionek, żadne z nas nie musi w tej sytuacji czekać dwa lata na ślub."
Wcisnęła mu pierścionek w rękę i tupiąc głośno obcasami odeszła, cały czas mówiąc do siebie  w myślach: "tylko się nie porycz, tylko nie rycz, to sukinsyn, tylko nie rycz".
Bogdan patrzył na pierścionek i zastanawiał się co ma zrobić- biec za nią czy może jednak zostawić ją, niech ochłonie, a on wpadnie do niej do domu wieczorem i spróbuje sytuację załagodzić?
Lusia dobrnęła do postoju taksówek i kazała odwiezć się do stacji podmiejskiej kolejki. Bezmyślnie wpatrywała się w mijający za szybą krajobraz, czuła zupełną pustkę w głowie. Gdy wysiadła na swojej
stacji zaczęła się zastanawiać jak ma to powiedzieć rodzicom- przygotowania do ślubu  były na ukończeniu, goście zaproszeni. lokal zarezerwowany, suknia niemal całkiem gotowa. A ona uniosła się honorem i oddała Bogdanowi pierścionek i właściwie to ona zerwała zaręczyny. Gdy szła do domu przez las, czyli na skróty,
zaczęła płakać. I taka  zapłakana weszła do domu, siejąc popłoch.
Ojciec  był zachwycony, że ślubu nie będzie - matka zaś odwrotnie - uważała Bogdana za dobrą partię, był od Lusi kilka lat starszy, miał ukończoną już Akademię Muzyczną, znała jego rodziców i lubiła zwłaszcza jego matkę. Nie bardzo rozumiała argumenty Lusi dotyczące zerwania. Przecież ten wyjazd był z pewnością korzystny dla niego, dlaczego ona się wścieka?  że nie powiedział wcześniej? W czym problem?
Ale Lusia z uporem powtarzała, że czuje się oszukana i nie ma zamiaru być z kimś, kto ją oszukuje.
Bogdan nie pokazał się więcej, podobno w trzy dni pózniej wyjechał wraz z zespołem do Szwecji. Stosunki pomiędzy rodzicami młodych uległy gwałtownemu ochłodzeniu.
Przez kilka miesięcy Lusia nawet nieco żałowała swej decyzji i czekała na jakiś list od Bogdana, choćby na kartkę z pozdrowieniami. Ale Bogdan nie pisał.
Z czasem przestała wypatrywać listów, spotykała się z koleżankami i kolegami z pracy.  Ale z nikim nie umawiała się na randki. Mniej więcej po 2 latach poznała Jacka. Lusia miała kompleks wzrostu - miała 175cm wzrostu na  bosaka i  była uważana w tamtych latach za bardzo  wysoką kobietę. Wielu młodych ludzi było tego samego wzrostu co ona i Lusia bardzo  chciała mieć chłopaka wyższego od siebie. Jacek był wysoki, wyższy od niej całe 15 cm. Zaczęli się spotykać.Sprawa wzrostu Jacka przykryła w pewien sposób jego inne "niedobory" -  Jacek nie był typem intelektualisty. Pracował w zaopatrzeniu, nie czytał książek, czasem brał do ręki  "Ekspres Wieczorny", ale lubił jezdzić na wycieczki, był wesoły  i towarzyski. Nie pił,
bo jego pasją była jazda na skuterze. Lusia mu się podobała, chętnie przyjeżdżał do jej domu w niedzielę, interesował się pracą ojca Lusi, który był jubilerem, pomagał nawet w rąbaniu drewna do kominka. Matka  Lusi zaczęła nawet spoglądać na niego łaskawym okiem. Wprawdzie nie miał studiów ani się na takowe nie wybierał, ale był naprawdę miły. Lusia usiłowała dowiedzieć się czegoś o jego rodzinie i jedyne  czego się dowiedziała to tego, że Jacek  ma starszą siostrę, zamężną, która czeka na mieszkanie, a póki co to mieszka z mężem i dzieckiem u rodziców.  Jacek też czekał na mieszkanie w spółdzielni.
Któregoś dnia Lusi udało się zerknąć w prawo jazdy Jacka- prosty manewr- ojej, pokaż jak wygląda prawo jazdy, nigdy nie widziałam- i prawo jazdy wylądowało w jej dłoni. Lusia szybko zerknęła na adres domowy i dobrze go zapamiętała. Następnego dnia poprosiła przyjaciółkę, by pojechała pod wskazany adres i obejrzała wszystko dokładnie.
c.d.n.

wtorek, 10 lipca 2012

Lusia

Lusia otworzyła  jedno oko i zaraz szybciutko je zamknęła. Przez chwilę zastanawiała się, co to za dzwięk ją obudził. Może dzwonek telefonu a może czyjś  głos?  Na wszelki wypadek  uniosła lekko głowę z poduszki, otworzyła oczy i rozejrzała się po pokoju. Było jeszcze szaro, grube zasłony tłumiły poranne światło.
Na sąsiednim łóżku spokojnie i mocno spał Jacek, jej mąż. W domu było cicho, budzik przy łóżku wskazywał 5,15. Popatrzyła znów na męża - "ten to może zawsze spać, jego  nic nigdy nie budzi i nie  budziło" - pomyślała z niechęcią. To ona wstawała zawsze do dzieci, to ją budził każdy szmer dochodzący z ich pokoju. Ale teraz dzieci już wyfrunęły w świat, były naprawdę bardzo, bardzo dorosłe. Żyły już własnym życiem.
Rozejrzała się z niechęcią po pokoju - nigdy go nie lubiła. Wszystko  było takie jak w dniu, w którym  tu
zamieszkała.  Kilka razy starała się coś zmienić, jedyne co się jej udało, to zmiana podwójnego łóża o wymiarach  2 na 2 metry na dwa łóżka o dwóch oddzielnych materacach.
Nienawidziła tu wszystkiego - tego, że łóżka stoją na środku pokoju, pod oknami. Nie lubiła tych białych szaf stojących po obu stronach łóżek,  białych szafek nocnych przy łóżkach,  na których stały białe lampy ustrojone w  bladoróżowe abażury z jedwabiu ułożonego w fałdki, żyrandola z takimi jak przy łóżkach lampkami, tyle, że mniejszymi,długiego tapicerowanego taboretu stojącego  przy łóżkach i stojącej  olbrzymiej  toaletki, która miała aż trzy lustra, dwie szafeczki z szufladkami i długą, oszkloną szafkę pod lustrami. Toaletka też była biała. W pobliżu  toaletki stał biały, ozdobny wieszak ubraniowy. Dywaniki
koło łóżek były bardzo puchate i  w beżowo-różowym kolorze. Kolorowy akcent, jak mawiała matka
Jacka.
Popatrzyła z niechęcią na męża. Ten, nieświadomy jej posępnych myśli spał nadal, lekko posapując.
Lusia odwróciła się do niego tyłem i zaczęła snuć ponure rozważania. Jak to się stało, że za niego wyszła?
Podobał się jej nawet a poza tym pojawił się na horyzoncie w chwili  gdy  Bogdan, jej pierwsza wielka
miłość na miesiąc przed ślubem zawiadomił ja, że podpisał kontrakt na wyjazd z "kapelą" do Szwecji. Bo Bogdan  był muzykiem. Nawet jedną piosenkę  dla niej skomponował. Nie szkodzi, że piosenka nie została
żadnym przebojem, że nie zawierała w treści jej imienia, ale Bogdan powiedział, że  to piosenka  dla niej.
A ona wierzyła w każde jego słowo i tak bardzo była szczęśliwa,  w dniu, w którym przyszedł do jej
rodziców i poprosił o jej rękę. Wprawwdzie rodzice nie byli nim zachwycenie, no ale skoro Lusia go kocha....
Ustalili czym prędzej datę ślubu, Lusia wybrała model sukienki, "upolowała"w jakimś komisie materiał,
rodzice Lusi zajęli sie przygotowaniami do ślubu i wesela. Ślub miał się odbyć w lipcu, zaraz po
Lusinej maturze. Z matury zapamiętała niewiele, wszystko robiła jak w transie, cud , że zdała.
Po ostatnim egzaminie czekał na nią Bogdan - wypytał o egzamin, ucieszył się, że zdała i powiedział:
- "słuchaj mała, mam dla Ciebie niespodziankę: wczoraj nasza kapela podpisała kontrakt ze Szwedami, wyjeżdżamy za dwa tygodnie".
Lusia do dziś pamięta jak nagle ścierpła jej skóra na karku.
"No a co ze ślubem?przecież mamy termin umówiony" zapytała Lusia.
"Ze ślubem, no właśnie, ze ślubem?"-powtórzył głupawo.Lusia patrzyła na niego badawczo i czuła, że za chwilę się  poryczy. Bogdan przełknął głośno ślinę....
c.d.n.

środa, 4 lipca 2012

Wszystko ma swój koniec...

....pobyt w Bułgarii też. Był przedostatni dzień sierpnia, a my mieliśmy bilety powrotne dopiero na 7 września. Spakowałam nasze rzeczy, rozliczyłam się z gospodarzami. Następnego dnia wstałam świtkiem, siłą wdarłam się do autobusu i pojechałam do Burgas na lotnisko. Trochę byłam wściekła, bo  kolega męża, który z nami był, stwierdził, że jest strasznie chory i on też musi wracać do Warszawy. Gardziołko go bolało.
No więc niewyspana , zła i właściwie zmartwiona pognałam na lotnisku do przedstawicielstwa LOTu.
Oczywiście pocałowałam klamkę, ale jako uparte babsko, rozsiadłam się  obok drzwi, na podłodze, co wzbudziło niejaką sensację wśród innych przedstawicielstw. Ktoś nawet zadzwonił i kobiecisko pełniące role przedstawiciela LOT w ciągu 3 godzin przylazło. Wprawdzie ledwo mówiła po polsku, ale udało mi się wyłuszczyć sprawę podtykając kobiecie "zajawkę" od lekarki. Oczywiście 1 miejsce to pewnie by się znalazło,  ale nie trzy. W końcu zgodziła się, że faktycznie, mój mąż nie może lecieć sam i obiecała, że  jakoś nas upchnie.  Samolot odlatywał niemal  o północy.   "Lotówka" powiedziała, że ona na lotnisku będzie od 21,00, więc żebym wtedy do niej przyszła. Podreptałam na postój taksówek, znalazłam chętnego na kurs do
Achtopola i z powrotem i pojechałam po chłopaków. Kierowca taksówki był w moim wieku, po drodze namówił mnie na kawę w Primorsku, co mi dobrze zrobiło, bo od rana byłam raczej na głodówce. Potem pomógł mi zataszczyć bagaż do samochodu, na lotnisku też pomógł. Pamiętam, że miał na imię Krasimir.
Śmialiśmy się oboje,  że mam fajny urlop - pojechałam z dwoma facetami i tak ich wykończyłam, że obaj chorzy wracają.
Posadziłam moich "nieboszczyków" w hali odlotów, a sama czujnie usadowiłam się pod drzwiami biura LOTu. I dobrze zrobiłam-  zaczęli przybywać i inni chętni by się załapać na ten lot.
 Co kobiecisko wyszło z pokoju, natykało się na mnie, bo sterczałam jak przyklejona do futryny drzwi.
Wreszcie zaczęła się odprawa bagażowa, ale  nas jeszcze nie chcieli odprawiać. Cały czas machałam  tą "zajawką  od  medicinskoj służby". Gdy już było raptem 15 minut do odlotu, zgodzili się na nasz lot
do Warszawy. Na tym samym stanowisku odprawiali również ludzi do Berlina, więc nie byłam pewna, czy nasze bagaże poszły na właściwy samolot. Najważniejsze, że udało się nam zabrać. Na pożegnanie "lotówka" powiedziała mi, że jestem okropnie uparta i że ma nadzieję, że mnie więcej nie zobaczy.
Jej nadzieje spełniły się w pełni. Nigdy więcej nie byłam w Burgas.
Dziwnym trafem bagaże jednak poleciały do Warszawy.
W kilka dni pózniej, po badaniach, okazało się, że mój mąż  miał naderwanie kielicha miedniczki nerkowej stąd te napadowe bóle.
A wzięło się to stąd, że mój mąż  był niezwykle szarmanckim facetem - uznał że skoro ja nie mam nic ciężkiego do niesienia, to on  pomoże Gośce nieść tę torbę z przemytem. Ale oczywiście musiał pokazać jaki
krzepki z niego gość i niósł ją sam, a że bał się, żeby nic się nie potłukło, niósł ją przed sobą. Wprawdzie Gocha chciała by nieśli razem, ale on nie, sam. I takie były opłakane skutki nadmiernej uprzejmości.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Bułgaria i ja, cz.IV

Przewoznik, z którego usług  skorzystaliśmy był turecki. Za kierownicą  autobusu siedział korpulentny  śniady mężczyzna. Deska rozdzielcza pokryta była kolorowym aksamitem i szydełkowymi serwetkami, nad szybą przymocowane różnokolorowe proporczyki na przemian z kolorowymi frędzlami. Przeważał kolor czerwony, a kabina kierowcy najbardziej przypominała bożonarodzeniową , mocno obwieszoną ozdobami choinkę.
Autokar był pełen, towarzystwo bułgarsko-turecko-polskie. Zbyt dużo przerw w podróży nie było. Po
drodze kilku pasażerów  wysiadło,  ktoś nowy wsiadł, na którymś  górskim zakręcie z luku bagażowego
wypadła czyjaś walizka.
Na granicy  bułgarsko-tureckiej byliśmy już wieczorem.  Pogranicznicy  zebrali paszporty od wszystkich, pozwolili wysiąść z autokaru i zamknęli się z nimi w swoim biurze. Było to bardzo małe przejście graniczne, zero ruchu .
W pewnej chwili od strony tureckiej zajechał osobowy samochód, a w nim dwóch Turków.  Ale wcale nie zamierzali jechać do Bułgarii. Wysiedli z  samochodu i lustrowali pasażerów naszego autobusu. Ich uwagę przyciągnęły dwie samotne polskie dziewczyny. Zaczęli regularny "podryw", panienki chichotały i się wdzięczyły, panowie po chwili weszli do biura. W 15 minut pózniej pogranicznik wyniósł paszporty, a rozdawanie rozpoczął od paszportów tych panienek. Panienki uradowane chwyciły swe dokumenty, poprosiły kierowcę o swe bagaże  i przesiadły się do samochodu tureckich podrywaczy.
Prawdę mówiąc szczęki nam opadły ze zdumienia. Nie mogłyśmy z Gochą pojąć jak mogły pojechać z obcymi przecież facetami. No cóż, byłyśmy młode, naiwne i z innej branży.
Już za granicą turecką, około północy, kierowca zrobił postój w jakimś małym miasteczku. Nie mam pojęcia jak się ono nazywało. Miałyśmy z Gochą inny problem- fizjologia upominała się o swoje prawa, a jedyna
otwarta kawiarnia pełna była samych mężczyzn. Na szczęście  na tym placu autobusowym urzędował również policjant. Podeszłyśmy do niego, prosząc by wskazał nam, gdzie możemy znależć toaletę. Pan policjant, nie tylko wskazał nam ów przybytek, ale jeszcze nas do niego odprowadził i powiedział, że na nas zaczeka.
Weszłyśmy do budynku, którego ściany były wyłożone naprawdę pięknym marmurem.Z holu prowadziły w dół równie piękne, marmurowe schody, ściany nadal były marmurowe. Na samym dole, gdy już pokonałyśmy około 2 pięter, znajdowały się kabiny z..... dziurami w podłodze. Cóż, taka rzeczywistość.
Wgramoliłyśmy się z powrotem na górę, przed budynkiem rzeczywiście  czekał na nas policjant, który nas odstawił z powrotem na plac autobusowy, oddając w ręce  mego ślubnego.Wymieniliśmy całą masę uprzejmości, pokręciłyśmy się po placu, nie mogąc się nadziwić, że otwarty jest sklep z telewizorami.
Wreszcie ruszyliśmy w dalszą drogę.
W   niecałe dwie godziny pózniej dojeżdżaliśmy do Stambułu. Zjeżdżaliśmy z gór, w dole widać było wiele świateł, na niebie świecił sierp księżyca i lśniła gwiazda. O drugiej w nocy zajechaliśmy na plac autobusowy.A tu ukazał się nam niecodzienny widok - w jednym miejscu stała piramida utworzona z arbuzów, w kilka z nich były powtykane świeczki, a właściciel zachęcał nas do kupna. Ale nam marzył się
hotel, a nie arbuzy. Ku naszemu zaskoczeniu taksówki nocne były tańsze niż w dzień. Tym sposobem
wylądowaliśmy w hotelu Imperator, w którym zatrzymywały się polskie grupy wycieczkowe.
Mieliśmy tydzień na zwiedzanie, który nagle, przez   chorobę mego ślubnego skurczył się  do 4 dni.
Gdyby nie uprzejmość pewnego Serba, który pomógł nam w tej trudnej sytuacji, nie zwiedziłabym wcale  miasta. Przy okazji uśmiałam się, bo okazało się, że mój stary kryształowy wazon pozwolił mi uzyskać wystarczające fundusze nie tylko na hotel, zwiedzanie , zakup kilku pierścionków i ciuszków dla siebie,
wystarczyło nawet na całkiem fajny , długi a lekki kożuszek.
O tym co widziałam w Stambule pisałam już na tym blogu w sierpniu 2009 roku. Wiem , że doprowadzałam Gochę do szału, bo starałam się wszystko zapisać na bieżąco, by potem uporządkować jakoś te wrażenia.
Zawsze tak robię, gdy coś  zwiedzam.
Dzięki pomocy życzliwego Serba udało się nam zmienić bilet powrotny. Mój mąż wcale nie zwiedzał z nami Stambułu.Tyle go widział, co w dniu wyjazdu z okna taksówki, bo poprosiliśmy kierowcę by nas nieco powoził po mieście.
W drodze powrotnej jechaliśmy z tym samym kierowcą. I..... niespodzianka. Gdy już siedzieliśmy w  autobusie,   na plac autobusowy zajechał z piskiem opon samochód osobowy, a z niego wysiadły obładowane bagażami panienki, które rozstały się z nami na granicy. Panowie szarmancko pomogli im umieścić bagaże w luku bagażowym, potem nastąpiła seria długich i namiętnych pocałunków, wreszcie mocno zmęczone panienki zajęły swoje miejsca.
Nie wiem dlaczego, ale uważały za stosowne wyjaśnić nam, że to byli tureccy inżynierowie, że pomogli im  w zakupach i udzielili im gościny we własnej willi jednego z nich. A my wysłuchaliśmy nic nie komentując.
W drodze powrotnej spałam, zwłaszcza, że wyruszyliśmy ze Stambułu póznym popołudniem i znaczna część
podróży była nocą.
Ślubny zniósł podróż dobrze, na wszelki wypadek wziął proszki p.bólowe. W Burgas nikt na nas nie czekał, bo wróciliśmy znacznie wcześniej. Wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy do Achtopola.
Po dwóch dniach w Achtopolu  mój ślubny znów miał atak bóli - tym razem wezwałam lekarza.
Kontakt z bułgarską służbą zdrowia poraził mnie i przeraził. Lekarka miała strzykawkę zawiniętą w jakąś szmatkę,  igła był grubości tej, którą pobiera się gęsty lek ze zbiorczej fiolki, na domiar złego była krzywa. No nic, jakoś zrobiła zastrzyk z pabialginy i poradziła, by starać się jak najszybciej wrócić do Polski. Na wszelki wypadek dała zaświadczenie do linii lotniczych, że pacjent wymaga szybkiej hospitalizacji.
c.d.n.