czwartek, 31 grudnia 2009

192. Już za chwileczkę, już za momencik......

Wiem, wiem, troszkę przesadzam bo ten Nowy Rok spadnie nam na kark
mniej-więcej za dwanaście i pół godziny.

A ja wszystkim stałym i okazjonalnym moim gościom życzę by w Nowym
Roku uśmiech nie schodził z twarzy, by wszystkie projekty i podjęte
postanowienia doczekały się szczęśliwego zakończenia , zdrowie nie robiło
głupich psikusów, a bliscy - byli naprawdę bliskimi.

Kochani, wszystkiego o czym marzycie -niech się spełni!!!

niedziela, 27 grudnia 2009

191. Święta, święta i po świętach

Mam nadzieję, że wszystkim święta minęły zgodnie z ich oczekiwaniami.
Jak zwykle w TV królowały przeróżne powtórki, więc trochę poogląda-
łam Discovery (obejrzałam budowę tego wspaniałego, nowego statku
wycieczkowego, o którym niedawno pisałam) oraz poodrabiałam zale-
głości w czytaniu.

W 1953 roku, pisarz Ray Bradbury, specjalizujący się w science fiction
tak napisał o TV: " Telewizja to podstępna bestia, ta Meduza, która co
wieczór zmienia w kamień miliard ludzi patrzących nieruchomym wzro-
kiem, ta syrena, która przyzywała, śpiewała i obiecywała tak wiele, by na
końcu dać tak mało".

Do dziś telewizja ma swych zwolenników i gorących przeciwników, którzy
ją obwiniają o upadek zdrowia publicznego i moralności oraz o szerzenie
ignorancji. W Indiach niedawno ogłoszono, że telewizora "prawie nie da
się używać bez grzechu", a w Arabii Saudyjskiej czołowy saudyjski du-
chowny ogłosił, że dopuszczalne jest zabójstwo członków kierownictwa
stacji telewizyjnych za podburzanie widzów i szerzenie niemoralności.

Niewątpliwie telewizja jest siłą - w 2007 roku na czterech mieszkańców
naszego globu przypadał więcej niż jeden odbiornik telewizyjny, a do
2013 roku przed odbiornikami zasiądzie kolejnych 150 mln rodzin. Nie
da się ukryć, że jest i długo jeszcze będzie siłą zmieniającą świat tymi
wyśmiewanymi przez nas reality -show i mydlanymi operami. To brzmi
śmiesznie, ale właśnie te programy uczą wielu ludzi podstaw higieny i de-
mokracji, zachęcają dzieci do nauki, emancypują kobiety, propagują nowo-
czesny styl życia. To telewizja wprowadza ludzi w XXI wiek.

Brazylijskie i hinduskie seriale pokazują nowoczesne i wyemancypowane
kobiety, zupełnie odmienne od tych, które to oglądają. Okazuje się, że
oglądanie tych seriali zaowocowało w obu tych krajach wyższym poziomem
zapisów dziewcząt do szkoły i zwiększoną niezależnością kobiet.

W odległych meksykańskich wsiach, ponad 700 tysięcy uczniów szkoły
średniej ogląda transmitowane przez TV lekcje w ramach programu
Telescundaria. Początkowe testy językowe i z matematyki wypadają
poniżej przeciętnej, ale do czasu ukończenia szkoły uczniowie nadrabiają
zaległości matematyczne i językowe.

Niewątpliwie telewizja robi ze świata globalną wioskę, skraca dystans
emocjonalny w obrębie jednego narodu i pomiędzy odległymi nawet kra-
jami.
Podobno finały piłkarskich mistrzostw świata w 2006 roku oglądało ok
715 mln ludzi.

Największy sukces na świecie odniósł serial amerykański "Słoneczny
Patrol", który był nadawany w 142 krajach, a jego widownię szacowano
na miliard osób. Na drugie miejsce wychodzi serial medyczny "Dr House",
oglądany w 66 krajach. Swą 82 milionową widownią wyprzedził "CSI:
Kryminalne zagadki Las Vegas" oraz "Gotowe na wszystko".

Oczywiście politycy na całym świecie starają się wpływać na decyzje swych
wyborców poprzez TV.
Co ciekawe, tam gdzie wybór kanałów jest bardzo bogaty (tak jak w USA),
nie ma prostego związku pomiędzy liczbą godzin spędzonych przed ekranem
a sympatiami politycznymi.

Prawdopodobnie w niedalekiej przyszłości każdy mieszkaniec Ziemi spędzi
średnio cztery godziny dziennie przed telewizorem. I nim znowu opsioczymy
kolejną operę mydlaną, pomyślmy, że może ona mieć większy wpływ na
życie wielu ludzi niż najlepszy program edukacyjny, choć nas przyprawia
jedynie o ataki śmiechu.

Dla wielu ludzi oglądanie telewizji to otwarcie ich na świeże pomysły i na
innych ludzi, nowe możliwości, lepsze rozumienie świata, dążenie do
równouprawnienia.


w oparciu o art.Charlesa Kenny'ego,Forum, XII.2009

poniedziałek, 21 grudnia 2009

190. WESOŁYCH ŚWIĄT

Wszystkim odwiedzającym mnie gościom życzę


Wesołych Świąt


czyli miłego spędzenia czasu w gronie tych, których
kochacie,
upragnionych prezentów pod choinką,
odpoczynku od codzienności.



P.S.
Wrócę przed Nowym Rokiem
Pogrubienie

środa, 16 grudnia 2009

189. Podły proceder

Zapewne wszyscy słyszeliście o ograniczaniu przyrostu naturalnego
w Chinach.W dużych miastach wolno mieć jedno dziecko, na wsi dwoje,
o ile pierwsza urodziła się dziewczynka.

W każdym mieście działa biuro planowania rodziny, którego pracownicy
są uprawnieni do wydawania skierowań na aborcję i sterylizację.
Osobom posiadającym więcej dzieci niż to wynika z zezwolenia, grozi
kara finansowa w wysokości ich sześciokrotnego rocznego dochodu.
Dotychczas w małych miasteczkach i na wsiach, gdy rodzice nie byli
w stanie uiścić kary za ponadnormatywne potomstwo, urzędnicy zabie-
rali im zwierzęta i część dobytku.

Powszechnie uważa się,ze małe dzieci, a głównie dziewczynki są po-
rzucane przez rodziców, którzy nie są w stanie zapłacić kary.
Dzieci trafiają do sierocińców, a stamtąd do zagranicznych adopcji,
większość do Stanów Zjednoczonych. Rodzice adopcyjni płacą sierociń-
com po 3 tysiące dolarów za każde dziecko.Nic dziwnego,że tak docho-
dowy interes skusił wielu nieuczciwych urzędników biur do spraw
adopcji.

Z wielu małych miejscowości napływają skargi rodziców, że są zmu-
szani do oddania dzieci do sierocińca lub dzieci te są im siłą za-
bierane przez urzędników do spraw adopcji. Kiedyś zabierali inwen-
tarz żywy lub martwy, teraz - dzieci.
W małych miasteczkach prawie każdy zna kogoś, komu odebrano dziecko.
Prawo wprawdzie nie upoważnia funkcjonariuszy do odbierania dzieci
rodzicom, ale okazuje się, że w praktyce pracownicy ośrodków plano-
wania rodziny to grupa silniejsza niż bezpieka.

Międzynarodowe organizacje zajmujące się adopcją dzieci mają zastrze-
żenia co do sposobu , w jaki Chiny przekazują dzieci do adopcji, bo
zjawisko to przerodziło się w rynek sterowany podażą i popytem. Wg
ekspertów chiński system adopcyjny wymaga pilnych reform i dokładnej
kontroli przepływu pieniędzy płynących z adopcji.

Wielu amerykańskich rodziców adopcyjnych ma teraz niemały problem
natury moralnej. Adoptowali chińskie dzieci, bo mówiono im, że to
dzieci porzucone, które zginą na ulicy, jeśli nie udzieli im się
pomocy. Teraz mają podejrzenie,że to nie były dzieci porzucone
przez rodziców, ale dzieci zabrane rodzicom wbrew ich woli. Oni te
dzieci kochają, chcą by miały kontakt z chińską kulturą (wiele
dzieci chodzi na lekcje kultury chińskiej), ale nie wyobrażają sobie
by nagle kilkuletnie dziecko odesłać do Chin. Są zdecydowani powie-
dzieć dzieciom skąd się wzięły w ich domu, niektórzy podejmują
próby odnalezienia rodziców biologicznych swego adoptowanego dziecka,
by mogło ono w przyszłości utrzymywać z nimi kontakt.

A biologiczni chińscy rodzice twierdzą,że teraz , po upływie kilku
lat chcieliby wiedzieć,gdzie jest ich dziecko, zobaczyć jego zdjęcie
i przekazać dziecku,że tęsknią za nim i nigdy go nie porzucili.

Osobiście nie wierzę w możliwość szczęśliwego rozwiązania tych spraw.
Władze chińskie wprawdzie zapewniają,że winni porwań zostali ukarani,
ale kara to było wpisanie nagany do akt kilku urzędników, a proceder
był prowadzony w wielu miejscach, przez wielu ludzi.

Od początku lat 90. ponad 80 tysięcy chińskich dzieci trafiło do
adopcji zagranicznej.
Mam nadzieję,że wszystkie trafiły do odpowiedzialnych i kochających je
ludzi. Z pewnością mają lepsze warunki niż miałyby w swych ojczystych
stronach. Ale moim zdaniem wyrządzono im i ich rodzicom wielką, nie
do naprawienia krzywdę.

(na podst.art.B.Demick, Los Angeles Times)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

188. Vincent van Gogh (1853 -1890)

Większość ludzi zapytana o Vincenta van Gogh'a wyklepuje formułkę:
"malarz holenderski, postimpresjonista, genialny, szalony, niedo-
ceniony za życia, obciął sobie ucho, żył w biedzie, zmarł w nędzy".
Nie jest to do końca prawdziwy obraz tego wielkiego i bardzo praco-
witego malarza.

Vincent van Gogh był synem pastora i początkowo chciał iść w ślady
ojca, podjął nawet studia teologiczne. Przez krótki czas był kazno-
dzieją w belgijskim zagłębiu węglowym. Był tak przejęty swą
misją i losem górników, że przełożeni odwołali go ze stanowiska.

W 1880 roku poświęcił się całkowicie karierze artystycznej- wpierw
w Belgii, potem w Holandii, a w 1886 roku przeniósł się do Paryża.
Dwa lata pózniej osiadł w Prowansji.

Van Gogh nie tylko cudownie malował, świetnie władał też piórem.
Amsterdamskie Muzeum van Gogha oraz haski Instytut Huygensa-KNAW,
przez 15 lat badały korespondencję malarza obejmującą 819 listów
napisanych przez niego i 83 listy, adresowane do niego. Badania te
zaowocowały powstaniem 6 tomowego dzieła liczącego ponad 2 tysiące
stron, które ukazuje się jednocześnie w 3 językach: po niderlandzku,
francusku i angielsku. Jest to książka pt. "Vincent van Gogh.Listy-
ilustrowane, pełne wydanie krytyczne". Stworzono również międzynaro-
dową stronę internetową www.vangoghletters.org./vg/, dostepną w ję-
zyku angielskim i niderlandzkim.

Nic dziwnego,że badania listów zajęły aż 15 lat - były niezwykle
dokładne, analizie było poddawane każde słowo malarza, usiłowano
ustalić w jakich okolicznościach zostało ono napisane.Gdy w liście
artysta pisał ,że spadł śnieg lub wiał silny wiatr, to kontaktowano
się z odpowiednim instytutem metereologii, by mieć pewność,że tak
właśnie było.

Jeden z głównych redaktorów tego wydania listów artysty, naukowiec
z Muzeum van Gogha, Hans Luijten, powiedział, że dzięki tym bada-
niom obecnie wizerunek malarza jest pełniejszy i znacznie odbiega
od stereotypowego, dotychczasowego wizerunku.

Okazało się,ze van Gogh był bardzo oczytanym człowiekiem, czytał
książki w kilku językach- po niderlandzku, angielsku, francusku i
niemiecku. Wiele jego listów zawiera odniesienia biblijne, bo jako
syn pastora i student teologii był przesiąknięty słowem biblijnym.

Zdaniem Luijtena artysta wcale nie był dotknięty psychozą maniakalno-
depresyjną. Poza tym okazuje się,ze van Gogh wcale nie żył w nędzy,
bo jego brat, Theo przekazywał mu wystarczająco dużo pieniędzy.
Nieprawdą też jest,że van Gogh był niezrozumianym malarzem. W kręgu
znawców sztuki był ceniony, choć rynek jeszcze nie był gotowy na
przyjęcie jego malarstwa.

Malarz zmarł w wieku 37 lat, ale żył tak intensywnie,że niejednemu
jego przeżycia i działanie starczyłyby na dwa razy dłuższe życie.
Za wszelką cenę starał się ukazać piękno natury. W jednym ze swych
listów napisał: "nie widzę dla siebie innej drogi, jak tylko walczyć
z naturą, póki nie wyjawi mi swego sekretu".
Przyznacie chyba, że z tej walki van Gogh wyszedł zwycięsko, a jego
obrazy są ponadczasowe.

czwartek, 10 grudnia 2009

187. Ten pierwszy raz....

Codziennie buszujemy w sieci i chyba wielu z nas nie wyobraża
sobie życia bez internetu. Podejrzewam,że niewielu z nas wie
o początkach internetu -o pierwszym e-mailu, wirusie kompute-
rowym, pierwszej społeczności online, emotikonie, pierwszej
wieloosobowej grze, pierwszej wyszukiwarce, przeglądarce, kame-
rze internetowej, o pierwszym blogu, transakcji na eBayu, wpisie
w Wikipedii, pierwszym filmie na YouTube. O tych "pierwszych
razach" wyczytałam w 47 nr FORUM(przedruk z The Guardian).

E-MAIL -pierwszy taki list został przesłany pod koniec 1971 roku
pomiędzy dwoma urządzeniami stojącymi obok siebie.Inżynier Ray
Tomlinson, który pracował nad systemem dzielenia zasobów kompu-
tera pomiędzy wielu użytkowników(system Tenex), połączył dwa
programy: Cpynet i SNDMSG, co umożliwiło wysłanie pierwszego
e-maila. Wykorzystał do tego prymitywną sieć Arpanet. Obmyślił
również format współczesnych adresów e-mailowych z symbolem @
oddzielającym nazwę użytkownika od nazwy jego komputera.

BLOG - niemal stuprocentowym kandydatem na pierwszego bloggera
jest amerykański dziennikarz, Justin Hall, który w 1994 roku,
na swojej stronie Justin's Links From The Underground prowadził
coś w rodzaju przewodnika po internecie.W niedługim czasie domi-
nującym tematem stało się życie osobiste Halla i jego różne
przygody i przemyślenia. Pojęcie "weblog" stworzył w grudniu
1997 roku Jorn Barger, a pózniej inny Amerykanin ,Peter Merholz
słowo to skrócił do "blog".

EMOTIKON - po raz pierwszy zaproponował używanie znaku ":-)"
Scott E.Fahlman na początku lat 80. Miał on oznaczać,że danej
wiadomości w sieci nie należy traktować zbyt poważnie.

WIRUS - pierwszy wirus o nazwie Creeper zainfekował sieć Arpanet
w 1971 roku. Stworzył go inżynier Bob Thomas.Zaatakowane maszyny
wyświetlały napis: "Jestem Creeper(pnącze):złap mnie,jeśli
potrafisz", ale nie uszkadzał żadnych danych.

ANTYWIRUS- pierwszy program antywirusowy został napisany jako
bezpośrednia odpowiedz na Creepera. Nazywał się Reaper (kosiarz)
i tak jak Creeper sam się powielał szerząc się w identyczny sposób
co wirus, a jednocześnie usuwał go z zainfekowanych maszyn.

GRA WIELOOSOBOWA- pierwsza wieloosobowa gra Multi-User Dungeon,
czyli Lochy dla Wielu Użytkowników była pierwszą tekstową grą
fantasy, wymyśloną przez dwóch programistów z Uniwersytetu Essex
już w 1978 roku. Umożliwiała interakcję graczom z całego świata.
Jej twórcy nie wiedzieli, że byli pierwsi, sądzili,że takich gier
są setki.

KAMERA INTERNETOWA -zaczęła działać w 1991 roku. Dwie grupy ba-
dawcze,zajmujące dwa odległe od siebie miejsca dzieliły jeden
express do kawy.Chcąc uniknąć bezowocnych wypraw po kawę zainsta-
lowali starą kamerę wycelowaną obiektywem w express i podłączyli
ją do wolnego komputera, a następnie napisali program, który
umożliwiał każdemu zainteresowanemu wyświetlenie na żywo obrazu
dzbanka.
Kawowa kamera działała aż do 2001 r,gdy wydział informatyki prze-
niósł się do nowego budynku.

YOUTUBE -to jeszcze dziecko, ma zaledwie 4 lata.W 2005 roku Chad
Hurley i Jawed Karim,byli pracownicy serwisu Pay Pal Steve Chen
umożliwili wszystkim dzielenie się krótkimi nagraniami video z in-
nymi użytkownikami.
Pierwszy film opublikowany na tej stronie w dniu 23 kwietnia 2005r
nakręcony przez Karima, został obejrzany już ponad 1,2 mln razy,
chyba tylko z powodu jego historycznego znaczenia.
To 18 sekundowa relacja pt."Me at the zoo" z wybiegu dla słoni
w ogrodzie zoologicznym w San Diego.

Jakie będą dalsze losy internetu - czas pokaże. Świat wchodzi w
kolejną fazę upowszechniania się szybkich sieci i dostępu szeroko-
pasmowego oraz nowych urządzeń.
Twórca systemu dostępu do informacji "www"(world wide web),Tim
Berners-Lee, pracuje teraz nad "siecią semantyczną", która ułatwi
odnajdywanie i łączenie wszystkiego, co ma postać cyfrową.
Czy wtedy każdy z nas stanie się częścią sieci a nie tylko jej
odbiorcą? Dla mnie to trochę przerażająca wizja. A może to piękna
perspektywa, kto wie?

niedziela, 6 grudnia 2009

186. Dni chwały minęły

Czy pamiętacie jeszcze Bajkonur? Ten pierwszy i największy na
świecie kosmodrom powstał w 1955 roku w Kazachstanie. Był jednym
z trzech kosmodromów na świecie przeznaczonych do wystrzeliwania
załogowych statków kosmicznych. Oprócz Bajkonuru podobne warunki
spełniały kosmodromy Cap Canaveral na Florydzie i Jiuquan w
Chinach.

Budowa pierwszego na świecie kosmodromu zaczęła się w styczniu 1955
roku a już w półtora roku pózniej nastapiły próby z rakietą nośną
R-7.Dopiero czwarta próba w sierpniu 1957 była pomyślna.
4 pazdziernika 1957 roku, zmodyfikowana rakieta R-7 wyniosła na
okołoziemską orbitę pierwszego na świecie sputnika. Zrobienie peł-
nego okrążenia Ziemi zajmowało mu 96 minut.Zanim spłonął w atmo-
sferze wykonał takich okrążeń 1,4 tysięcy. Cały świat śledził lot
sputnika, którego sygnały odbierali wszyscy radioamatorzy w dowol-
nym punkcie naszego globu.
Amerykanom udało się wystrzelić swego pierwszego satelitę dopiero
1 lutego 1958 r- był to Explorer 1.

Nim doszło do pierwszego lotu załogowego wizytę w kosmosie składa-
ły zwierzęta i....manekin. Manekin miał nawet imię i nazwisko-
Iwan Iwanowicz. To próby z jego udziałem udowodniły możliwość bez-
piecznego lądowania na powierzchni gruntu.
Sądzę,że niewielu z Was pamięta dzień 12 kwietnia 1961 roku - ja
pamiętam. Tego dnia poleciał w kosmos pierwszy człowiek, Jurij
Gagarin. Oczywiście wiadomość o tym podano już po fakcie. A w
Polsce natychmiast powstało mnóstwo,czasem niewybrednych, dowcipów.
W tym samym roku w sierpniu, statek Wostok 2 wyniósł na orbitę
kolejnego kosmonautę- Hermana Titowa. Titow spędził na orbicie aż
25 godzin i 11 minut, zjadł dwa posiłki i nawet odbył dość długą
drzemkę, przegapiając tym samym czas łączności z Ziemią.
W centrum lotów kosmicznych byli pewni,że statek zaginął w Kosmosie.
Ostatnim sporym sukcesem kosmonautyki był próbny lot bezzałogowy
wahadłowca Buran w 1988 roku.Buran wykonał 2 okrążenia wokół Ziemi
i bezawaryjnie wylądował na kosmodromie Bajkonur, na lotnisku
Jubilejnyj. W 2 lata pózniej program Buran-Energia został zawie-
szony , a z chwilą rozpadu ZSRR ostatecznie zamknięty.

Bajkonur był niemym świadkiem nie tylko pomyślnych dni astronau-
tyki radzieckiej. 24 pazdziernika 1960 r.podczas prób z rakietą
R-16 nastąpił wybuch, zapaliło się ponad 200 ton paliwa.Zginęło
ponad 120 osób. Dokładnie w 3 trzy lata pózniej, też 24 pazdzier-
nika wybuchł pożar w silosie nr 70, w którym przeprowadzano
próby z nowym paliwem.Tym razem śmierć poniosło 7 osób.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego Bajkonur stał się własnością
Kazachstanu i w 1994 roku Rosja i Kazachstan podpisały umowę,
w ramach której Rosja dzierżawi kosmodrom płacąc za niego 115 mln
dolarów rocznie. Stąd wystrzeliwuje statki załogowe oraz transpor-
towe statki kosmiczne zaopatrujące Międzynarodową Stację Kosmiczną.
Od 1 stycznia b.r. kosmodrom przestał być obiektem wojskowym i jest
pod nadzorem rosyjskiej agencji kosmicznej Roskosmos.Można go nawet
zwiedzać, ale trzeba mieć specjalną przepustkę.
Od tego czasu Bajkonur opuściło około 2 tysięcy rosyjskich specja-
listów, a Rosja planuje przeniesienie lotów transportowych i zało-
gowych na nowy kosmodrom w obwodzie amurskim.
Kosmodrom Wostocznyj ma być uruchomiony w 2015 roku.

Kazachscy pracownicy Bajkonuru już dziś z niepokojem patrzą w
przyszłość, gdy Rosja całkiem opuści ich kosmodrom.

na podst."Wokrug Swieta"

sobota, 28 listopada 2009

184. przepraszam

Moi kochani goście - nie będzie mnie tu trochę, dziś nie wiem
jak długo, może tydzień, może 2 tygodnie.

Nie wyjeżdżam , ale mam pewne zawirowania rodzinne i zaczyna mi
brakować czasu, ochoty i sił.

Mam prośbę do wszystkich tych, którzy palą - przestańcie, dopóki
Wasz organizm jeszcze nie uległ niewidocznej dla Was degradacji.
We wtorek mój mąż przeszedł poważną operację serca - operacja
się udała, ale teraz cały wysiłek kardiochirurgów może zostać
zniweczony przez Jego wieloletni nałóg - papierosy. Niestety
układ oddechowy odmawia współpracy - to efekt zniszczenia oskrzeli
przez wieloletnie palenie - są czynne w zaledwie 30%.

Pomyślcie o tym, sięgając po następnego papierosa.
I nie mówcie: "na coś trzeba umrzeć".

środa, 25 listopada 2009

183. Czy kalorie mogą kłamać???

Istnieje powszechne mniemanie,że im więcej kalorii spożywamy tym
bardziej może nam tu i ówdzie tłuszczyk przyrosnąć.

Że nie jest to końca prawdą mogą się przekonać osoby , które co
jakiś czas z pełnym poświęceniem studiują tabele kaloryczności
pokarmów i zaczynają wybierać tylko potrawy nisko kaloryczne oraz
starają się tak ułożyć jadłospis, by np. nie przekroczyć spożycia
1200 kalorii dziennie.

Po raz pierwszy kaloryczność produktów pokarmowych zmierzył pod
koniec XIX wieku profesor chemii w Wesleyan College,Wilbur Olin
Atwater.
Wykorzystując urządzenie zwane bombą kalorymetryczną mierzył, ile
ciepła uwalnia się przy spalaniu określonej ilości trzech podsta-
wowych składników pokarmu - białek, tłuszczów i węglowodanów.
Ponadto określił, oczywiście w drodze żmudnych badań i doświadczeń,
że wartość kaloryczna białek i węglowodanów to średnio 4 kcal/g,
a lipidów - 9 kcal/gram.

I byłoby wszystko proste i jasne, gdybyśmy byli taką zwykłą spalarką
ale my nie spalamy pokarmu, my go trawimy. A każdy z produktów jest
trawiony inaczej, w zależności od tego, w jakim stopniu jest prze-
tworzony.
Po wielu latach obserwacji specjaliści od dietetyki doszli do nastę-
pujących wniosków:
1.trawienie jest kosztownym procesem energetycznym, w trakcie którego
nasz metabolizm wzrasta aż o 25% w stosunku do wartości spoczynkowej.
Nie jest to jakaś wstrząsająca wielkość, bo np. u ryb wynosi 136%, a
u węży aż 687%.
2.koszt trawienia białek jest wyższy niż węglowodanów
3.osoby szczupłe wydatkują na trawienie więcej energii niż osoby otyłe.
Okazało się, że 2 osoby, będące na tej samej diecie osiągną różną wagę -
osoba szczupła przybędzie na wadze mniej niż otyła.

Jest jeszcze jeden nierozwiązany problem- wiemy ile kalorii ma dany
produkt, ale nie jesteśmy w stanie zbadać, w jakim stopniu jest on
przyswajany przez nasz organizm. W drodze badań ustalono,że pieczywo
z mąki bardzo drobnoziarnistej jest przyswajane przez nas niemal w 100%,
a z mąki gruboziarnistej aż 30% może pozostać nie przyswojone i wydalone
z organizmu, bez żadnego dla niego pożytku.
Co do reszty produktów powinniśmy opierać się na wynikach badań prze-
prowadzonych na zwierzątkach laboratoryjnych - szczury szybciej i więcej
tyły jedząc pokarm miększy i bardziej rozdrobniony, a węże znacznie
więcej kalorii pobierały z usmażonego kawałka mięsa niż z identycznego
kawałka surowego mięsa.
Jest również jedno badanie dotyczące wpływu konsystencji pokarmu na
zdrowie. Zostało przeprowadzone w Japonii i wykazało,że Japonki spoży-
wające miększe pokarmy mają większy obwód w talii. Stąd wniosek- jeśli
jemy produkty łatwo ulegające strawieniu - tyjemy.

Wg znanego autora popularnych książek z zakresu dietetyki, Michaela
Pollana,powinniśmy wybierać "prawdziwe jedzenie" a więc takie w postaci
naturalnej, lub jak najmniej przetworzonej.
A więc już wiem co dziś będzie u mnie na obiad: befsztyk tatarski, z
żółtkiem, cebulką, kwaszonym ogórkiem, odrobiną oleju rzepakowego i
surowymi pieczarkami. Życzcie mi smacznego.

A wszystkich ciekawych wpływu sposobu odżywiania na nasz organizm od-
syłam do książki "Walka o ogień, czyli jak gotowanie uczyniło z nas
ludzi".
Książka ukaże się nakładem wyd.CiS, a napisał ją Richard Wrangham.

sobota, 21 listopada 2009

182. Być kobietą, być kobietą......

Mam kilka zabytkowych egzemmplarzy czasopisma Marie Cler z lat
dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku. Wczoraj się z
nimi żegnałam, ponieważ będą prezentem dla pewnej młodziutkiej
osoby, która bardzo interesuje się historią mody. Z rozrzewnie-
niem patrzyłam na szkice najmodniejszych wówczas sukien, bluzek,
spódnic i spodni.

I przyszło mi na myśl,że gdyby nie wybuch I wojny światowej kobie-
ty nadal głównie zajmowałyby się prowadzeniem domu, a te, które
musiały pracować, pracowałyby nadal na podrzędnych stanowiskach w
przemyśle włókienniczym lub świadczyłyby usługi jako niańki, poko-
jówki, kucharki, praczki, krawcowe, szwaczki lub gosposie.

Gdy wojna wygnała mężczyzn na front,miejsca zajmowane dotąd przez
nich zaczęły zajmować kobiety, a były to stanowiska dotąd niedo-
stępne dla kobiet.
Kobiety rozpoczęły prace urzędniczek bankowych, zawiadowców stacji
kolejowych, konduktorów, kierowców, maszynistek. Wiele zostało
zatrudnionych w przemyśle zbrojeniowym, nawet przy konstrukcji
samolotów.
Bardzo wiele z nich zostało pielęgniarkami i członkiniami Czerwo-
nego Krzyża, związały się również z organizacją Liga Obrony Kobiet.
Gdy zakończyła się I wojna światowa kobiety nie powróciły potulnie
w domowe pielesze. Chciały się rozwijać, wzrosły ich ambicje zawo-
dowe, chciały być niezależne, zarabiać pieniądze.

Pamiętacie sufrażystki? To one swoimi wystąpieniami i walką prowa-
dzoną od 60 lat, doprowadziły do tego,że około 1918 roku wiele
państw przyznało prawa wyborcze kobietom.
W 1917 roku prawa wyborcze otrzymały Holenderki,Kanadyjki i Rosjanki.
My otrzymałyśmy je 1918 r a pani Irena Kosmowska została wicemini-
strem opieki społecznej w Tymczasowym Rządzie Ludowym Republiki Pol-
skiej.
Rok 1919 przyniósł prawa wyborcze Węgierkom, Szwedkom i Austriaczkom,
rok pózniej otrzymały je również kobiety w USA.

Na swoje prawa wyborcze Brytyjki czekały aż do 1929 roku, Włoszki i
Słowenki do1945r.,Szwajcarki do 1971r., Portugalki do 1976r.,panie
z Lichtensteinu do 1984r., a kobiety w Kuwejcie aż do 2005 roku.

Po raz pierwszy nagroda Pulitzera została przyznana kobiecie w 1921
roku. Otrzymała ją Edith Wharton za powieść "Wiek niewinności".
Kobiety zaczęły również uprawiać sporty zarezerwowane dotąd dla
mężczyzn. Phoebe Faigrave jako pierwsza kobieta wykonała skok na
spadochronie, a potem została doradca technicznym w Narodowym Dorad-
czym Komitecie ds.Aeronautyki w rządzie Roosevelta.
Kobiety dość zdecydowanym krokiem wkroczyły do lotnictwa. W 1932 roku
Amelia Earhart samotnie przeleciała Atlantyk, 3 lata pózniej jako
pierwsza przeleciała nad Pacyfikiem lecąc z Honolulu do Oakland.
Niestety jej próba samotnego okrążenia świata lotem wzdłuż równika,
podjęta w 1937 roku, zakończyła się śmiertelnym wypadkiem.

Kobiety zaczęły również walczyć w tym okresie o prawo do kontrolo-
wania liczby posiadanych dzieci. Pionierką w tej dziedzinie była
Amerykanka Margaret Sanger, która w 1921 roku założyła Ligę Kontro-
li Urodzen, które potem została przekształcona w Amerykańską Fede-
rację Planowego Rodzicielstwa.
A Brytyjki, w 1921 roku założyły klinikę antykoncepcji. W dwa lata
pózniej wywalczyły prawo do rozwodu z winy niewiernego męża.

Wyjście kobiet z domowych pieleszy zaowocowało również rewolucją
w kobiecej modzie. W szybkim tempie odeszły gorsety, stosy halek,
poduszki formujące krągłośći, olbrzymie kapelusze.
Stroje zyskały wygodę, stały się praktyczne, pomijające swym kro-
jem atrybuty kobiecości, włosy stały się krótkie, kapelusze sym-
boliczne.
To w tym okresie Coco Chanel wylansowała swoją, do dziś tak lu-
bianą sukienkę "mała czarna" i swój kostium.
To w tamtych latach czarnoskóra piosenkarka Bessie Smith nagrywała
utwory jazzowe z Louisem Armstrongiem, Bennym Goodmannem i Cole-
manem Hawkinsem.
To lata dwudzieste i trzydzieste dały nam Marlenę Dietrich i Gretę
Garbo, Wirginię Woolf, Radclyffe Hall.
Kobiety zaczęły śmiało pisać o swoich odczuciach, pragnieniach,
dążeniach i warunkach, jakie chcą mieć.

Ten intensywny rozwój został brutalnie przerwany przez wybuch II
wojny światowej. Marzenia i dążenia zostały odłożone "na półkę",
a kobiety poza pracą zawodową i troską o dom, musiały zaangażować
się w walkę z wrogiem.
Następne wydarzenia światowe przyćmiły czar beztroskich lat dwu-
dziestych i trzydziestych, odsuwając je w mrok zapomnienia.

poniedziałek, 16 listopada 2009

181.Niestety, za 3 lata......

...końca świata nie będzie. Zmartwiło mnie to, bo liczyłam na
liczne atrakcje związane z nadchodzącym końcem świata.
Już widziałam w wyobrazni te ogłoszenia mamiące naiwnych możli-
wością wyjścia cało z tej gigantycznej katastrofy.

Sonntangs Zeitung przeprowadził w tym miesiącu wywiad z czołowym
niemieckim badaczem kultury i pisma Majów. Nicolai Grube jest
dyrektorem Instytutu Amerykanistyki Prekolumbijskiej i Etnologii
na uniwersytecie w Bonn.

Okazuje się, że przepowiednia o końcu świata , który ma nastąpić
w grudniu 2012 roku wcale nie istnieje. Nie ma jej ani w kalenda-
rzu Majów, ani w żadnym ze znalezionych i odczytanych piktogramów.
Zachowały się tysiące tekstów związanych z kalendarzem Majów i
wszystkie one zostały już odczytane.

Kalendarz Majów składa się z wielu, powtarzających się cykli.
W roku 2012 kończy się trzynasty z czterystuletnich cykli, liczo-
nych od dnia,który Majowie uznali za początek obecnego wszechświa-
ta.
Majowie, oprócz roku słonecznego mieli jeszcze kalendarz rytualny
liczący 260 dni, a czas mierzyli w cyklach 20-letnich.Poza tym
każdy dzień odliczali od początku świata, który według ich wierzeń
miał miejsce w 3114 roku przed naszą erą. Pomimo pozornego skompli-
kowania jest to kalendarz równie dobry jak nasz.

Pozostaje pytanie,skąd pomysł,że w 2012 roku nastąpi koniec świata.
Winę za to ponoszą niektórzy badacze i ezoterycy. Badacze zwrócili
uwagę na fakt,że w roku 2012 kończy się trzynasty z czterystuletnich
cykli, a trzynastka u Majów odgrywała wielką rolę. Temat podchwycili
ezoterycy i wyciągnęli wniosek, że w tym roku cała cywilizacja uleg-
nie zagładzie. Ezoterycy wiążą z rokiem 2012 nadzieje na zbawienie,
oczekują początku nowej ery - ery światła, drgań lub kryształów. Wg
niektórych ezoteryków uda nam się przejść w wyższy stan świadomości-
bardziej intuicyjny, mistyczny i szamański. Ale nawet ezoterycy nie
przewidują końca świata, raczej zmianę cywilizacji. Szkoda,że nikt
nie jest w stanie wyjaśnić sposobu, w jaki to nastąpi.

Chybionych przepowiedni dotyczących "końca świata" było już sporo.
W samym XX wieku było aż 5 takich przepowiedni.

1910 rok - obawiano się nadciągającej komety Halleya, ponieważ Ziemia
musiała swym torem przeciąć jej ogon, o którym wiadomo,że zawiera
trujący gaz, cyjanogen.Obawiano się,że zginie życie na Ziemi.

1982 rok - znany amerykański kaznodzieja telewizyjny ogłosił ten rok
końcem świata.

1997 rok - Pojawiła się kometa Hale'a-Boppa a wraz z nią plotka,że w
jej ogonie ukrywa się statek pozaziemski. 39 członków sekty Wrota
Niebios popełniło samobójstwo, by w ten sposób dostać się na ów rzeko-
my statek kosmiczny i uciec przed końcem świata.

1999 rok - w swych zagadkowych czterowierszach Nostradamus przepo-
wiadał, że "w roku 1999 i siedmiu miesiącach z nieba zstąpi wielki i
straszliwy król", co interpretowano jako zapowiedż sądu ostatecznego.

1.01.2000- koniec XX wieku przyniósł obawę przed katastrofalnym
chaosem,który miał być spowodowany niewydolnością komputerów i ich
brakiem zdolności rozróżnienia daty 1900 a 2000.
W USA skoczyła wówczas sprzedaż broni, a co ostrożniejsi spędzili
początek roku w przydomowych bunkrach.

Zastanawiam się, dlaczego ludzie tak bardzo chcą poznać datę końca
świata.Skoro wiadomo,że ma nastąpić koniec całego świata, to chyba
jasne jest dla każdego,że przed taką gigantyczną katastrofą nie bę-
dzie ucieczki.
A jeżeli ktoś boi się Sądu Ostatecznego, to niech zacznie tak żyć
jakby każdy dzień życia miał być tym ostatnim.

sobota, 14 listopada 2009

180. To już rok

Dokładnie rok temu założyłam ten blog. Z duszą na ramieniu opublikowałam
jeden ze swych nielicznych wierszyków, a następnego dnia wyjaśniłam dość
mętnie, dlaczego założyłam blog.
Przyjęliście mnie do grona blogujacych z pełną wyrozumiałością, za co Wam
dziś dziękuję.
Znalazłam tą drogą "bratnie dusze" i mnóstwo przemiłych i ciekawych osób.
Odwiedzanie Waszych blogów jest dla mnie wielką przyjemnością i przyznam
się, stało się to moim nałogiem. Poranna kawa i czytanie blogów stało się
codziennym rytuałem.
Dziękuję za to,że ciągle jeszcze ze mną wytrzymujecie i mnie czytacie.

czwartek, 12 listopada 2009

179. Nieśmiertelni? a po co?

Czy zastanawiacie się czasem jak będzie wyglądał nasz świat za
50 lub 70 lat? Dla mnie są to rozważania czysto teoretyczne, bo
ja tego już nie sprawdzę, ale jak będzie wyglądał świat mego
wnuczka? Czy będą to ludzie tak zróżnicowani pod względem wyglądu,
stanu zdrowia i wieku jak to jest dziś? A może wszyscy będą do
siebie niezmiernie podobni, w dość młodym wieku, zdrowi, bez
żadnych wad wrodzonych i wcale się nie będą starzeć? Wszyscy będą
piękni, młodzi, sprawni i szczęśliwi? No nie wiem.

W ostatnich latach wiele placówek naukowych na świecie stara się
zrealizować koncepcje literatury science fiction dotyczące prze-
dłużenia w znaczący sposób długości ludzkiego życia. Niektórzy
naukowcy są zdania, że starzenie się organizmu jest procesem cho-
robowym, w związku z czym można go leczyć. Optymiści uważają,że
już nasze dzieci mają szanse żyć 120 lat i to zachowując cały
czas dobry stan umysłowy.

W zaciszu laboratoriów badawczych "rozpracowano" proces starzenia
się organizmu ludzkiego. Ustalono, że wynika on ze zużycia się
naszych komórek, które wprawdzie mają zdolność do samonaprawy,
ale zmniejsza się ona z upływem lat. Z czasem niepełnowartościowe
komórki zatracą zdolność nie tylko samonaprawy ale i zdolność
samozniszczenia i zaczną się namnażać, powodując np. nowotwory zło-
śliwe, choroby zwyrodnieniowe narządów ruchu lub chorobę Alzheimera.
Jeżeli mamy więcej szczęścia umieramy po prostu ze starości, biolo-
gicznej kapitulacji całego organizmu.

Do walki ze starzeniem się zaprzęnięto genetykę, biologię, medycynę,
przemysł kosmetyczny.
Ale walka o długowieczność musi nastąpić już w chwili narodzin, co
nas eliminuje z udziału w tym wyścigu (jakoś mnie to nie zmartwiło).

W chwili narodzin dziecka jego genom zostanie zsekwencjonowany,
czyli rozłożony na oddzielne geny, by sprawdzić prawdopodobieństwo
wystąpienia określonych chorób. W razie zagrożeń można podjąć
profilaktykę już w bardzo wczesnym okresie życia. Wszelkie choroby
uwarunkowane genetycznie będą usuwane przy pomocy terapii genowej,
metodą wprowadzenia do organizmu wirusa wyposażonego w nowe geny.
Genom dziecka zostanie również udoskonalony poprzez zestaw genów
mających kodować długowieczność.

Ten nowy model człowieka będzie musiał odżywiać się nieco inaczej niż
my, jego dieta musi zawierać o jedną trzecią mniej kalorii niż nasza.
Oczywiście nikt dziś nie wie, jaką cenę za długowieczność przyjdzie
człowiekowi zapłacić. Mogą wszak wystapić różne zaburzenia w działa-
niu mózgu i różnych narządów wewnętrznych oraz zaburzenia psychiczne.

Doszłam do wniosku,że chyba jestem malkontentką, bo czytając o tak
wspaniałych możliwościach, oczyma wyobrazni zobaczyłam ulice naszych
miast zaludnione przez tłumy ożywionych lalek Barbie ze swymi Kenami.
Wszystkie kobiety o nienagannej sylwetce, strzelistym biuście, talii
osy, imponujących włosach, zgrabnych małych noskach,bielutkich, rów-
nych zębach i mężczyzni- wysocy, szczupli, o wysportowanej sylwetce,
ładnych, gęstych włosach i białych zębach. Tylko czemu oni wszyscy
tacy jacyś dziwni?

A do napisania tej notki zdopingował mnie.....prawie pusty słoiczek
kremu "przeciw starzeniu się skóry". No cóż, krem jak krem, miły
zapach, dobrze się wchłaniał, a kurze łapki jak były tak i są. Dobrze,
że nie należał do tych najdroższych to i rozczarowanie mniejsze.

wtorek, 10 listopada 2009

178. Runął mur i ......

Lata szybko płyną i już obchodziliśmy dwudziestą rocznicę
obalenia muru dzielącego Niemcy po II wojnie światowej.
Pamiętam reportaże z tamtego okresu, radość i łzy.
Niestety euforia tamtych dni bardzo szybko gdzieś się ulot-
niła. Nastąpiło gorzkie rozczarowanie i to wśród całego spo-
łeczeństwa niemieckiego. Okazuje się,że zjednoczenie Niemiec
zaledwie 39 procent Niemców z byłego NRD ocenia jako poprawę
swego życia.

W dwadzieścia lat po zjednoczeniu kraju, we Wschodnich Niem-
czech wzrasta odsetek osób czujących się obywatelami drugiej
kategorii. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Chyba
najistotniejszą jest to, że przez 40 lat Wschodnie Niemcy
żyły w systemie socjalistycznym. Nie dawał on wprawdzie wol-
ności demokratycznych, ale gwarantował bezpieczeństwo soc-
jalne. 81% obywateli byłego NRD oczekuje,że państwo zapewni
im takie bezpieczeństwo, bo jest to obowiązkiem władz.
Zachodni Niemcy od 18 lat "pompują" duże pieniądze w wyrów-
nanie poziomu życia.Teraz, gdy kryzys wszystkim zajrzał w
oczy coraz głośniej Zachodni Niemcy wyrażają swą dezaprobatę
dla takiej sytuacji. Transfery z Zachodu wyniosły przez 20
lat około 1,5 biliona euro, ale wcale te sumy nie dzwignęły
Wschodnich Niemiec gospodarczo i społecznie.

Ale nie można sytuacji na terenach byłej NRD malować jedynie
w czarnych barwach. Każdy z pięciu nowopowstałych landów ma
osiągnięcia w przemyśle, eksportują swe wyroby.
Saksonia błyszczy swą mikroelektroniką,Turyngia w dalszym ciągu
szczyci się znanymi w świecie zakładami optycznymi w Jenie i
przemysłem motoryzcyjnym, a Brandenburgia rozwinęła przemysł
lotniczy i kosmiczny.

Wschodnie Niemcy są miejscem występowania kontrastów.
Prawie 1/5 wszystkich mieszkań stoi pusta.Od chwili upadku
muru berlińskiego Wschodnie Niemcy utraciły ponad 2 miliony
swej ludności. W poszukiwaniu pracy młodzi ludzie powyjeżdżali
do Zachodnich Niemiec, lub w ogóle poza granicę Niemiec. Ci,
którzy pozostali, zarabiają około 1/3 mniej niż ich rodacy na
zachodzie kraju, i produkują o 1/5 mniej.Wprawdzie to i tak są
lepsze zarobki niż w czasach NRD, ale zdrowie, kultura i wyk-
ształcenie stały się dla tej części Niemiec bardzo drogie.

Pomału politycy niemieccy zaczynają sobie zdawać sprawę,że
pomimo subwencji gospodarka wschodnio-niemiecka nie stanie się
miniaturą Niemiec Zachodnich. Na wschodnio-niemieckim rynku
pracy brakuje dobrze wykształconych ludzi, co rzutuje na efek-
tywność i tym samym wyniki gospodarcze. Należy teraz zacząć
inwestować w naukę zamiast w "betony". Odpowiednie wykształ-
cenie zapewni młodym na Wschodzie odpowiednią przyszłość,
nauczy samodzielnego myślenia.

Dwa lata temu niemiecka prasa opublikowała wyniki sondażu(wg
ankiety instytutu FORSA, na zlecenie tygodnika Stern)i były
one zaskakujące: co piąty Niemiec zarówno na wschodzie jak i
na zachodzie kraju- życzyłby sobie powrotu muru i granicy
państwowej między zachodem a wschodem Niemiec.


w oparciu o artykuły Die Welt i Suddeutsche Zeitung

niedziela, 8 listopada 2009

177. Krótka Historia Prawie Wszystkiego

Kochani, utonęłam. Prace porządkowe po pobycie gości leżą odłogiem,
do nikogo nie dzwonię, jedynie chwilami na blogi moich przemiłych czy-
taczy zaglądam.

Czytam książkę napisaną przez Billa Brysona, od tytułu której zapożyczy-
łam tytuł tej notki.
Jest to książka popularno- naukowa o odkrywaniu historii naszej Ziemi,
o rozwoju geologii, fizyki, chemii, astronomii i wpływie rozwoju tych nauk
na poziom naszej wiedzy o Ziemi i Wszechświecie.

Nie zrażajcie się treścią tego, co napisałam powyżej - autor napisał swą
książkę dla prawdziwych laików, którzy na co dzień nie interesują się ani
fizyką, ani chemią, ani astronomią ani naszą Ziemią i Kosmosem.
Czyta się tę książke jak powieść, bo to nie tylko historia naszej Ziemi, ale
również ludzi, którzy wnieśli swój wkład naukowy w jej poznanie.
Nie znajdziemy tu obszernych biografii wybitnych naukowców, najczęściej
zaledwie kilka zdań, ale napisanych z wielką sympatią i humorem.
Znajdziemy tu wiele nazwisk kojarzących się nam jeszcze ze szkołą, ale
w szkole nikt nam nie powiedział, w jaki sposób rozwój chemii lub fizyki
umożliwił poznanie i zrozumienie tego, co wydarzyło się od wielkiego wybu-
chu aż do czasów cywilizacji.

Przyznam się , że największy problem miałam z budową atomów, ich wiel-
kością, właściwościami, teorią kwantową, ale pocieszyłam się, że ci co nad
tym pracowali, też wszystkiego do końca nie byli i nie są pewni.

Czy przyszło Wam kiedyś na myśl, że wszyscy jesteśmy reinkarnacjami,
chociaż krótkotrwałymi? Jesteśmy przecież zbudowani z olbrzymiej liczby
atomów. Gdy umieramy nasze atomy rozdzielają się, znajdując dla siebie
inne miejsca. Niektóre trafią do innych ludzi, inne do wody, roślin, zwierząt,
bo nasze atomy są praktycznie niezniszczalne. Wprawdzie nikt jeszcze nie
wie, jak długo żyje atom, ale zdaniem Martina Reesa- co najmniej 10 do
35 potęgi lat. To chyba wystarczająco długo.

Czy to , co właśnie napisałam, nie kojarzy się Wam z wierzeniami w reinkar-
nację? A może starożytni wiedzieli coś, co my dopiero odkrywamy, a oni
najzwyczajniej w świecie wiedzieli, że składamy się z atomów ?

Przeczytajcie tę książkę, naprawdę warto! Na Zachodzie ukazała się już w
2003 roku. U nas w 2006 i 2009, nakładem Wydawnictwa Zysk i S-ka.

wtorek, 3 listopada 2009

176. Azja Środkowa -dawny świat kultury

Azja Środkowa, to rozległy teren pustyń, łańcuchów górskich, oraz stepów
pomiędzy Chinami, Pakistanem, Iranem, Rosją i Morzem Kaspijskim.

Zrujnowany do cna Afganistan, będący terytorium wojny między Ameryką
a talibami, uważany był kiedyś za serce Azji Środkowej. Dziś w tej części
Azji Pentagon szuka nowych baz wojskowych, Chiny spoglądają na ten
teren poprzez perspektywę możliwości wydobycia ropy naftowej, gazu
ziemnego, aluminium, miedzi i uranu, a Rosja prowadzi geopolityczną rywa-
lizację z Zachodem i Chinami.

W 1991 roku, po upadku Związku Radzieckiego powstało pięć nowych, nie-
podległych państw. Nieomal wszystkim ten region kojarzy się z niebezpie-
czeństwem, zacofaniem, korupcją, terroryzmem i narkotykami.

A przecież tysiąc lat wcześniej Azja Środkowa była ojczyzną najsławniejszych
uczonych, filozofów i poetów. To właśnie tu, po raz pierwszy zastosowano
liczby niewymierne, wynaleziono trygonometrię, określono różne postacie
równań trzeciego stopnia, przyjęto i spopularyzowano system dziesiętny
oraz cyfry indyjskie, zwane na zachodzie "arabskimi".
Tu obliczono średnicę Ziemi z bardzo dużą dokładnością, zbudowano najwięk-
sze z ówczesnych na świecie obserwatorium astronomiczne i opracowano
bardzo dokładne tablice astronomiczne.
Żyjącym tu wówczas uczonym chemia też nie była obcą dziedziną- tu po raz
pierwszy dokonano reakcji odwracalnych, wykorzystano krystalizację jako
metodę oczyszczania, mierzono ciężar właściwy i wykorzystując te pomiary
grupowano pierwiastki w sposób, przypominający układ okresowy pierwiast-
ków, opracowany przez Mendelejewa w 1871 roku.
Wynaleziono młyn wiatrakowy i urządzenia hydrauliczne przesyłające wodę,
a wszystkie te osiągnięcia trafiły w pózniejzym czasie na Bliski Wschód , do
Europy i do Chin.

Tysiąc lat temu istniała swoboda przemieszczania się uczonych tego regionu
do bogatego kalifatu bagdadzkiego i z czasem byli oni uznawani za uczonych
pochodzenia arabskiego, choć de facto pochodzili z rejonu dzisiejszej Turk-
menii, Uzbekistanu , Kazachstanu.
Jednocześnie region Azji Środkowej przyciągał wielu arabskich uczonych.
Przyciągały ich wspaniałe miasta jak Stary Urgencz ( na terenie dzisiejszego
Turkmenistanu) ,jak i zamożny dwór w Ghazni w Afganistanie, jak i również
inne afgańskie miasta: Herat i Balch, większy od ówczesnego Paryża czy
Rzymu. Balch miało bieżącą wodę, łaznie i okazałe pałace. Było miastem boga-
tym dzięki kontynentalnemu handlowi.
Żyjący tu kupcy docierali na Bliski Wschód, do Europy, Chin i w głąb Indii.
Przez te regiony wiódł słynny Jedwabny Szlak, którym w najlepszych jego
latach przewożono ogromną ilość różnorodnych towarów.
Oprócz towarów wędrowały tędy różne religie. Początkowo greccy osadnicy
upowszechnili kult Ateny, następnie przywędrował buddyzm, w tym samym
czasie rozwijały się wspólnoty żydowskie, powstawały biskupstwa chrześcijan
syryjskich, mnożyły się społeczności manechijskie, utrzymywała się rdzenna
religia tego regionu-zaratustrianizm, przywędrował również islam.
Mieszkańcy Azji Środkowej żyli w świecie wielu kultur , języków i alfabetów,
z których wspólnie i wymiennie korzystali.

Niestety nic nie trwa wiecznie. Szlaki komunikacyjne opustoszały, wysokie
podatki zdławiły handel, a ortodoksja religijna islamu spętała umysły nawet
najbardziej twórczych intelektualistów.

Niektórzy współcześni dziennikarze, po 11 września 2001 roku, przedstawiają
ten region jako miejsce, z którego płyną same zagrożenia, a zadaniem USA i
reszty świata jest zniszczyć wszystko co zagraża i...uciec.

Rozpad ZSRR spowodował otwarcie się tego regionu na świat. Rządy Kazach-
stanu i Uzbekistanu sfinansowały młodzieży koszty edukacji na zagranicz-
nych uniwersytetach. Część z nich już zakończyła edukację i powracają do
ojczyzny, z silnym postanowieniem odrodzenia potęgi intelektualnej tego
regionu.
Ale by te ambitne plany młodych z regionu Azji Środkowej mogły się zreali-
zować otaczające państwa muszą zmienić sposób patrzenia na ten "kawałek
świata".

Przyznam się Wam, że dotychczas nie wiedziałam wiele o tamtym regionie-
wprawdzie nawet czytałam książkę o Jedwabnym Szlaku, ale jakoś jej autor
nie wspominał nic a nic o dziedzictwie kulturowym Azji Środkowej.

Dobrze się stało, że mogłam przeczytać artykuł S.Fredericka Starra, opubli-
kowany w The Wilson Quartely.

piątek, 30 października 2009

175. Oasis of the Seas

Dziś nie będzie o mikrobach, chorobach i szczepieniach.

Dziś wyruszamy w rejs na pokładzie statku pięciokrotnie większego od
Titanica i o ponad połowę szerszego od gigantycznej Queen Mary 2.
Od 2006 roku budowany w fińskim porcie Turku wyruszy w grudniu
w swój pierwszy dziewiczy rejs. Budowa kosztowała 1,4 miliarda dolarów,
a dyrektor firmy Royal Caribbean jest pewien, że Oasis bez trudu oprze
się recesji.
Na jego 18 pokładach załoga licząca 2162 osoby, będzie się opiekować
6296 pasażerami.

Z zewnątrz statek nie wygląda jakoś porywająco - ot duży pływający
hotel, niczym kolejny Crystal City Hilton.
Nowym rozwiązaniem jest umieszczenie kabin pasażerskich nie jak do-
tychczas pośrodku statku, ale po obu jego burtach. W ten sposób powstała
wolna przestrzeń, dająca projektantom wiele możliwości.
I projektanci "zaszaleli" na całego. Cały statek podzielony jest na siedem
"dzielnic", a w każdej z nich znajdziemy masę atrakcji.

W Dzielnicy Sportowej jest dziewięciodołkowe pole golfowe, boiska do ko-
szykówki, dwa baseny ze sztucznymi falami, gdzie goście mogą się uczyć sur-
fingu.
Dzielnica Młodych ma dyskotekę dla nastolatków, młodzieżowy salon zdrowia,
salę zajęć plastycznych, Laboratorium"Przygoda na oceanie" dla dzieci od 3
do 11 lat. Jest tu podział na podróżników, odkrywców i płetwonurków.
Z całą pewnością nikt nie będzie się nudził w Dzielnicy Rozrywki-są tu kasyna,
kabarety, salony jazzu i bluesa, teatr, sala koncertowa a niewątpliwym hitem
będzie wystawiany na Brodwayu musical "Lakier do włosów. Statki linii
Royal Caribbean otrzymały bowiem wyłączność na pokazywanie tego spekta-
klu.
Zmęczeni nadmiarem rozrywki będziemy mogli się zrelaksować w gabinetach
odnowy biologicznej i SPA, poćwiczyć na przyrządach do ćwiczeń kardio lub
pobiegać na najdłuższej na morzu ścieżce do joggingu, która ma 692 metry.
Oasis ma również własny Central Park, większy niż boisko do piłki nożnej.
Ogrodnicy-amatorzy będą mogli zasięgać porad ogrodnika , odnośnie hodowli
roślin.
Sądzę, że wielu gości przyciągnie Aleja Boardwalk. Znajdą na niej ręcznie rzez-
bioną karuzelę, amfiteatr i park wodny, w którym odbywać się będą nocne
pokazy, a w dzień będzie można tam pływać w słodkiej wodzie. Niewątpliwą
atrakcją będzie zjazd na 25 metrowej linie , rozwieszonej na wysokości 9
pokładów nad Aleją. Pomyślałam w tej chwili, że to coś dla Czarnego Ptaka-
przypływ adrenaliny zapewniony.
Wszyscy goście będą wchodzić na statek przez Promenadę Królewską, a nie
tradycyjnie od strony niskich pokładów. Ta dzielnica jest miejskim centrum
statku, z mnóstwem sklepów, restauracji, barów i pierwszym morskim
sklepem ze słodyczami. Zapewne największą atrakcją będzie Bar Wznosząca
Fala, który jest pierwszym ruchomym barem na morzu, który opuszcza się
z wysokości trzeciego pokładu na poziom pierwszego.

A teraz proza życia. Stawki zaczynają się od 729 dolarów od osoby w kabinie
dwuosobowej, za tygodniowy rejs. Ceny podobnych rejsów na innych stat-
kach wycieczkowych linii Royal Caribbean zaczynają się od 524 dol. od osoby.
Wprawdzie jest to statek wycieczkowy i jako taki przybija do różnych wysp,
nie mniej organizatorzy mają nadzieję, że pasażerowie będą tak zachwyceni
atrakcjami, że wcale nie będą chcieli wychodzić na ląd. Po co pasażer ma wy-
chodzić na ląd i tam zostawiać pieniądze? Niech całą sumę przeznaczoną
na wakacje wyda na Oasis, który wszak sam w sobie jest prawdziwym
cudem techniki.

Nie wiem, czy popłynęłabym takim statkiem wycieczkowym, mając świado-
mość, że razem ze mną, na tej zamkniętej wszak przestrzeni, jest również
6295 osób. Przecież to masa ludzi wypoczywających jednocześnie, a do tego
załoga - 2162 osoby.

Pewien znajomy, z którym rozmawiałam o takim rejsie, powiedział : a czy
wyobrażasz sobie jak będzie fajnie, gdy taki kolos zatonie? Ale będzie news!

I tym optymistycznym wielce zdaniem mego znajomego, zachęcam Was do
zamknięcia oczu i wyobrażenia sobie tego wszystkiego, o czym napisałam.

wtorek, 27 października 2009

174. Ja znowu o grypie typu H1N1

Pomyślicie,że mam zwyczajnie obsesję jakąś lub niedobór wśród szarych
komórek.

Wpadł mi w ręce artykuł drukowany w Der Spiegel, dotyczący szczepień
przeciw "świńskiej grypie". Wynika z niego, że może nie tyle owa grypa
jest świńska, lecz fakt, że chcą nam zaserwować szczepionkę nie do końca
sprawdzoną i mogącą przynieść więcej szkody niż pożytku.

Niemieccy pediatrzy i ginekolodzy sprzeciwiają się podawaniu tej szcze-
pionki dzieciom i kobietom ciężarnym, a cała kampania szczepień znalazła
się w sferze podejrzeń.
Zaniepokojenie wzbudził fakt, że komisja do spraw szczepień zaleciła inną
szczepionkę dla kobiet w ciąży - taką, która nie zawierałaby adiuwantów,
czyli substancji wzmacniających działanie leku. Domieszka adiuwantów
bardzo pobudza układ odpornościowy. Dzięki tym domieszkom ilość szcze-
pionki przewidzianą dla 1 osoby można bez trudu podzielić nawet na
cztery dawki.

Lekarze obawiają się szkodliwego działania adiuwantów, bo tak naprawdę
nie wiadomo, jaki może być ich skutek dla organizmu człowieka. Poza tym
wirus świńskiej grypy nie okazał się wcale zabójcą na wielką skalę jak to
głoszono jeszcze wiosną tego roku w czasie epidemii w Meksyku.
Poza adiuwantami szczepionka zawiera związek rtęci jako substancję kon-
serwującą.
Pediatrzy niemieccy uważają,że grupa dzieci od 0 do 3 lat, która powinna
być chroniona przed grypą, nie powinna otrzymać szczepionki z adiuwan-
tem, ponieważ system immunologiczny małych dzieci jest skłonny do
nadmiernych reakcji i adiuwant może wywołać niekorzystne dla zdrowia
dzieci nadreakcje.
Obecność rtęciowego konserwantu też jest niewskazana i dotychczasowe
szczepionki dla dzieci nie zawierały takiego składnika.

W ostatnich dniach społeczeństwo niemieckie zostało zaskoczone niemiłą
wiadomością, że członkowie rządu federalnego otrzymają bezpieczną szcze-
pionkę, niezawierającą adiuwantów.
Pod wpływem tych wszystkich wiadomości, "szarzy obywatele" wcale nie
kwapią się do szczepień, bo nie mają zamiaru zostać królikami doświad-
czalnymi dla koncernów farmaceutycznych.

Amerykańska agencja rządowa FDA, w której gestii leży dopuszczanie
leków do użytku, nie dopuściła na swój rynek żadnej szczepionki zawiera-
jącej adiuwanty.
Dotychczasowe testy wykazały,że w przypadku stosowania szczepionek z
domieszką adiuwantów, częściej występowały skutki uboczne, niż przy
stosowaniu szczepionek bez tych dodatków. Występowały obrzęki i zaczer-
wienienia w miejscu nakłucia, silne bóle mięśni, stawów i głowy.
U zwierząt doświadczalnych stwierdzano bolesne zapalenia stawów.

Producenci szczepionek chcą, kosztem pacjentów, zgromadzić doświadcze-
nia do opracowywania nowych szczepionek z dodatkiem adiuwantów.
No cóż - na mnie niech nie liczą, jeśli wogóle się zaszczepię to tylko prze-
ciwko "normalnej" grypie. Jak na razie usiłuję wygrzebać się z przezię-
bienia.

Do napisania Wam o tej całej szczepionkowej sprawie zdopingowały mnie
dwa zdania: akcja szczepień w Niemczech ponosi fiasko, zostanie bardzo
dużo szczepionek, które muszą być wykorzystane w tym sezonie. Zabez-
pieczono się na wypadek, gdyby zostały one niewykorzystane- będą prze-
kazane krajom UE, które nie miały możliwości zgromadzenia odpowiedniej
ilości szczepionek dla swoich obywateli, lub krajom rozwijającym się.

I to mnie martwi - skoro bez mrugnięcia okiem kupujemy amerykański
złom to może i te szczepionki z adiuwantami kupimy? Wprawdzie nie od
Ameryki ale od UE? Co za różnica, znów wyjdziemy na tym jak Zabłocki
na mydle.

piątek, 23 października 2009

173. Przegrywamy z bakteriami

Przez wiele lat cieszyliśmy się, że dzięki antybiotykom wygrywamy walkę
z różnymi groznymi chorobami.

Jak zauważyliście napisałam powyższe zdanie w czasie przeszłym i to
nie jest wcale pomyłka. Niestety bakterie uodporniły się na działanie an-
tybiotyków, co przyczynia się do dłuższych i dużo droższych pobytów w
szpitalu i, co gorsze, zwiększa ryzyko zgonu pacjentów aż o 30%.

Najgrozniejszymi dla nas są:
gronkowiec złocisty, enterococcus faecium, klebsiella pneumoniae,
pałeczki acinetobacter, pałeczka ropy błękitnej.

Badania naukowców z Harwardu dowiodły ( zostały opublikowane w ty-
godniku 'Science"), że żyjące w naszych jelitach nieszkodliwe mikroby
mogą uodpornić się na antybiotyki a potem przekazać tę cechę odmianom
chorobotwórczym.

Bakterie oporne na antybiotyki atakują na całej linii w szpitalach, gdzie co
dziesiąty pacjent pada ofiarą infekcji. Zakażenia wewnątrzszpitalne zabijają
co roku 30 tysięcy pacjentów w Polsce.

18 listopada jest Europejski Dzień Wiedzy o Antybiotykach.
W sytuacji, gdy tylko w 55% przypadków lekarze wiedzą jaki szczep bak-
terii jest przyczyną zapalenia opon mózgowych, a gdy mają do czynienia
z sepsą lub zapaleniem płuc ten procent drastycznie spada, dobrze, że
zaczyna się podnoszenie wiedzy w tym zakresie.

Wynalezienie nowych, skuteczniejszych leków, działających wybiórczo
jest procesem trudnym. Często okazuje się, że bardzo skuteczny lek, z
powodu działań ubocznych nie nadaje się do masowego stosowania.
Naukowcy zaczęli więc analizować genomy bakterii, majstrują w ich bio-
chemii ale pozytywnych efektów nadal nie widać.

W latach 20. XX wieku, przed wynalezieniem antybiotyków, do walki
z bakteriami stosowano bakteriofagi, czyli pasożytujące na nich wirusy.
Każda bakteria ma "swoje" bakteriofagi, które potrafią przełamać jej
obronę, namnożyć się w niej, a potem ją opuścić, szukając kolejnych celów.
Gdy zaatakowana wirusem bakteria zacznie szukać sposobów na pow-
strzymanie wirusa, on zrewanżuje się jej tym samym.

Instytut Immunologii i Terapii Doświadczalnej PAN we Wrocławiu od
dziesięcioleci prowadzi prace nad bakteriofagami. Dzięki pracy tych
naukowców istnieje jedyne w Unii Europejskiej centrum medyczne
stosujące terapię fagową. Dysponuje ono ponad 300 gatunkami bak-
teriofagów, a skuteczność tej formy leczenia (nadal eksperymentalnej)
sięga 87 %.
Jednocześnie wrocławscy naukowcy prowadzą badania nad poszczegól-
nymi białkami tych wirusów. Jeżeli odkryją, które z nich są toksyczne
dla bakterii, możliwe będzie wyprodukowanie na ich bazie zupełnie
nowych antybiotyków.

Zespół z Harvard University sięgnął w swych poszukiwaniach do terapii
fotodynamicznej *, stosowanej przez onkologów do niszczenia tkanki no-
wotworowej.
Okazało się, że w ten sposób można zwalczać gronkowce w zainfekowa-
nych ranach. Terapia fotodynamiczna może być z powodzeniem stoso-
wana wszędzie tam, gdzie w miarę łatwo można dotrzeć z leczniczą wiązką
światła.
Naprawdę nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się ludzkości całkowite
pokonanie bakterii chorobotwórczych. Bakterie mnożą się 180 tysięcy
razy szybciej niż Homo Sapiens.
Nas jest blisko 7 miliardów, ich- około pięć kwintylionów.

Póki co, myjmy ręce dokładnie ręce (ok. 5 minut) po każdym powrocie do
domu, wyjściu z toalety, przed przyrządzaniem posiłków.

*Terapia fotodynamiczna polega na niszczeniu światłem komórek nowo-
tworowych, które wcześniej "nasączono" specjalnymi barwnikami, zwięk-
szającymi wrażliwość na światło.W wyniku naświetlenia powstaja wolne
rodniki, czyli bardzo reaktywne związki chemiczne, uszkadzające białka
i DNA chorych tkanek.

piątek, 16 października 2009

172. Znów o żabach

Niezbyt dawno pisałam, że żabom na całym świecie grozi wyginięcie- część
z nich skończy swój żywot wskutek wysychania zbiorników wodnych, cho-
rób spowodowanych pestycydami, a inne wylądują na talerzach, podane
w wymyślnych sosach, opatrzone intrygującymi nazwami, np. "Udka Nim-
fy o Świcie".

Z zachowanych starych dokumentów wynika, że żabie mięso było pospoli-
tym składnikiem pożywienia w Chinach już w I wieku nowej ery.
Aztekowie również byli znani z zamiłowania do żab.

W Europie pierwsze wzmianki o spożywaniu mięsa żab pochodzą z fran-
cuskich kronik kościelnych z XII wieku.
Władze kościelne we Francji, tępiąc obżarstwo mnichów, zakazały im je-
dzenia mięsa w określone dni. Ale mnisi zakwalifikowali żaby do ryb (też
pływały w wodzie), dzięki czemu nie liczyły się jako mięso. Pobożni fran-
cuscy wieśniacy poszli za ich przykładem i tym sposobem narodził się na-
rodowy, francuski przysmak.

Na przełomie XIX i XX wieku żabie udka stały się przejściowo frykasem
również w Wielkiej Brytanii. To właśnie tam, w londyńskim Savoyu, w
1908 roku, na cześć księcia Walii podano "Udka Nimfy o Świcie", czyli
udka żab gotowane w gęstym bulionie z ziołami, wystudzone, podane w
zimnym sosie z papryką i polane galaretką z kury.

Populacja żab w Europie w widoczny sposób zmalała i od 1976 roku
we Francji zabroniono komercyjnego ich odłowu. Obecnie kraje, w których
tak wysoko cenione są przysmaki serwowane z żab, importują niemal
całość mięsa z Indonezji.

Naukowcy na całym świecie są poważnie zaniepokojeni, że ludzie zjedzą
całą światową populację żab. A te, ktorych nie zjedzą (bo nie wszystkie są
jadalne) wyniszczą choroby. W obu Amerykach i Australii żaby zostały
zaatakowane przez śmiertelną chorobę grzybiczą, która spowodowała
olbrzymie spadki populacji tych płazów.

Francuzi importują cztery tysiące ton udek rocznie oraz zjadają 70 ton
udek żab złapanych we własnym kraju. Drugim co do wielkości importe-
rem żabich udek są Stany Zjednoczone.Największym eksporterem żab
jest dziś Indonezja. Wszystkie lądujące na talerzach żaby są odławiane
w stanie dzikim, nie są do tego celu hodowane.

Te małe skrawki mięsa swój smak zawdzięczają dodatkom, którymi są
doprawiane. Są podawane z czosnkiem i pietruszką i wtedy są udkami po
prowansalsku, mogą być również podane z jajkami i śmietaną, mogą wy-
lądować w pizzy, lub w słonej tarcie, a nawet w omlecie z ziołami prowan-
salskimi, lub suflecie czy też zapiekance.

Wyobrażacie sobie takie menu: słona tarta żabimi udkami , żabie udka
w śmietanie, żabie udka duszone z jabłkami, żabie udka smażone na
maśle.

No cóż, o gustach się nie dyskutuje, ale nie mogę się oprzec wrażeniu, że
człowiek nie świnia, zje wszystko.

niedziela, 11 października 2009

171. Paki, paczki, paczuszki

Czy wiecie, że najwięcej samolotów na świecie ma firma kurierska
FedEx? Jej własnością jest ok. 360 samolotów. Nawet największa z linii
amerykańskich nie posiada tylu.

Paczki wysyłane pocztą lotniczą wędrują do miejsca swego przeznaczenia
w sposób dla nas niewidoczny. W chwili gdy nadamy przesyłkę tracimy
ją z oczu.

Paczki zbierane są przeważnie do godz.18-tej. Następnie trafiają do lokal-
nych centrów sortowania, gdzie przechodzą wstępną selekcję.
Paczki, które mają do przebycia bardzo długą trasę trafiają stamtąd do
wielkich sortowni.

W Polsce, podobnie jak w całej Europie króluje na rynku kurierskim ame-
rykańska f-ma UPS, która rocznie przesyła cztery miliardy paczek, jest
dziewiątą na świecie linią lotniczą pod względem liczby własnych samo-
lotów (ok. 270) i zatrudnia nawet własnych meteorologów.

W Europie jedną z największych sortowni jest olbrzymi (7,5 ha) obiekt,
mieszczący się przy lotnisku między Kolonią a Bonn.
Sortownia ma dość nietypowe godziny pracy - największy ruch panuje tu
w środku nocy.Najwięcej samolotów z paczkami zaczyna nadlatywać około
godz.23,00, co 2 minuty pojawia się nowy samolot ( a jest ich 38).
Od tej chwili przez 4 godziny we wszystkich częściach sortowni 2000 lu-
dzi zaczyna ciężką, fizyczną pracę.

Po rozładowaniu paczek z samolotów, są one dzielone na 3 rodzaje: małe,
duże i nietypowe . Nietypowe mają wagę powyżej 45 kg lub są nietypowe
pod względem kształtu. Każdy rodzaj paczek ma odrębny taśmociag.
Każda paczka ma własny kod paskowy, informujący o dokładnym miejscu
przeznaczenia paczki.

Kolońska sortownia ma 30 kilometrów taśmociągów.
Paczki układane są na taśmociągach kodem ku górze, bowiem wszystkie
trafiają pod wielki czytnik kodów kreskowych, dzięki czemu komputer sor-
towni wie, gdzie się która paczka znajduje.

W godzinach szczytu sortownia obsługuje 110 tysięcy paczek na godzinę,
czyli 40 pudeł na sekundę. Jest to ogromna ilość , a ruchem paczek steruje
komputer. Cały czas pomiędzy pakami spacerują celnicy z psami obwąchu-
jącymi paczki.

Małe paczki z taśmociągów są kierowane na ciągi przechyłowych tac. Dzięki
kodom kreskowym komputer wie, która paczka leży na której tacy i gdy
dana taca znajdzie się nad specjalnym "lejkiem", gdzie powinny trafić
paczki z konkretnym kodem pocztowym, taca przechyla się i paczka trafia
do plastikowego worka.

Posortowane paczki trafiają na parterze na stanowiska ładowania konte-
nerów lotniczych. Kontenery są dopasowane kształtem i wielkością do
kadłuba samolotu. Zapełnianie ich paczkami przypomina grę tetris- żad-
nych pustych przestrzeni między paczkami.
Kontenery ważą z reguły ponad tonę, ale dzięki specjalnej podłodze jeden
człowiek może bez trudu przesunąć ten ciężar.

Praca w sortowni kończy się o trzeciej nad ranem, o tej też porze odlatują
ostatnie samoloty.
Sortownia pustoszeje, ludzie rozchodzą się do domów, pozostają jedynie
strażnicy.
Cały teren sortowni jest bardzo pilnie strzeżony.

Tę sortownię udało się zwiedzić Maxowi Suskiemu, który opisał swą wy-
cieczkę we wrześniowym numerze miesięcznika Focus.

środa, 7 października 2009

170. Hybryda - prius

Możecie się ze mnie pośmiać, ale ja lubię samochody, lubię jezdzić i wcale
mi nie przeszkadzają dalekie trasy. Nie mam jakiegoś "upatrzonego" mo-
delu, dla mnie ważne żeby mi się samochód nie psuł w drodze i miał regu-
lowaną wysokość kierownicy i mocowania pasów.

Pomiędzy 17 a 27 września na tegorocznym salonie samochodowym we
Frankfurcie nad Menem publiczność została "zasypana" samochodami na
prąd.
Zaprezentowano elektrycznego smarta, elektrycznego mini coopera,
elektryczne renault megane a nawet elektryczne wcielenie trabanta.
Wg prognoz (chyba bardzo optymistycznych) w 2020 roku auta z napę-
dem elektrycznym będą stanowić 10% światowego rynku.

Dwanaście lat temu koncern Toyoty, chcąc przezwyciężyć słabość samo-
chodów elektrycznych zaczął produkować samochód o napędzie hybry-
dowym. A słabości samochód elektryczny ma kilka: ograniczony za-
sięg na akumulatorze, zbyt długi czas ładowania, wysoka cena zakupu,
brak wiarygodnej infrastruktury.

Samochód hybrydowy ma pod maską kunsztowne połączenie silnika
spalinowego, elektrycznego, generatora i wydajnych baterii a całość
ma za zadanie nie wypuszczanie trujących spalin oraz CO2 podczas
parkowania i stania w korku.Poza tym bije rekordy niskiego zużycia pa-
liwa. Obecnie w Japonii jezdzi już trzecia generacja samochodów hybry-
dowych. Do tej pory łącznie sprzedano 1,8 mln pojazdów z napędem hy-
brydowym, marek Toyota i Lexus.

Gdy 12 lat temu pojawił się na rynku pierwszy hybrydowy samochód,
konkurenci Toyoty zacierali ręce - samochód był brzydki, drogi, ciężki
i ogromnie skomplikowany i wcale nie był wozem oszczędnym.
Druga jego generacja z 2003 roku, o bardzo poprawionej obłej sylwetce
i bardzo poprawionych osiągach nadal nie budziła entuzjazmu.
Ale odkąd ograniczenie emisji CO2 stało się prawdziwą światową obsesją,
prius zaczął być oznaką ekologicznej cnoty. Na dostawę tego auta czeka
się od ośmiu do dziewięciu miesięcy. Japoński producent już teraz zapo-
wiada mniejszy model Auris także o napędzie hybrydowym.
Koszty opracowania i produkcji priusa były naprawdę wysokie, auto za-
częło na siebie zarabiać dopiero po 8 latach.

Wprawdzie koncern Toyoty odczuwa boleśnie skutki światowego kryzysu,
ale jednocześnie jest w korzystniejszej sytuacji niż inni producenci. Bo jak
dotąd to jest tylko prius ... a potem długo, długo nic.
A wiadomo, że zasoby ropy w pewnej chwili zaczną się zmniejszać i trzeba
będzie znalezć inne rozwiązanie napędu samochodów.

wtorek, 29 września 2009

169. Sport to zdrowie?

Gdy byłam dzieckiem królowało powiedzenie "Sport to zdrowie, ruch to
życie". W ramach tego zdrowia udało mi się namówić rodzinę bym mogła
pójść do szkoły baletowej. W półtora roku pózniej odniosłam kontuzję,
której skutki odczuwam do dziś. Marzenia prysły, a ja powróciłam do
zwykłej szkoły.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło, dziś nie przyjmą do szkoły baletowej
dziecka bez opinii lekarza ortopedy.

Czasy tak bardzo się zmieniły, że wyczynowy sport amatorski już nie
istnieje. Nie da się połączyć pracy zawodowej ze sportem, jeżeli chce się
zdobywać medale.
Podczas ostatnich Igrzysk Olimpijskich w Pekinie urazu doznał co dziesią-
ty sportowiec- łącznie 1055 osób. Najwięcej urazów doznali bokserzy-
no cóż, najczęściej pękają łuki brwiowe i każde mocne uderzenie może spo-
wodować uraz skóry.
Zaniepokojenie budzi coraz większa i częstsza ilość kontuzji podczas zawo-
dów najwyższej rangi.Przyczyn jest kilka - popularne sporty drużynowe,
takie jak piłka nożna, hokej czy też koszykówka, wymagają od zawodnika
coraz większej szybkości i jednocześnie stają się bardziej siłowe.
Kolejną przyczyną jest fakt, że często zawodnicy są przeciążeni treningami,
a przetrenowanie prowadzi do większej podatności na urazy i kontuzje.
Oprócz tego sportowcy stosują niedozwolone środki dopingujące, które
zakłócają naturalną równowagę organizmu tym samym narażając zawod-
nika na kontuzje.

Pierwsze miejsce wśród kontuzjogennych sportów zajmuje wielbiona
przez miliony kibiców piłka nożna. Angielscy specjaliści obliczyli, że 63,3
procent piłkarzy w Wielkiej Brytanii odniosło kontuzje w trakcie swej
kariery. Aż 75% wszystkich urazów dotyczy kończyn dolnych, z czego
55% przypada na golenie. Po meczu nogi piłkarzy nie wyglądają zachęca-
jąco - całe w siniakach, zadrapaniach, krwiakach a stopy prezentują się
równie marnie - zerwane paznokcie, wybroczyny, odciski.

Koszykówka - to jedna z najpopularniejszych dyscyplin w USA, jest też
uważana za bardzo niebezpieczny sport. Nawet osoby, które nie upra -
wiają koszykówki wyczynowo odnoszą poważne kontuzje.W ub. roku do
lekarzy zgłosiło się ponad pół miliona Amerykanów. Najczęściej zdarza-
ją się naciągnięcia i zerwania ścięgien (1/3 wszystkich urazów), uszko-
dzenia mięśni, zwichnięcia stawów oraz złamania rąk i nóg (20%). Jest
to sport kontaktowy, a zderzenia zawodników nastepują przy dużej
szybkości. Wielu koszykarzy do póznej starości odczuwa doznane kon-
tuzje. Słynny Michael Jordan zmuszony był przerwać swą karierę z
powodu kontuzji kolana i mimo kilku operacji już nie odzyskał pełnej
sprawności.

W hokeju - jak twierdzą zawodnicy- ani jeden mecz nie może się obejść
bez złamań, stłuczeń i zerwania mięśni. Głównym czynnikiem jest
prędkość, z jaką zawodnicy poruszają się po lodowisku, a najczęściej
jest to 50 km/godz. Z tą prędkością wpadają na bandy, bramki i
innych zawodników. Zdarzają się wówczas wstrząśnienia mózgu, uszko-
dzenia kręgów szyjnych, złamania i pęknięcia kości. Krążek hokejowy
tez może narobić niezłego zamieszania, zwłaszcza gdy dobry zawodnik
nada mu prędkość 200 km/godzinę. Najczęściej urazy w hokeju powsta-
ją wskutek kontaktu z kijem hokejowym, a w drugiej kolejności -
z ostrzami łyżew.

Narciarstwo ma wiele odmian- ale w rankingu najniebezpieczniejszych
konkurencji prym wiodą zjazd i slalom, za nimi plasują się skoki.
Narciarz zjeżdża po stoku z prędkością 140 km/godz, wszelkie nierów-
ności terenu amortyzując własnymi stawami i mięśniami, musi płynnie
pokonywać zakręty i omijać bramki z odpowiedniej strony. Najmniejszy
błąd może spowodować tragiczne skutki. Niestety było już kilka śmier-
telnych wypadków i wiele bardzo poważnych kontuzji.

Saneczkarstwo - kojarzy się nam z dzieciństwem i zjeżdżaniem z górki.
Niestety, nie ma to nic wspólnego z naszymi wspomnieniami. Tor sanecz-
kowy to lodowa rynna, saneczki mają ostre jak brzytwa płozy, a pręd-
kość dochodzi do 150 km/godz. Możliwości poważnych kontuzji jest wiele;
można wylecieć z trasy, znależć się pod saneczkami a zderzenie z taflą lodu
grozi poważnym urazem.

Skończył się kilka dni temu ostatni z wielkich wyścigów kolarskich.
Dzisiejsze rowery mogą rozwijać prędkość do 100 km/godzinę. W jadącym
szybko i dość ciasno peletonie często dochodzi do kraks, które kończą się
poważnymi kontuzjami. Według statystyk jedna piąta wszystkich ciężkich
urazów wśród sportowców, przypada właśnie na kolarstwo.

Oczywiście w każdej dyscyplinie uprawianej wyczynowo można nabawić
się kontuzji. Nawet na treningu grożą sportowcom kontuzje i często cały
sezon przygotowań do jakiegoś ważnego występu "diabli biorą" i zamiast
udziału w zawodach jest wielomiesięczne leczenie kontuzji.

Nie wykluczam, że jestem nieco infantylna, ale ilekroć widzę zawodnika
doznającego kontuzji, sama mam łzy w oczach - doskonale rozumiem jego
ból i wielkie rozczarowanie.
Żałuję również, że w pogoni za rekordami sport przestał być zdrowiem.

sobota, 26 września 2009

168. Mix- trochę dziwne, trochę śmieszne

Pisałam jakiś czas temu o mrówkach-jakie mądre, dziwne i właściwie
nadzwyczajne.
A teraz wyczytałam, że spotykają je również rzeczy straszne. Nic do
śmiechu- prawie horror.

Biolodzy opisali w maju, że mrówki ogniste są niszczone przez pasożyt-
nicze muchy, których larwy zjadają mrówcze mózgi, zamieniając swe
żywicielki w błąkające się na oślep owadzie zombi.
W kilka tygodni pózniej biolodzy podali następną, równie przerażającą
mrówczą tragedię. Tym razem sprawcą mrówczego nieszczęścia jest
pasożytniczy grzyb Ophiocordyceps unilateralis. Zarażone nim mrówki
opuszczają swoje miejsce zamieszkania i po pewnym czasie dokonują ży-
wota wgryzione żuwaczkami w liść. Naukowcy zauważyli, że nie jest to
pierwszy lepszy liść- mrówka bowiem umiera tam, gdzie chce tego ów
grzyb. Nie wiadomo w jaki sposób grzyb przejmuje kontrolę nad owa-
dem. Zauważono, że wszystkie zainfekowane grzybem mrówki tuż
przed śmiercią wgryzły się w dolną część liścia, 98% z nich trafiło
w żyłę, liść znajdował się od strony północnej, ok. 25 cm nad ziemią,
temperatura w pobliżu wynosiła między 20 a 30 stopni C, wilgotność
94 - 95%. Wynika z tego, że grzyb tak manipulował zainfekowanym
owadem, by ten zaniósł go w miejsce, gdzie panują optymalne warunki
do rozmażania się tego grzyba.
Podobno przyroda zna wiele przypadków tak okrutnego pasożytnictwa.

Oczywiście biolodzy obserwują nie tylko mrówki. Od 20 lat grupa biolo-
gów obserwuje owce na szkockiej wyspie Hirta. Zauważyli, że z roku na
rok średnia wielkość owcy się zmniejsza. Długo zastanawiali się nad
przyczyną tego zjawiska i doszli do wniosku, że dzieje się tak bo są coraz
cieplejsze zimy , ktore pozwalają przeżyć i tym słabszym owcom.
Niegdyś, gdy były ostre zimy, wiosny doczekiwały tylko dorodne owce i
one przekazwały swe geny następnemu pokoleniu. Poza tym coraz mniej
owiec ma teraz ciemne futro, które było tak cenne w czasie ostrej zimy-
słońce nagrzewało je znacznie mocniej. Teraz znacznie więcej owiec ma
jasne futro.
Jak tak dalej pójdzie czarna owca będzie unikatem.

A poza tym wysychają i giną żaby w rejonach tropikalnych. Winę ponosi
i człowiek i ocieplenie klimatu. Człowiek pozbawia je naturalnych siedlisk
wycinając lasy i osuszając podmokłe tereny i dodatkowo trując je środ-
kami ochrony roślin.
Dodatkowo do znikania jadalnych gatunków żab przyczyniają się amato-
rzy żabich udek. Jadalne żaby zaczęły znikać z ekosystemów Europy,
Ameryki Północnej, Indii, Bangladeszu. To samo zaczyna się w Indonezji,
która jest czołowym eksporterem żabiego mięsa.
To co uniknęło wysuszenia, otrucia lub zjedzenia jest atakowane przez
chorobotwórczy grzyb, który doprowadził do wymarcia ponad 200
gatunków żab.
Ostatnią deską ratunku mogą być bakterie wytwarzające naturalny
antybiotyk przeciwgrzybiczy o nazwie violaceina.
Możliwe, że te bakterie będą dodawane do gleby i wód ekosystemów,
w których żyją płazy.
Ale wycinania lasów i osuszania gruntów bakterie nie powstrzymają.

niedziela, 20 września 2009

167. Ponoć jednak będzie potop

Topią się lodowce. Grenlandzki lodowiec Jakobshavn coraz szybciej płynie.
Swą prędkość poruszania się zwiększył w ciągu 15 lat prawie dwukrotnie
i coraz więcej lodu zostawia w oceanie. Oceanografowie dziwią się dlaczego
tak szybko następują zmiany na lodowych krańcach naszej planety.

Międzynarodowy Zespół ds. Zmian Klimatycznych w 2007 roku ogłosił
raport, z którego wyniką, że do 2100 roku poziom oceanów podniesie się
o 19 - 59 cm, przyjmując powolne ich topnienie. Prognoza ta nie uwzględ-
nia "przyszłych gwałtownych zmian strumieni lodowych".
Podobno raport ten był już nieaktualny w chwili publikacji, a jego szacunki
zbyt optymistyczne.

W ciągu XX wieku poziom oceanów podniósł się średnio o 17 cm i proces
ten trwa nadal i postępuje coraz szybciej.
Grenlandia i Antarktyda magazynują tyle wody, że po jej uwolnieniu oce-
any podniosłyby się o około 70 metrów.

Grenlandia kurczy się dziś o 300 gigaton rocznie, a to wystarczy by, do-
prowadzić do podniesienia poziomu mórz o 0,83 mm.
Drugi biegun traci w ciągu roku ok. 200 gigaton lodu wskutek czego mo-
rza podnoszą się o 0,55mm. Ale tu lodowce topią się nie powierzchniowo,
lecz od spodu.

Klimatolodzy i oceanografowie wciąż poszukują metod przewidywania
zmian poziomu mórz.

Wydawaje się nam, że podniesienie się poziomu morza o jeden metr to
niewiele. Ale - ok.60 mln ludzi mieszka dziś na wysokości do 1 metra
nad poziomem morza, a ich liczba, do 2100 roku, wzrośnie do 130 mln.
Większość z nich zamieszkuje w deltach wielkich rzek na południu i na
i południowym wschodzie Azji.

Niektóre kraje znajdą się przynajmniej częściowo pod wodą,np. Bangla-
desz i archipelag Malediwów. Już dziś Malediwy są systematycznie
zalewane przez morze. Po wielkim tsunami w 2004 roku mieszkańcy
opuścili 20 wysp, a do 2030 roku archipelag może się całkowicie wylud-
nić.

Jedna trzecia obywateli Unii Europejskiej żyje w odległości nie większej
niż 50 km od brzegów morskich. Podniesienie się poziomu mórz o 1 m
dotknie bezpośrednio 13 mln Europejczyków z pięciu krajów.

W najgorszej sytuacji będą Holandia i Belgia- aż 85% ich strefy brzego-
wej znajduje się poniżej 5 metrów n.p.m, a to oznacza zagrożenie powo-
dziami sztormowymi. Podobne zjawiska zagrażają połowie wybrzeży
Niemiec i Rumunii. We Włoszech najbardziej zagrożona jest Wenecja,
którą mają chronić specjalne ruchome zapory.

W Wielkiej Brytanii istniejące zabezpieczenia nie ochronią części
wschodniego i południowego wybrzeża, w tym miast Hull i Portsmouth.

Całe atlantyckie wybrzeże Ameryki Płn., łącznie z Nowym Jorkiem,
Bostonem, Waszyngtonem i Zatoką Meksykańską, stanie się bardziej
narażone na huragany. To co dziś nazywamy powodziami stulecia
może zdarzać się co cztery lata.

Czas napisać prognozę dla Polski. Jeżeli Bałtykowi przybędzie tylko
jeden metr, woda wedrze się na 150- 200 metrów w głąb lądu.
Zostanie zalanych 880 hektarów powierzchni samego Gdańska, w tym
Stare Miasto, a fala sztormowa sięgnęłaby znacznie dalej. Zagrożone
są również: Sopot, Łeba, Mielno, Świnoujście, Szczecin oraz Żuławy
Wiślane. Możemy utracić 1700 km kwadratowych ziemi, a powodzie
mogą nas kosztować 22 mld dolarów.

Naukowcy przestrzegają, że powinniśmy się wszyscy zacząć przygoto-
wywać. Wprawdzie Ziemia przetrwała już poważniejsze zmiany w swej
przeszłości, ale wtedy nie było jeszcze na niej ludzi.


wg. New Scientist, 2008 r, Anil Ananthaswamy

sobota, 19 września 2009

166. Kanada już nie pachnie żywicą

W kanadyjskiej prowincji Alberta jest kopalnia Muskeg River.
Kilkadziesiąt lat temu mieszkali tu Indianie; polowali na lisy,
kojoty i bizony, handlowali futrami , a dziwnym, lepkim pias-
kiem uszczelniali swe łodzie.

Okazało się, że ten dziwny, lepki piasek to jedno z najwięk-
szych na świecie złóż ropy naftowej.
Zdaniem goelogów, w trakcie powstawania Gór Skalistych
ogromne ilości ropy zostały odepchnięte na bok i tym spo-
sobem znalazły się w piaskach pod Albertą.
Lekkie cząsteczki ropy zostały rozłożone przez bakterie na
dwutlenek węgla i wodę, a pozostały bituminy, które są
cieżkimi frakcjami ropy.

Ten drogocenny brudny, lepki piach pokrywa warstwa ziemi
porośnięta lasem. Chcąc dotrzeć do warstwy roponośnego
piasku należy wpierw wykarczować stary, olbrzymi las,
następnie zdjąć warstwę ziemi o grubości 5- 15 metrów. Pod
nią znajduje się warstwa piasku roponosnego, o grubości
35 do 50 metrów, a zawartość bituminów w nim waha się
pomiędzy 7 a 15%. Z 400 ton tego dziwnego piachu można
otrzymać około 200 baryłek ropy.

Oczywiście wydobycie i przeróbka bituminów jest kosztow-
nym procesem. Koszt produkcji jednej baryłki ropy z piasków
roponośnych jest rzędu 30 - 35 $, co w porównaniu do kosz-
tów jednej baryłki ropy arabskiej 5 -10$ jest sumą wysoką.
Ale w sytuacji , gdy ceny ropy na rynkach światowych wciąż
idą w górę, to nawet ta "droga ropa" zaczyna się opłacać.

Dziś z kanadyjskich piasków uzyskuje się dziennie około mi-
liona baryłek, a do roku 2015 liczba ta ma się potroić.
Na niegościnne ziemie kanadyjskiej północy od kilku lat przy-
bywają do pracy dziesiątki tysięcy robotników z całej Kanady.
Zanim zasiądą w kabinie olbrzymiego Caterpillara muszą się
szkolić osiem miesięcy. Ale potem bez trudu można zarobić
około 65 tysięcy euro rocznie (100 tys.$ kanadyjskich).

Najbliżej roponośnych piasków jest małe miasto Fort Mc Mur-
ray, w którym w ciagu ostatnich 5 lat przybyło 20 tysięcy
mieszkańców. Miasto "pęka w szwach", ale ludzi jest wciąż za
mało.
Są to okolice prawie nie zaludnione, a najbliższe duże miasto,
Edmonton, znajduje się 4oo km od terenów roponośnych.

Prezes Shell Canada Limited zapowiada, że w niedługim cza-
sie będzie potrzeba tysięcy robotników i nie wyklucza możli-
wości sprowadzania ich z zagranicy.
Pracy jest dużo, bo cały proces otrzymywania ropy odbywa
się na miejscu.

Według szacunków z 2004 roku, przy globalnym zapotrzebo-
waniu na ropę w granicach 80 mln baryłek dziennie, same
piaski roponośne mogą zaopatrywać świat przez 6 lat. Tylko
Arabia Saudyjska dysponuje większymi zasobami, które
opłaca się wydobyć.
Kanada jest dziś jednym z największych graczy na rynku naf-
towym.

Nie trudno sobie wyobrazić co się stało z krajobrazem.
Mimo starań przedsiębiorstw naftowych to wciąż żałosny
widok.
Możemy śmiało wyrzucić z pamięci prastary las, przemykają-
ce się karibu, stada wilków polujących na płową zwierzynę,
Indian płynących rzeką Athabasca. To już nie wróci.
I nie ma też zapachu żywicy - króluje zapach benzyny.

Wiecej można się dowiedzieć na:
www.shell.ca/oilsands
www.oilsandsdiscovery.com

poniedziałek, 14 września 2009

164. Kraj sprzedam......

Co zrobić, gdy masz multum piachu i ropę naftową a brak ci terenów
rolniczych, ceny żywności szybują w górę a ty masz do wykarmienia
dziesiątki tysięcy ludzi, którzy są zatrudnieni przy wydobyciu ropy?
Można dotować żywność, ale nawet tak zamożny kraj jak Arabia Sau-
dyjska zaczyna mieć problemy finansowe.

Potrzeba matką wynalazku, więc znaleziono inne, znacznie tańsze roz-
wiązanie: zakupiono tereny rolnicze od innych państw za naprawdę
niewielkie pieniądze.

Sprzedaż ziemi cudzoziemcom to drażliwy proceder i rządy państw,
które go uprawiają, starają się utrzymać transakcje w tajemnicy.
Proceder międzynarodowego handlu ziemią nie jest nowy, ale nigdy
nie odbywał się na taką skalę, bo w grę wchodzą miliony hektarów.

Rekordzistą w latach 2007-2009 zostały Chiny, zakupując 2,8 mln
hektarów gruntów, w następujących krajach: Kuba, Kamerun, Kongo,
Zambia, Laos, Filipiny, Mozambik , Zimbabwe.
Drugie miejsce zajmuje Korea Południowa z zakupem 2,1 mln ha,
w Rosji, Sudanie i na Madagaskarze.
Zjednoczone Emiraty Arabskie zakupiły dla swych potrzeb 750 tys.
hektarów ziemi w Egipcie, Etiopii, Pakistanie, i Sudanie.
Arabia Saudyjska zakupiła 550 tys. ha w Etiopii, Egipcie, Sudanie,
Tanzanii, Indonezji.
Katar zakupił 500 tys. ha na Filipinach, Kambodży i w Kenii.

Ale to nie wszystkie państwa, które wykupiły tereny rolnicze poza
granicami swego terytorium. Na takie zakupy zdecydowały się :
Japonia, Indie, Niemcy, Wlk.Brytania, Libia, RPA, Dżibuti, Szwecja,
Egipt, Bahrajn, USA, Dania, Wietnam, Kuwejt, Jordania.

Politycy, którzy godzą się na te wyprzedaże, zapewniają, że ich kraje
są ogromne a handel odbywa się bez uszczerbku dla rodzimego
rolnictwa I pewnie byłoby tak, gdyby większość obszaru tych państw
nie zajmowały pustynie, góry lub bagna. W Sudanie pozbyto się w ten
sposób 1/5 użytków rolnych, a drobni rolnicy zostaną pradopodobnie
wyparci ze swych ziem.

Niedawne zamieszki w Peru, na Madagaskarze i Zambii pokazały,że
nikt nie troszczy się o to,co się z drobnymi rolnikami stanie.
Rolnictwo przemysłowe w Europie i Ameryce drastycznie zredukowało
liczbę rolników, więc w Afryce może być podobnie.
Jeśli nawet owi afrykańscy rolnicy pozostaną w branży, to będą tylko
tanią siłą roboczą.

Rzecznik prezydenta Kenii jasno sprecyzował sytuację państw wyprze-
dających ziemię- nie mamy surowców, a chcemy by obcy kapitał u nas
inwestował, więc sprzedajemy ziemię.

Gdy w Pakistanie pojawiła się szansa na miliardowy kontrakt z Arabią
Saudyjską, "oczyszczono" teren wysiedlając 25 tyięcy wieśniaków.
W zamian zaproponowano im pracę na plantacjach, a Saudyjczyków
zapewniono, że do żadnych protestów nie dojdzie, bo do ochrony pól
zostanie skierowanych 10 tysięcy strażników.

Zmiana gospodarstw prowadzących dotychczas naturalne metody upra-
wiania ziemi i zastapienie ich wielkimi monokulturowymi plantacjami
może wywołać ekologiczną katastrofę, bo wyginie wiele gatunków flory
i fauny.

Ekolodzy niby dostrzegają te niebezpieczeństwa, ale nabrali wody w
usta, bo to oni przez całe lata tak intensywnie lansowali biopaliwa, że
w końcu przekonali do nich światowe koncerny. I dziś ci potentaci wy-
kupują setki tysięcy hektarów ziemi , by uprawiać na nich palmy ole-
jowe, krzewy jatrofy, lub rzepak. Powstają gigantyczne plantacje
roslin oleistych, dotąd nigdzie i nigdy nie spotykane. Jeden hektar
roslin przeznaczonych na biopaliwa przynosi 15-krotnie wiekszy zysk
niż uzyskane z tej samej powierzchni drewno , więc pod wycinkę idą
tereny zalesione.

Instytut Badań nad Międzynarodową Polityką Żywnościową(IFPRI),
monituruje światowy obrót gruntami i postuluje, by zagraniczni in-
westorzy podpisali kodeks etyczny, który określi zasady kupowania
ziemi i prowadzenia biznesu w taki sposób, by uwzględniał lokalne
warunki, prawa miejscowej ludności, jej tradycje i obyczaje.

Brzmi to pięknie, ale jak na razie nie ma z kim o tym rozmawiać.
Np. w Sudanie trwa wojna domowa, głoduje ponad 6 milionów ludzi,
prezydent jest oskarżony o zbrodnie przeciwko ludzkości, a przed
jego gabinetem wciąż ustawiają się kolejki chętnych do podpisywania
następnych umów o zakup ziemi.

Skoro na inwestycjach w kupowaną za bezcen ziemię można w ciągu
kilkudziesięciu lat osiągnąć nawet 400 % zysku, to czy jest z kim
rozmawiać o etyce, gdy myśl o zysku mąci umysł?

sobota, 12 września 2009

163. Człowiek w recyklingu

Ostatnio pisałam same miłe rzeczy - o śmiechu i szczęściu, ale jak mówi
pewne porzekadło - życie nie jest romansem, dziś ponura rzeczywistość.

Czy wiecie, że nasze ciało po śmierci może służyć jako specyficzny maga-
zyn części zamiennych? Praktycznie można wykorzystać wszystkie orga-
ny wewnętrzne , a więc płuca, zastawki serca, żyły i tęnice, dłoń i przed-
ramię, ścięgna, komórki szpiku kostnego,skórę,tkankę kostną, jelita,
trzustkę, wątrobę, nerki, serce, oponę mózgową, kostki słuchowe,
rogówkę.

Pomimo tego, że we wszystkich demokratycznych krajach zachodnich
(oprócz Izraela) handel narządami jest zabroniony- kwitnie przestępczy
proceder i przynosi ogromne zyski.

Transplantologia robi coraz większe postępy i wciąż wzrasta zapotrze-
bowanie na przeszczepy , co sprawiło, że w ostatnich latach rozwinął się
na wielką skalę handel narządami ludzkimi. Biorcami są bogaci chorzy
z krajów wysokorozwiniętych, a dawcami ludzie skrajnie ubodzy i zdes-
perowani, najczęściej z krajów Trzeciego Świata.
Handlem tym trudnią się międzynarodowe gangi, a przebicie jest równie
wysokie jak w handlu narkotykami.

W lipcu FBI przeprowadziło masowe aresztowania w stanie New Jersey.
W sumie aresztowano 44 osoby, w tym 5 burmistrzów miasteczek,
wielu urzędników miejskich i radnych oraz 5 rabinów. Postawiono im
zarzuty: pranie pieniędzy oraz handel narządami. Główną rolę grał
były rabin z Brooklynu, Levy-Izhak Rosenbaum, który kojarzył
dawcę z biorcą. Mając niewątpliwie poczucie humoru i zero skrupułów
sam siebie nazywał "swatem". Był nie tylko "swatem", był i pośredni-
kiem. Za nerkę płacił dawcy 10 tysięcy $, a sprzedawał ją za 160
tysięcy $. Wysoka cenę tłumaczył udziałem wielu urzędników w USA
i w innych krajach. Swój proceder uprawiał kilka lat, nim wreszcie
FBI udało się zgromadzić dostateczne dowody obciążajace "swata".

Indie, pomimo istniejącego tam zakazu, są jednym z ośrodków niele-
galnego handlu. W 2008 roku policja współdziałając z Interpolem oto-
czyła posesję w zamożnej dzielnicy New Delhi, gdzie mieściła się nie-
legalna klinika. Naganiacze zwerbowali tam kilkuset nędzarzy, goto-
wych sprzedać za bezcen swoje nerki. Klientami kliniki byli bogaci
Hindusi, a także cudzoziemcy.

W Chinach milion ludzi rocznie wymaga przeszczepu, a otrzymuje go
zaledwie 10 tysięcy chorych. Chińczycy niechętnie zgadzają się na
ofiarowanie swych narządów po śmierci. Dwie trzecie przeszczepia-
nych narządów pochodzi od skazańców. Chiny są krajem, w którym
najczęściej wykonuje się wyroki śmierci. Tak ogromne zaotrzebowa-
nie na "części zamienne" sprawiło,że powstał ogromny czarny rynek
transplantacyjny. Pośrednicy spokojnie ogłaszają się w internecie
a chirurdzy biorący udział w tym procederze zbijają majątki.

W sierpniu b.r. tygodnik "Der Spiegel"ujawnił, że bawarska firma farma-
ceutyczna Tutogen prowadzi interesy na Ukrainie. Firma sprowadza
stamtąd ludzkie "części zamienne" ze zwłok- często bez wiedzy rodzin
osób zmarłych. Tygodnik wszedł nawet w posiadanie odpowiedniego
cennika - kośc ramieniowa i udowa po 42,90 €. Osierdzie było tańsze-
w zależności od wagi , jego cena wynosiła 13,30 do 16,40 euro.
Uzyskane części są wykorzystywane w przeszczepach, zwłaszcza w USA.
W ostatnich latach handel ludzkimi częściami to już wielki, miedzynaro-
dowy rynek o obrotach idących w miliardy.

Wyobrazcie sobie- gdyby rozłożyć całego człowieka na części, za ich
detaliczną sprzedaż możnaby uzyskać 250 tysięcy dolarów.
Tyle tylko, że dopiero po śmierci.......

na podst. "Der Spiegel"

czwartek, 10 września 2009

162. Szczęście

W poprzedniej notce napisałam: "szczęście jest umiejętnością". Uważam
to stwierdzenie za słuszne. Odczuwania szczęścia trzeba się po prostu
nauczyć, podobnie jak jazdy rowerem czy też samochodem.

Szczęście jest wielce subiektywnym odczuciem. Mam koleżankę, która
zawsze mówi : ..."my z mężem to nie mamy szczęścia", a ja, patrząc z
boku jakoś nie umiem dostrzec tego braku szczęścia. Mają ładne miesz-
kanie w ładnym, zadbanym osiedlu, są zabezpieczeni finansowe, ponadto
oboje mają dobre (jak na polskie warunki) emerytury. Mają córkę,
która wyszła za mąż z miłości i której małżeństwo jest udane, mają
wnuczkę, która się świetnie rozwija i nie ma z nią kłopotów w szkole.
Kłopoty zdrowotne obojga też mają szczęśliwe finały, choć były chwile
napawające nas obawą, czy jeszcze do nas powrócą. Przyznacie, że nie
wygląda to na splot nieszczęść - lecz ona wciaż jest przekonana o braku
szczęścia. Ale w ich małżeństwie tylko ona ma takie odczucia - jej mąż
uważa, że całkiem niezle im się życie ułożyło, po prostu bywały chwile
gorsze i lepsze, ale całości nie można oceniać negatywnie.

Wiele razy zastanawiałam się dlaczego tak często czujemy się niezbyt
szczęśliwi, lub wręcz nieszczęśliwi, podczas gdy nasi bliscy przyjaciele
odmiennie postrzegają naszą sytuację.
I chyba wiem, skąd to się bierze - są to skutki braku akceptacji siebie.
Dlatego też znacznie więcej kobiet niż mężczyzn czuje się nieszczęśli-
wymi. Wiele z nas ma ogromne kompleksy na punkcie swego wyglądu.

Oglądamy kolorowe czasopisma, a tam same piękne dziewczyny-
wszystkie o idealnych proporcjach, zgrabnych nosach, dużych oczach,
bujnych włosach, strzelistych piersiach, talii osy i dłuuugich nogach,
"zakończonych" szpilkami na 12 cm obcasie. I oglądając te zdjęcia pod-
świadomie zaczynamy sie z nimi porównywać, zapominając że:
wszystkie te zdjęcia podlegają obróbce komputerowej, dzięki której
jest możliwość "podrasowania" urody. Nie zdajemy sobie sprawy jak
bardzo można poprawić wygląd odpowiednim makijażem oraz fry-
zurą. Nie kojarzymy, że nim owa piękność została sfotografowana, cała
ekipa stylistów zajmowała się jej ubraniem, uczesaniem, makijażem.

A ten biust strzelisty to być może jest dziełem zdolnego chirurga
plastycznego, podobnie jak nos, nieco wydatniejsze kości policzkowe,
a wąska talia to efekt liposukcji i usunięcia ostatnich żeber.

My oglądamy te zdjęcia i jedyne co widzimy to fakt,że nasz wygląd
zdecydowanie odbiega od wyglądu modelki czy też aktorki.

Widziałam wynik ciekawej sesji zdjęciowej- na jednym zdjęciu była
aktorka w pełni urody- na zdjęciu obok ta sama, ale bez makijażu,
bez wspaniałej fryzury, w T-shircie, byle jakiej spódnicy, klapkach
bez obcasa. I wierzcie mi- gdyby nie zdjęcie "odpicowanej" aktorki,
nigdy nie wiedziałabym kto jest na zdjęciu zrobionym au naturel.

Ale my, oglądając te zdjęcia nie zastanawiamy się, co się za nimi kryje
i zaczynamy się czuć bardzo nieszczęśliwe, zapominając o jednym-
nie jesteśmy aktorkami i modelkami, które z racji swego zawodu są
zmuszane do przesadnej dbałości o swą zewnętrzność, pomijając
dbałość o swe wnętrze.

A w życiu jest tak , że inni naprawdę mniej oceniają naszą urodę,
a bardziej to, co sobą reprezentujemy- nasz umysł, naszą wrażliwość,
umiejętność współżycia z innymi ludzmi.

Nie zdajemy sobie sprawy z tego, że gdy same siebie nie akceptujemy
inni też nas nie bardzo akceptują, bo w jakiś niezbadany sposób prze-
kazujemy innym sygnał - jestem kiepska, nie lubię siebie , nie warto
się mną interesować.

Znam b. wiele kobiet mocno odbiegających od wymarzonego przez
wiele pań rozmiaru 36. Większość z nich uważa, że są szczęśliwe.
Są to osoby , które akceptują siebie i mankamenty swej urody. Nie
oznacza to, że o siebie nie dbają. Dbają o to, by ich strój tuszował
wady sylwetki, noszą dobrze dopasowaną bieliznę, mają fryzurę dobra-
ną do typu urody, dobrany przez wizażystkę makijaż.

I mają jeszcze jedną cechę - uśmiechają się często, nawet do obcych,
a przebywanie w ich towarzystwie to prawdziwa przyjemność.

Nadchodzi kalendarzowa jesień, krótszy dzień, mniej światła, mniej
słońca, czas sprzyjający depresjom. A ja proponuję: nie dajmy się
jesieni, poświęćmy ten czas na pokochanie swych mankamentów,
dostrzeżmy wreszcie, jakie są z nas wspaniałe dziewczyny, zapiszmy
się na ćwiczenia stosowne do naszej kondycji, nauczmy się strojem
tuszować wady sylwetki - tej jesieni pokochajmy siebie i wtedy będzie
nam łatwiej dostrzec szczęście.

wtorek, 8 września 2009

161.Śmiech lekiem na wszystko

To nie jest nowe odkrycie. Śmiech obniża poziom hormonów stresu,
pobudza wydzielanie hormonów szczęścia, czyli endorfin, a także
wytwarzanie przeciwciał.

Jest jeszcze jedna korzyść- godzina śmiechu pozwala nam spalić aż
500 kilokalorii. A najzabawniejsze jest to,że nasze ciało nie widzi
wcale różnicy między śmiechem szczerym a wymuszonym.

Jeżeli chcemy mieć poczucie szczęścia, to każdy nasz wdech, każda
komórka naszego ciała powinna napełnić się wewnętrznym uśmiechem.

Są też inne drogi do szczęścia.

Jedzmy sól. Gdy mamy jej niedobory mamy wyraznie obniżony nastrój.
Stąd namiętność do chipsów i zachcianki na słone potrawy.

Tańczmy, koniecznie przytuleni, policzek przy policzku. Muzyka, ruch
i bliski kontakt fizyczny-to wszystko wyzwala w nas pozytywne emocje.
Ruch fizyczny ma znaczenie terapeutyczne, pomaga nawet w depresji.

Zainteresujmy się filozofią zen i zgodnie z nią zacznijmy akceptować to,
co się dzieje tu i teraz. Efektem takiej postawy będzie stan błogiego
zadowolenia. Bo szczęście jest umiejętnością.

Jedzmy psychoaktywne produkty żywnościowe. Czekolada, ser,
banany i jajka zawierają tryptofan, który jest aminokwasem niezbęd-
nym do produkcji serotoniny. I pamiętajmy- panie noszące rozmiar
42 są znacznie szczęśliwsze niż panie noszące rozmiar 36.

Zajmijmy się wolontariatem. Zapewni to kontakt z ludzmi i świado-
mość ,że jesteśmy komuś potrzebni.
A większość z nas takiej właśnie świadomości potrzebuje.

I pamiętajmy, że życie trzeba przyjmować ze śmiechem, traktować je
jako kosmiczny żart.