piątek, 29 marca 2024

****

                                          Wesołych Świąt !!!


 

                                                       

Córeczka tatusia - 104

 W czasie  gdy pani Ewa czytała  dzieciom bajkę Marta powiedziała  Andrzejowi, że "nowa  ciocia", jak ją nazwały  dzieci, zrobiła na niej bardzo dobre wrażenie i zapytała  się go,  czy nie  będzie miał nic przeciwko temu, że ona zaproponuje jej   "przejście na ty", bo są w bardzo zbliżonym  wieku. Oczywiście Andrzej nie  widział przeszkód i powiedział, że on skorzysta z okazji i też przejdzie  z nią  "na ty", bo to nieco głupio, że dzieci  zwracają  się do nie per ciocia  a on per pani.  Więc  gdy Ewa wróciła z dziecinnego pokoju Marta powiedziała,  że  teraz  będzie  "grupowe" przyjęcie Ewy  do rodziny, bo nawet Misia uznała ją  "za  swoją".  Ewa z lekka  się  zaczerwieniła i powiedziała, że  skoro panu doktorowi to w niczym nie ujmie prestiżu to ona bardzo chętnie. Marta jej szybko wytłumaczyła, że przejście na ty niewiele ma w dzisiejszych czasach wspólnego z prestiżem. W niejednym przypadku jest tak, że ci co się  do kogoś  zwracają per pan  wcale nie  traktują  swego  rozmówcy z szacunkiem. 

Ewa  się zachwycała chłopcami, że są tacy grzeczni. Była  nieco  zdziwiona, bo starszy zapytał  się jej czy ona pali papierosy, więc musiała go zapewnić, że ona nigdy nie paliła i nie  zamierza palić papierosów.  Poza tym  zapytali się, czy ona  nie mogłaby spać z nimi w jednym pokoju. Marta zaraz jej wytłumaczyła  skąd takie pytanie na temat palenia i że zapewne to wynik tego, że Andrzej powiedział, że Leny nie ma i bardzo, bardzo długo jej nie będzie, bo się leczy, bo  jej zdrowiu zaszkodziły papierosy.  

Z kolei co do spania z nimi w jednym pokoju, to Andrzej powiedział, że to zależy tylko od  niej i jeżeli ona  dojdzie do wniosku, że tak byłoby lepiej, to wtedy przemeblują trochę mieszkanie i ona   z dziećmi zajmie living room, bo jednak jest większy niż pokój chłopców. Tylko przy okazji  zmienią sofę na  model z funkcją  spania. Gości to Andrzej praktycznie nie miewa, więc living room z powodzeniem  może być w mniejszym pokoju. Ale niech Ewa  przemyśli to, bo jego  zdaniem  Ewa jednak powinna  mieć  własny pokój.  Ojciec  Wojtka  zaraz powiedział, że on by wziął od  Wojtka tę sofę  a dałby mu swoją, właśnie  z funkcją  spania. Bo nawet  miał kupić do siebie  jakąś kanapę, taką typową  do siedzenia. 

Marta zapytała się, czy matka Leny ma  duże mieszkanie, ale Andrzej stwierdził, że nie  czuje  się na siłach by prowadzić jakiekolwiek pertraktacje z rodziną Leny.  Marciu- nie tylko Lena jest "nieco  zaburzona", jej mamcia w moim odczuciu również. Stosunkowo najbardziej  normalna to jest siostra jej matki. A tak  zupełnie  normalny to jest siostrzeniec  matki Leny i jego ojciec.  I jakoś przestałem  się dziwić, że ojciec Leny "dał nogę" i od lat siedzi poza Polską a tylko przysyła żonie pieniądze - powiedział Andrzej. Ja go nawet na naszym ślubie nie  widziałem bo nie doleciał tylko nam przesłał życzenia i dewizy na konto Leny, których zresztą ja nigdy nie  wydałem, bo zostały na jej koncie. Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy ona jeszcze ma to konto dolarowe. Znając jej talent  to może już być puste. I teraz  to  Lena pewnie przejdzie na utrzymanie  matki, bo wątpię by poszła  do jakiejś pracy. Jak znam życie to nie pójdzie bo na pewno już wykombinowała, że wtedy mógłbym żądać by się dokładała  do utrzymania dzieci. A poza tym nie bardzo wiem gdzie by ją do pracy przyjęli, bo przecież tej szkoły pielęgniarskiej to nie ukończyła. Zaczęła  potem chodzić do jakiegoś studium hotelarstwa i turystyki, ale też tego nie skończyła.     Hotelarstwo  też się jej "odwidziało"  tak samo jak pielęgniarstwo, tyle  tylko, że jeszcze szybciej niż pielęgniarstwo. Ale, jak słyszałaś to aspiracje ma  wysokie, w życiu nie pracowałaby jako recepcjonistka w przychodni. Ona nawet nie ma  bladego pojęcia jakie obowiązki ma recepcjonistka w przychodni, ale pyszczy. To jedna  z jej  cech, które najbardziej mi  zawsze przeszkadzały na  co  dzień. Nie można  wydawać opinii o  czymś czego się na  własnej  skórze  nie poznało. Zapomniałem wam o  czymś powiedzieć - telefonował  do mnie Michał i dość  długo mi tłumaczył, bym ja przekonał Alę, żeby nie poszła  do pracy na pełny etat ale tylko na pół etatu, bo jego zdaniem ona i tak  się  dość  naharowała  przy dzieciach i powinna  się jednak trochę pooszczędzać  i nieco odpocząć nim podejmie jakąś pracę. Bo poza tym to tak naprawdę nie ma  potrzeby by Ala pracowała - on i jego ojciec  uważają, że mogłaby natomiast podjąć jakieś  studia, które sprawiłyby jej  frajdę.  Poza  tym  obaj są pełni podziwu dla Marty  i jej przemyśleń na temat rozwinięcia jakiejś działalności poza  krajem. I ojciec Michała zaczął się zastanawiać nad powrotem tu gdy tylko przejdzie na  emeryturę. Michał podejrzewa, że jego ojciec już coś  "ma na oku", ale dopóki nie jest  to na 100% sprawdzone to nie puszcza pary  z ust. I jak  mi powiedział, to chociaż już jest wszak bardzo  dorosły, to cieszyłby  się,  gdyby ojciec  z matką wrócili do Polski, bo jego zdaniem to i dziadkowie  są  dzieciom  do szczęścia potrzebni, nawet  gdyby  wybrali inne niż  Warszawa  miejsce  do  zamieszkania.

Marta uśmiechnęła się - strasznie mały jest ten świat, skoro na  moje kichnięcie w Polsce  ktoś w Ameryce natychmiast  mi mówi "na  zdrowie". Doszłam ostatnio do  wielce odkrywczego  wniosku, że mam w  życiu chyba  więcej  szczęścia  niż rozumu, bo mam dookoła  siebie takich prawdziwych a do tego mądrych przyjaciół. Nie widzę  w tym nic nadzwyczajnego - stwierdził Andrzej - świat jest tak "urządzony", że  istoty pod  wieloma  względami podobne  do siebie  przyciągają  się  wzajemnie. A rozumu to ty masz naprawdę bardzo dużo.  Dla mnie ty,  Wojtek,  wasi obaj ojcowie stali  się zupełnie nagle rodziną, za którą oddałbym własne  życie, oczywiście w razie potrzeby. Kocham was wszystkich.  A  moje  maluchy pokochały  cię Marciu w niecałe pół godziny.  Wyciągnął z kieszeni smartfona i pokazał Ewie  zdjęcie Marty i  swego młodszego synka  śpiącego w objęciach Marty i pośrednio Wojtka. Spójrz Ewo - tak wygląda osoba, która   dzieci nie lubi. 

No nie przesadzaj , że ja dzieci nie lubię - zaprotestowała  Marta - ja po prostu jeszcze nie  czuję potrzeby ich posiadania. Lubię grzeczne i mądre  dzieci, nie lubię  tylko rozwydrzonych  bachorów. I zdaję  sobie  sprawę z faktu, że owo "rozwydrzenie" jest najczęściej  efektem złego wychowywania  dzieci, z mylnego zrozumienia przez  rodziców pojęcia  bezstresowego wychowania. I bez stresowania dziecka  można  mu pokazać  granice, w których może  się swobodnie  poruszać. Zrobię magisterkę to wtedy będę planować  co dalej. Na razie to muszę jeszcze ostatnią sesję zaliczyć i skończyć pisanie pracy. Staram się jak najbardziej "streszczać" w tej  pracy, ale jednocześnie  muszę uważać  by to co piszę miało jakąś  ciągłość logiczną  a nie wyglądało jakby sobie  nagle  z nieba spadło. Poza tym jestem trochę przyblokowana przez kwestie patentowe, a w Laboratorium mi wszyscy tłumaczą, że mam rok na  zakończenie  magisterki a poza tym to zaraz po absolutorium  mam miejsce w laboratorium zapewnione. A gdy powiedziałam, że  przecież  mam jeszcze sesję przed  sobą to się popatrzyli na  mnie jak na głupią. Już  nawet  rozmawiałam  z doradczynią i ona  mi też to tak  samo przedstawiła.  

No to się jej posłuchaj - stwierdził Wojtek. Z tego co pamiętam to zawsze ci ta  babka dobrze  radziła, nie  sądzę by w tej nowej sytuacji gdy następuje zmiana na tej  uczelni nagle  wszyscy potracili rozum. Nie jesteś przecież jedyna, która robi magisterkę i oni  muszą poczekać aż wszystkie  z tego ostatniego  rocznika skończycie tu, gdzie  zaczynałyście pisanie - tłumaczył Marcie. 

No wiem,  ale trochę jestem  zła, bo muszę niemal każde  zdanie  omawiać  z rzecznikiem patentowym, bo jeden ze składników to nasz patent, tylko dotąd nie był w takim układzie  stosowany. Muszę o tym pogadać z chemikami jak zjeść cukierka i nadal go mieć. To łebscy faceci i nawet mi jeden powiedział, że fajnie, że będę  z nimi pracować. Najlepsze, bo jakoś go dotąd prawie nie  widywałam, choć znam jego nazwisko, tylko jakoś z konkretną facjatą nie mogłam tego nazwiska skojarzyć. 

A ile tam jest kobiet w laboratorium?- spytała Ewa. Jedna  chemiczka,  jedna  laborantka, dwie fizyczne pracownice no i teraz ja w roli kosmetologa, czyli na stanowisku badawczym. Szef to mi nawet skombinował "przedłużacz wzrostu" żebym nie  była zmuszona  do pracy w tym samym  miejscu. A regał, z którego zleciała ta pęknięta zlewka jest teraz  nazywany "regał Marty", co mnie  nieco złości.  Osobiście  byłabym najszczęśliwsza gdyby wszyscy  zapomnieli o tym wydarzeniu, bo fajne  wszak nie  było. Do dziś  jak  to sobie przypomnę to mi się zimno robi. 

Nie tobie jednej, ja też  się wtedy porządnie  wystraszyłem tego  co zaraz odkryję. Miałaś jednak szczęście, bo mogło być  różnie - stwierdził Andrzej.  Już  widziałem  w  wyobraźni poprzecinane  ścięgna i pełno odłamków   pokruszonego  szkła.  A co się stało? - spytała Ewa. Marta uśmiechnęła  się - łapałam niepotrzebnie spadające z regału szklane  naczynie, które już było pęknięte, tylko że ja o  tym nie  wiedziałam - wyjaśniła Marta. Byłam pewna, że je  strąciłam ale dopiero potem do mnie  dotarło, że w drugiej ręce trzymam  jego górny brzeg, więc go nie  strąciłam, tylko się  samo rozleciało.  Z nerwów to nawet bólu nie  czułam. Bolało mnie  dopiero  znieczulanie bo pielęgniarka  strasznie  szybko mi wstrzykiwała lek znieczulający. A jak  się  wtłacza do mięśnia szybko jakiś płyn to boli, a ona się spieszyła  bo krwawiłam nieźle. Dobrze, że Andrzej był wtedy dostępny  a nie przy stole operacyjnym.  A gdy potem już wróciłam na uczelnię to wszyscy w laboratorium uważali za  stosowne  by mi opowiedzieć  jak  bardzo niebezpieczna jest praca w każdym laboratorium chemicznym.   Wynikało  z tych opowieści, że jak się ma  pecha to nawet w  wyschniętym na pieprz  polskim stawie rekin ci ramię  może odgryźć, choć w Polsce  rekinów wszak nie ma a poza tym nie jest to słodkowodny stwór. I gdy wróciłam potem do laboratorium by omówić temat  swojej magisterki to mi szef się pochwalił, że teraz jest dla mnie nowy regał, bardziej dostosowany wysokością do mego wzrostu a teraz to mam nawet specjalne   "schodki" żeby nie  stawać  na palcach. No i poszli mi na rękę i piszę magisterkę z tematu, który będzie wykorzystany w produkcji a na dodatek szef mi  naraił promotora, przemiłego starszego faceta, który   mieszka niedaleko od  nas. A Andrzej mi umożliwił konsultacje z lekarką dermatologiem - szalenie  miłą babką. 

Gdy około północy Marta  z Wojtkiem  i teściem wracali do domu, doszli  do "odkrywczego  wniosku", że bardzo miła ta pani "przedszkolanka" i widać, że  dzieciaki ją lubią. Mam wrażenie, że do tego  zawodu  nie trafiają osoby  które  nie lubią dzieci. No a jak ktoś naprawdę lubi  dzieci, a nie tylko ich  robienie, to zawsze  się z dziećmi dogada - stwierdził ojciec. Nie  miałem  pojęcia, że  są studia dla wychowawczyń przedszkolnych. No i bardzo dobrze, że takowe  są, bo właśnie  między trzecim  a siódmym  rokiem  życia  dziecka dzieci najintensywniej poznają  otaczający ich świat i przyswajają  sobie   multum rzeczy- stwierdziła Marta.  No fakt - ja  w tym okresie   odkryłem, że dziewczynki nie  sikają tak jak chłopcy i czułem  się niezmiernie  dumny, że mam siusiaka i mogę  siusiać  stojąc przy krzaku i nie muszę do tego  ściągać  spodenek-  śmiejąc się  powiedział Wojtek.  A teraz "odkryto", że mężczyźni również powinni oddawać  mocz w pozycji siedzącej bo to zdrowsza dla nich pozycja. No właśnie, zawtórował mu teść  Marty - koniec wygody i obsikiwania murków. Pierwsze pytanie u urologa dotyczyło właśnie pozycji i facet  zrobił mi ze dwudziestominutowy  wykład na ten  temat. Aż  miałem ochotę  zapytać  się go czy on też tak robi, bo znam wielu lekarzy, którzy pacjentom różne rzeczy  zalecają   a sami  się  wcale  do nich nie  stosują. Miałem znajomego lekarza, który oczywiście pacjentom mówił  jak wielce  szkodliwy jest alkohol, a sam chłonął alkohol jak gąbka wodę i będąc "pod  wpływem"  wsiadł za kierownicę i na zakręcie wyleciał z  szosy - podobno nie bardzo było co zbierać, bo to było na  górskiej  drodze. A jego była żona twierdziła, że on to zrobił celowo, bo był zakochany w jakiejś zamężnej młódce, dla której  się rozszedł z  żoną. 

Oj, to bardzo smutna  historia - stwierdziła  Marta- ale nigdy nie  wiadomo jak w takich mocno skomplikowanych  układach było naprawdę.  Kuzyn  mojej koleżanki z liceum (starszy od nas  co najmniej 6 lat) był chirurgiem i zaczął popijać po każdym  zabiegu "na rozluźnienie" i strasznie   szybko musiał odejść od  zawodu bo "rozluźnianie się" zaczynał już przed operacją i w efekcie  odszedł z tego zawodu. Już nie operuje. Nie mam pojęcia co teraz  robi- tak naprawdę  nie podtrzymuję kontaktu z koleżankami z liceum. Andrzej na szczęście ma inną metodę, która nie  szkodzi ani jemu ani komukolwiek. Ale nie powiem wam jaką, bo byłoby to naruszenie tajemnicy o której wiem ja i Krzyś.

 Czy ty się skarbie  aby w nim nie podkochujesz?- spytał Wojtek.  Aby nie - odpowiedziała Marta- ja go tylko niezmiernie podziwiam bo to szalenie trudny zawód i ogromna odpowiedzialność- życie pacjenta jest w rękach chirurga i  anestezjologa. To team, który po iluś wspólnie przepracowanych zabiegach  może  się porozumiewać nawet tylko  "półsłówkami" lub pomrukami. Andrzej najbardziej lubi pracować z Krzysiem i głównie  z nim pracuje. Bo zdaniem Andrzeja  Krzyś  świetnie przepytuje pacjenta przed  zabiegiem i wszystko potem analizuje. A ponieważ wciąż  wygląda jak  student  z młodszego rocznika to jest Krzysiem  a  nie Krzysztofem.

                                                                 c.d.n.


poniedziałek, 25 marca 2024

Córeczka tatusia - 103

 Rozprawa,  zdaniem Andrzeja  trwała  zbyt długo, bo jak mówi pewne przysłowie - wodę  gotujesz i nie  zamieni się  ona  sama  z  siebie  w  zupę z makaronem. Sędziowie bardzo uważnie przysłuchiwali się  opowieści Wojtkowego ojca o tym w jakim  stanie  zastali mieszkanie mieszkanie Andrzeja  gdy przyjechali tam  z lotniska. A najlepsze było to, że Wojtkowy tata rozpoczął swe "sprawozdanie" informacją, że on bardzo, bardzo lubi Lenę i że to wszystko co  zobaczył wprawiło go w  wielkie  zdumienie ale i  w smutek.

 Z wypowiedzi ciotki Leny w jednoznaczny  sposób  wynikało, że Lena była i jest mało zrównoważona  emocjonalnie i dlatego podczas nieobecności w Polsce Andrzeja mieszkała  razem z dziećmi w Otwocku. Gremium sędziowskie  było zdumione faktem, że Lena i jej  rodzina zataiły przed Andrzejem informację o tym, że Lena jest schizofreniczką. Adwokat Leny usiłował wyeksponować, jako karygodny fakt,  że Andrzej  zainstalował w  mieszkaniu na wprost drzwi wejściowych kamerę, ale adwokat Andrzeja z kolei stwierdził, że po prostu był to odruch samoobrony i sprawdzenie kto jeszcze  spoza rodziny ma klucze do tego mieszkania, zwłaszcza, że w mieszkaniu był bałagan, a on wiedział, że Lena nie zostawiała nigdy dotąd bałaganu opuszczając mieszkanie. 

Andrzej wyeksponował natomiast fakt, że Lena traktowała chłopców tak, jakby to nadal były niemowlęta i że dopiero żona jego przyjaciela uzmysłowiła jemu, że dzieci są w pewnym  sensie  zaniedbane intelektualnie a szkoda,  bo mają duży potencjał i opowiedział ze szczegółami przebieg  wizyty Wojtka i Marty u nich.  Oczywiście Andrzej poinformował  sąd, że zatrudni wykwalifikowaną opiekunkę do chłopców, przedstawił sądowi dokumenty osoby, z którą  wstępnie już o tym rozmawiał i nawet podpisał wstępną umowę. Nie ukrywał, że Lena już kiedyś  miała  epizod z paleniem marihuany i między innymi dlatego na  czas  swej nieobecności w Polsce wyekspediował ją razem z  dziećmi pod opiekę jej matki i ciotki oraz profilaktycznie ograniczył jej limit pieniędzy na karcie płatniczej. Oczywiście nie ukrywał, że jego zdaniem fakt ukrycia  przed nim, że Lena ma schizofrenię jest skandalem i podłością  i jak widzi musi chronić dzieci i przed Leną i przed jej rodziną. A o tym, że Lena pali papierosy powiedzieli mu  chłopcy, bo widzieli to gdy byli na placu  zabaw, a potem słyszeli, że babcia się na nią gniewała. Oczywiście oni nie mieli pojęcia jakie to papierosy  Lena  paliła, ale on uczy chłopców, że  wszystkie papierosy są trucizną dla zdrowia i nikt nie powinien ich palić. 

Matka Leny, wyraźnie  zdenerwowana,  usiłowała  wyrwać  sobie  palce lewej ręki ze stawów, a ciocia siedziała obejmując swą twarz dłońmi. Rozprawa toczyła  się długo, ale w końcu sąd  orzekł rozwód a wszystkie spotkania dzieci z matką miały być w towarzystwie Andrzeja lub osoby przez niego wyznaczonej, poza  tym Lena  nim spotka się z dziećmi powinna przejść  leczenie no i oczywiście brać leki zgodnie  z  zaleceniami lekarza. Lena przerwała niecierpliwie sędziemu i zapytała, czemu nikt się nie zapytał dzieci u kogo chcą  być po rozwodzie, więc się  tylko dowiedziała, że decyzję o tym z kim chcą dzieci mieszkać po rozwodzie  mogą podjąć tylko starsze niż ich dzieci. To jakaś sitwa- powiedziała  głośno, na  co usłyszała, by  nie obrażała sądu, bo obrażanie  sądu jest karalne.

Po wyjściu z  sali, na korytarzu, Andrzej podszedł do swej teściowej i zapytał się czy mają czym  wrócić do Otwocka, a w odpowiedzi usłyszał - mamy, mój siostrzeniec czeka na nas na  dole, ty gadzie. No to dobrze - bo w razie gdybyście nie miały czym wrócić poprosiłbym przyjaciela by was odwiózł. A tak to nie ma  sprawy.

Potem podszedł do swoich przyjaciół i swego adwokata a Wojtkowy ojciec zerknął na  zegarek i powiedział - godzina w sam raz na lunch, więc zapraszam państwa na lunch. Och, to bardzo miłe,  ale ja za trzy kwadranse muszę tu być z powrotem- powiedział adwokat Andrzeja- więc może przełóżmy to spotkanie na inny termin, bo muszę jeszcze  zerknąć w papiery. W takim razie ja do ciebie zatelefonuję i dogadamy jakiś termin, który będzie  ci pasował - powiedział Wojtkowy ojciec, a widząc zdumiony wzrok Andrzeja powiedział - znamy się z panem mecenasem od lat. 

Więc  możesz Andrzejku  wybrać miejsce lunchu - Bristol, Europejski, Grand . A to musi być koniecznie jakaś  knajpa?- spytał Andrzej. No nie  musi, możemy przecież wpaść po twoje walizki a potem zjemy lunch w mieszkaniu Marty i Wojtka - zobaczysz jak rozpieszczam Martę. Na  dziś jest schab pieczony z furą różnych  warzyw. I bulionik do popitki - chudziutki, bo Marta taki  lubi. Moja  pani sąsiadka będzie pewnie niepocieszona, gdy  zobaczy "przypadkiem" przez okno, że zabierasz  walizki. Marta to pewnie wróci dopiero około siedemnastej, a Wojtek pewnie później bo mówił coś o jakimś zebraniu. 

A ty dziś masz nockę? Nie, ja wziąłem na  dziś jeden dzień z  zaległego urlopu. Posiedzę dziś z dziećmi. Muszę znaleźć dla tej pani Ewy jakieś mieszkanie w pobliżu mego domu. Jakoś  mi głupio by u mnie mieszkała, choć to z  drugiej  strony wygodne i dla niej i dla mnie. Marta się ze mnie  śmieje, że jestem z nią jakbyśmy byli białym małżeństwem. A dzieciaki są nią zachwycone, bo ona  bardzo dużo z nimi rozmawia, jak coś robi im  do jedzenia to razem z nimi i o tym też opowiada. Lenie to one wciąż przeszkadzały i je wyganiała z kuchni, a jej to one pomagają - potrafią nakryć do stołu, ładnie ułożyć serwetki. Jakoś niczego nie  rozlewają ani nie rozsypują. Ona im daje normalne sztućce a nie to plastikowe badziewie.  A oni są zachwyceni tym faktem.  Dużo im  czyta i wreszcie bawią  się literkami - Marta się ucieszy gdy jej to opowiem. Młodszy bez problemu układa  czteroliterowe wyrazy. A starszy to umie je nawet napisać.  I jakoś  wcale nie wspominają Leny, co mi  dało do myślenia dlaczego tak jest.  Ja to jak Marta - zrobiłem  się  dociekliwy i pomyślałem, że pewnie  coś  było nie tak z tą opieką Leny nad  nimi, skoro tak szybko im wypadła  z obiegu.  Muszę tę panią Ewę wam przedstawić. Oni mówią do niej per "ciocia", a ja  się zastanawiam  czy mam z nią przejść "na  ty". Ona jest w  wieku Marty.  Muszę poinformować  szefostwo, że jestem "samotnym ojcem", więc nie będę już tak obłędnie dyspozycyjny jak dotychczas. Niech młodsi teraz bardziej zasuwają, niech się "doszlifowują w zawodzie". Ja już jestem stary, muszę się zacząć  bardziej oszczędzać i cenić. Pogadam też o tym z Martą, ona ma  zawsze takie zimne, trzeźwe spojrzenie na  wszystko i wszystkich. A przy tym jest niezmiernie troskliwa i zestawienie tych dwóch rzeczy w jednej osobie  jest dla  mnie  zaskakujące. I ją i Wojtka kocham tak, jakby byli moim rodzeństwem.

Poza tym postanowiłem nawiedzić razem z  dziećmi swoich rodziców. Mam nadzieję, że na mój widok stary nie  dostanie ataku serca i nie padnie trupem. Oczywiście wpierw przezornie do nich zatelefonuję. Dziś w sądzie to mi nawet  było żal Leny, bo  zdaję  sobie  sprawę z tego, że już lepiej z nią nie  będzie- nie wyzdrowieje  i podejrzewam, że nadal będzie brała lek od przypadku do przypadku, więc lepiej niż jest to nie  będzie. A gdy ona wejdzie w wiek około menopauzy to może się  nawet  pogorszyć - podobno. Dobrze, że jest pod opieką tego  poleconego lekarza - w przypływie dobrego nastroju powiedziała nawet, że to jest bardzo sympatyczny facet.  Tak się zastanawiam, czy jej matka też nie jest dotknięta "schizą", ale w nieco lżejszej postaci niż Lena. A może to inne schorzenie z tej branży, no ale  nie powiem jej by się przebadała.

Lunch bardzo Andrzejowi smakował i gdy już pili kawę, do domu wpadła Marta, radosna niczym skowronek o świcie. Andrzej od  razu powiedział, że już jest "facetem do wzięcia" i zaczął Marcie opowiadać co było w  sądzie,  a ojciec poszedł po Misię do kwiaciarni. Misia odtańczyła  w domu psiego twista, bo Andrzej w jej pojęciu to też  był rodziną. A co ty dziś tak wcześnie wróciłaś córeczko? - dziwił się Marty teść. Bo jest awaria sieci wodociągowej w okolicy uczelni, więc nas wywali z uczelni i nawet byłam  już w laboratorium i tam okazało się, że miałam dobry pomysł. A poza tym zaraz wróci Wojtek, więc  dziś jest fajny  dzień.  I mam pomysł -  jedź Andrzej teraz do domu, a my za 2 godziny zwalimy się do ciebie z tortem. Uczcimy twój rozwód, poznamy przy okazji tę panią Ewę i możemy nawet Misię ze sobą zabrać, to dzieciaki będą  miały atrakcję. To może Misię odstawimy do rodziców - nieśmiało rzucił ojciec.  Nie, bo  dopiero co ją tu przyniosłeś i zgłupiałaby doszczętnie.Weźmiemy ją z torbą, będzie mogła się w niej schować jak się jej nasze towarzystwo znudzi. Z uwagi na małolaty tort będzie śmietanowo-czekoladowy a nie kawowy. 

No wiesz - ukradłaś mi pomysł - stwierdził Andrzej. Jutro idę do pracy dopiero na 14,00, więc możemy  dziś  "zabradziażyć". Tylko czy Wojtek będzie  miał ochotę? Będzie, po drodze do domu wpadnie po tort, już z nim rozmawiałam. A skąd wiedziałaś, że teraz tu będę? Bo znam swego teścia - nie  zostawiłby ciebie  samego  w takim  dniu, wydanego  na pastwę  złych rozważań. A poza tym to ty twierdzisz, że mam szósty zmysł, więc  nie wiem  co cię  dziwi. No to leć do chaty, gdy będziemy  wyjeżdżać  wyślę  ci sms. Andrzej jak  zawsze objął ją i cmoknął w  czubek głowy, Misię pomerdał po łebku i wyszedł. W 10 minut później do domu dotarł Wojtek. W tempie ekspresowym pochłonął porcję pieczonego schabu, na torcie Marta umieściła figurki Lego - mężczyznę w kosmicznym kombinezonie i dwoje dzieci. O, a komu ukradliście te figurki Lego?- zapytał ojciec. Dzieciom Michała - mają tego od groma i trochę -wyjaśnił Wojtek. Mogliby normalnie  handlować tymi klockami. I mamy powiedzieć, że to wyraz  aplauzu Ali dla Andrzeja. On tych figurek nie  daje  dzieciom, ale nie bardzo wiem dlaczego- coś  strasznie mętnie to mi tłumaczył, ma do ich wyraźnie  awersję. Podejrzewam, że uzasadnioną- powiedziała  Marta - coś mi się kołacze po głowie, że kiedyś się okrutnie wystraszył, że Mareczek połknął głowę jakiejś figurki, ale po kilku godzinach ją znaleźli i od tej pory figurki są kasowane. A te mają pewnie wszystko na stałe przyklejone, bo Ala miała jakiś super-hiper klej i te drobne  części poprzyklejała. Zobacz - nie  rozbierze  się figurek na  części. Ale i tak trzeba powiedzieć Andrzejowi by figurki zniknęły z zasięgu łapiąt.

Gdy przyjechali "w komplecie" do Andrzeja,  w przedpokoju stał "komitet  powitalny", czyli Andrzej z  chłopcami. Na widok torby z Misią  w środku młodszy pisnął  z radości, a starszy zaraz go uciszył mówiąc- nie hałasuj bo się  Misia wystraszy i czym prędzej zawisł na szyi Marty i zaraz dołączył do niego młodszy, dopiero potem został wycałowany dziadek Wiesiek a na końcu Wojtek. Misia zawzięcie twistowała okrążając całe towarzystwo. Andrzej pokazał dzieciakom, by razem z gośćmi poszli do pokoju a  sam poszedł do kuchni po panią Ewę. Nieco zażenowana  poszła do pokoju z  Andrzejem i nim ten zdążył słowo powiedzieć chłopcy "dwugłosem" poinformowali gości, że to jest ich nowa ciocia, ciocia Ewa i ciocia będzie tu razem z nimi mieszkała, bo mama jest chora i bardzo,bardzo długo będzie  się leczyć. Misia przywarowała przytulona do nóg Marty,  więc Marta wzięła ją na ręce  i przemawiając  do niej jak do dziecka i głaszcząc ją podeszła do Ewy mówiąc - zobacz Misiu, to jest ciocia Ewa, obwąchaj ciocię, ciocia też kocha  pieski jak my wszyscy i trzymając Ewę za rękę zbliżyła do  niej mordkę Misi - Misia na moment zesztywniała,  a potem obwąchała rękę Ewy i ją polizała delikatnie. No to już się znacie - skonstatowała Marta i objęła  delikatnie Ewę mówiąc - jestem Marta, ten podobny do Andrzeja to mój mąż Wojtek, a to jego ojciec Wiesław, czyli mój teść, który dba o  mnie jak o własny produkt, a jak widzę to Misia uznała,  że pani też należy do tej naszej patchworkowej rodziny zszytej z  bardzo różnych tkanin. Ona, gdy już kogoś zaakceptuje  zaraz się usadawia przy kostkach nóg.  Ewa była najwyraźniej  w  świecie  nieco zdumiona ale i bardzo zadowolona tak miłym powitaniem. Marta schyliła  się po Misię i wcisnęła ją na ręce teścia, a Marta wzięła pozostawiony w przedpokoju tort i Andrzeja i poszła do kuchni.  

Zobacz - ta "legolandzka" figurka taty z  dziećmi to przesłanie mentalne od  Ali. I schowaj ją na pamiątkę dzisiejszego dnia, w którym  zostałeś  tatą z dwójką dzieci i nie  daj im tej figurki do  zabawy. Co prawda Ala przykleiła główki i rączki rzekomo dobrym klejem, ale lepiej by się oni tym nie bawili. Ala i Michał przeżyli już koszmar szukania zagubionej główki i już widzieli w wyobraźni małego na stole operacyjnym i chirurga  szukającego tejże główki w jego wnętrznościach. I teraz  wszystkie figurki są usuwane, dopóki oni nie przestaną  wszystkiego brać do ust. No ale  musiała jakoś cię uhonorować i stąd ta  figurka. A potem przyciągnęła głowę Andrzeja do siebie i  wyszeptała mu do ucha - ładna ta Ewa i dzieci ją lubią i nawet Misia ją od  razu zaakceptowała.   

Daj mi jakiś porządny  długi i ostry nóż oraz  zwykłą  szklankę, pokroimy tort. Szklankę umieściła do góry dnem na torcie i tym samym  stała  się osłoną dla figurki,  teraz okroiła szklankę dookoła w odstępie 3 mm od jej ścianki wbijając nóż aż do podstawy tortu, a potem kroiła różnej szerokości kawałki tortu. Czyszcząc  nóż spróbowała przy okazji smak tortu, Andrzej też się załapał i oboje  stwierdzili, że ten tort jest rewelacyjny, bo smak jest czekoladowo-orzechowy a tort nie jest za słodki.   O rany- stwierdziła Marta - on jest jeszcze lepszy od tego kawowego, który dotąd u  nich kupowałam! Obłęd absolutny! Po co ja  jadłam obiad? Nie mam teraz  miejsca  w żołądku!  Idź, zanieś  tort i zbierz  zamówienia  co kto pije. Rzecz głównie dotyczy wyboru kto chce kawę zamiast herbaty. Widzę, że masz Rooibos, ją mogą również pić  dzieci i to już po ukończeniu 1 roku życia. Ja sobie do  rooibosa  dodaję  szczyptę cynamonu. Podoba  mi  się ta Ewa, ma dobrze pod czaszką poukładane. Andrzej  wrócił z wiadomością, że  wszyscy będą pić herbatę. Oooo, to bardzo dobrze. Przynosząc herbatę  do pokoju nie  zapomnij ogłosić, że  dzieci piją tę samą herbatę  co my - zobaczysz jakie  będą  mieć uradowane pysie.

Patrzę na ciebie i patrzę i śmiać mi się chce, bo ty nie masz dzieci a doskonale wiesz co dzieciaki lubią, co je interesuje, czym je zabawić, a jednocześnie  mam kontakt  z "dzieciatymi" osobami, które nie  mają nawet bladego  pojęcia co dzieci lubią i co je interesuje. Nie  wiem jak to się  dzieje- stwierdził Andrzej

Marta roześmiała  się - bo ja mam jeden cholerny feler - mało rzeczy mnie  nie interesuje. Piekielnie dużo czytam i to o najróżniejszych sprawach a do tego mam drugi feler - "pamiętliwa" jestem. To  wszystko to efekt tego, że bywałam wiele godzin sama ze  sobą w czasie dzieciństwa. Wcześnie  się nauczyłam  czytać i najchętniej  czytałam książki dla dorosłych. Tata kiedyś się zorientował co jest grane , nie ochrzanił mnie, tylko powiedział, że jeżeli przeczytam coś i nie będę rozumiała o co biega, to mam się zapytać. Wiele znasz dzieci, które w wieku lat ośmiu czytały Emily Bronte "Wichrowe wzgórza"? Byłam zafascynowana tą książką.  Przeczytałam ją potem po raz  drugi  chyba gdy miałam 12 lat i nadal  mi  się podobała. Natomiast lektury szkolne zawsze  mnie  dobijały. Dobrze, że Krzyżaków przeczytałam gdy miałam siedem lat. I gdy z czasem były lekturą to już ich nie   czytałam. Zresztą wiele lektur  szkolnych  przeczytałam  znacznie   wcześniej.   Zaraz potem wpadła mi powieść Remarque "Na zachodzie bez  zmian" i jakoś zupełnie mnie nie zachwyciła, co nie przeszkodziło mi by przeczytać niedługo potem "Czarny obelisk" tegoż  autora i ta książka mi się podobała.  Ja nawet Koran przeczytałam. Biblię też, zamiast chodzić na  religię. Potem miałam jakiś "ciąg" powieści Balzaca. Ja po prostu mam feler - lubię  czytać.  Przeczytałam prawie wszystkie  powieści spłodzone przez Karola  Maya, a najbardziej mi się podobała jego powieść "Ojciec Pięciuset" i kiedyś nieopatrznie stwierdziłam,  że teraz zamiast wsadzać do więzienia powinno się stosować ową chłostę 500 batów  w podeszwy stóp. Bo zamyka się kogoś do więzienia, winny odsiedzi  swoje, wychodzi i  dalej  to samo robi.  Zrobili z tego aferę i tata  mi powiedział, żebym może jednak lepiej   z nim omawiała  swe odczucia po każdej lekturze a nie  z koleżankami w  szkole. No i tak było.

Niestety teraz  mam  strasznie mało wolnego czasu i czytam głównie to co mi przybliży mój zawód, co nie przeszkodziło  mi by kupić  sobie książkę o najczęściej wykonywanych operacjach i nim trafił Wojtek w twoje  ręce , a potem ja,  to wiedziałam co będziesz  robił, tak krok po kroku. Podziwiam wszystkich chirurgów, bo to piekielnie trudny zawód. Idź już z tą herbatą bo za chwilę Wojtek tu  wpadnie by sprawdzić  co robimy. A ja tu jeszcze zrobię trochę klaru na pokładzie. Andrzej porwał tacę ze szklankami i poszedł do pokoju.  Sprzątnęła okruchy, sprawdziła czy nie spadło nic na podłogę, przetarła blaty i poszła  do pokoju, w którym Andrzej mówił Wojtkowi o tym, jaką to on ma niezwykłą jak na dzisiejsze czasy żonę. Marta trąciła Andrzeja w ramię i powiedziała - takich wariatek jak ja to znam więcej. Nie byłyśmy w  szkole podrywane, bo byłyśmy  za nudne. Pomyśl - jestem z Wojtkiem od 5 klasy podstawówki. Jestem po prostu w pewnym sensie opóźniona w rozwoju. Mało mnie nowa moda skaziła.

Ten tort jest nieprzyzwoicie smaczny - powiedziała Ewa. Oj tak - zgodziła  się  z nią Marta. Niestety  ja to zupełnie  nie mam talentu do pieczenia tortu. Zastanawiam się jak oni osiągnęli taki orzechowy smak, bo ten krem jest bielutki i idealnie  gładki i nie ma  w nim drobin mielonych orzechów. Ta polewa  czekoladowa też jest  idealnie  gładka. Zaczynam podejrzewać, że tu jest olej z orzechów w tych polewach. Wojtek spojrzał na  nią i powiedział - twoja dociekliwość to ci chyba utrudnia nieco życie - jak i jak? Przecież nie planujesz otwarcia cukierni, więc po prostu jedz i odpuść  sobie technologię produkcji owego tortu. Jest  rzeczywiście bardzo bardzo smaczny. Chyba  nawet lepszy od tego kawowego, który też nam bardzo smakował. Ale ten to  mogą również jeść  dzieci - stwierdziła  Marta, a w tym kawowym to kawy nie  żałowali, więc  myślę,że ten  dla nich jest lepszy. Co prawda  każdy z nich "idzie  w biodra". Andrzej spojrzał na  nią i powiedział - jakoś nie  widzę tu takich osób, które powinny dbać o to,  by ich tkanka  tłuszczowa nie przyrosła o milimetr. No nie  wiem - z przykrością odkryłam, że już nie  wchodzę w  dżinsy z czasów szkoły średniej. A takie  były fajne.  Jeśli je jeszcze masz, to to płukania dodaj  pół szklanki octu a po odwirowaniu załóż gdy są jeszcze  wilgotne i posusz  suszarką do włosów - powiedział Wojtek. Moja mama miała taki patent od  swojej znajomej. Po każdym praniu dżinsów tak robiła. Co prawda gdy  się jej nieco więcej przytyło  to i tak  musiała nowe kupić.  Nigdy nie  widziałam twojej mamy w  dżinsach - stwierdziła Marta- raz ją widziałam w zamszowych spodniach, ale nigdy w  dżinsach. Ona zawsze była elegancko ubrana. Marciu- ty chyba  już  zapomniałaś co powiedział o tobie ten lekarz  na obchodzie - on zupełnie  bystro zauważył, że masz brzuch wklęsły, a ja z kolei powiedziałem  ci, że masz szalenie cieniutką warstewkę podskórnego tłuszczu. Rzadko kto ma w tych  czasach  taką. I z tego co widzę to nadal jesteś taka sama. Mam rtg w  oczach. Napędziłaś mi strachu, okropnie się bałem, że ten wrednota się rozleje. Ale jakoś jednak wytrzymał do końca.

Andrzej spojrzał na  zegarek i powiedział - młodzież teraz pięknie pożegna  się z ciocią i wujkiem, pójdzie  się  przebrać w piżamki i powędruje do łazienki by umyć to co należy przed położeniem  się do łóżka. I proszę porządnie wypłukać paszczęki, bo wczoraj to jakoś na dobranoc dostałem  buziaka z pastą do zębów. A Misia to już śpi a nie myła  ząbków - zauważył młodszy. Misia to będzie  miała myte  ząbki dopiero po wieczornym  spacerze - powiedział dziadek Wiesiek. Łapki też  będzie  miała umyte. Dzieci z Ewą zniknęły w łazience, potem jeszcze  przyszły na dobranockowego buziaka od taty, cioci Marty, wujka i  dziadka a pani Ewa poszła z nimi do pokoju, bo jak co wieczór czytała im jakąś bajkę.

Andrzej usiadł z ciężkim westchnieniem mówiąc - to był jednak ciężki dzień. Zastanawia mnie to, że chłopcy po mojej opowieści,  że Leny bardzo długo nie będzie  z nami bo się musi leczyć ani słowem  nie wspomnieli o niej. Lena na  nich bardzo często krzyczała, często zupełnie  bez powodu.

                                                                      c.d.n.



 



niedziela, 24 marca 2024

Córeczka tatusia - 102

 Rozmowa  Andrzeja z teściową i jej  siostrą była  właściwie monologiem Andrzeja - bez ogródek powiedział co myśli o ich rozumie i  braku rozeznania  w sytuacji. I że  najgorsze w tym  wszystkim jest to, że  tym ukrywaniem przed nim faktycznego stanu  zdrowia Leny wyrządziły jej krzywdę, bo ona biorąc lek tylko od przypadku do przypadku w ogóle nie  była leczona. Odczytał  im i Lenie  to wszystko co napisał lekarz i że Lena jest  zapisana do "kolejki" pacjentów do sanatorium, że od tej  chwili matka i ciotka muszą pilnować by codziennie łykała przepisany lek. Powiedział też i pokazał  zdjęcie  co zastał gdy z lotniska przyjechał do domu oraz opowiedział o wizycie  jakiegoś młodzieńca. Powiedział też, że on  nie zgadza  się, by Lena opiekowała  się dziećmi, bo jak widać z jej dotychczasowego zachowania ona nie może być ich opiekunką. Powiedział też, że skorzysta z okazji i zrobi Lenie prezent  w postaci rozwodu, bo właśnie  tego życzyła  sobie Lena w  swoim liście  do niego, tyle  tylko, że wątpi w  to, by sąd oddał jej pod opiekę  dzieci przy tych  wszystkich dowodach ukazujących  jaka to  z niej żona i matka.

Nie  stać  go ani psychicznie  ani finansowo na to by utrzymywać nie pracującą  żonę a do tego i dodatkowo opiekunkę do  dzieci,  więc wystąpi o rozwód i wynajmie  do dzieci dobrą, wykwalifikowaną opiekunkę oraz wystąpi o ograniczenie  kontaktu Leny z dziećmi - jedyny  możliwy  kontakt  będzie w jego obecności, bo jak widać opieka nad nią jej rodziny  jest całkiem iluzoryczna. Powiedział też oczywiście o tym, że Lena pali nie zwykłe papierosy,  ale tak zwane  skręty z  marihuany,  czyli wchodzi pomału na ścieżkę narkotyczną.  

Lena cały  czas teatralnie pochlipywała i Andrzej powiedział - przestań się tu smarczeć, bo już masz nieco sflaczały  mózg i jedyne  co odczuwasz to wściekłość, że dałaś się przyłapać - zbyt  dobrze  cię  znam, żeby nie wiedzieć co jest grane.  Rozmowę z adwokatem mam już umówioną, zapiszę też chłopców  do przedszkola. Po wakacjach starszy pójdzie  już do zerówki, do której  zapiszę go już teraz, żeby  miał ją  jak najbliżej  domu.  I będę  musiał wziąć trochę urlopu nim  mi  się to wszystko jakoś poukłada. Kadry się ucieszą bo mam   jakieś  zaległe nie wykorzystane dni sprzed  roku.  Dobrze, że mam przyjaciół, którzy w  miarę swych  możliwości naprawdę mi pomogą ale nie w taki iluzoryczny sposób jak wy obie.  I dziś już zabiorę dzieci do siebie, bo po tych doświadczeniach z waszą opieką nad Leną boję się, że je gdzieś  wywieziecie  pod hasłem, że  dzieciom bardzo  dobrze zrobi świeże wiejskie powietrze. Więc  niech mama lub  ciocia spakują uprzejmie  rzeczy chłopców - wszystkie jakie  tu są, żebym potem nie  musiał tu po nie przyjeżdżać z policyjną obstawą.  I może jutro koło południa ja, albo ktoś  z moich przyjaciół przywiezie  tu wszystkie rzeczy Leny- nareszcie rozluźni mi  się w  szafie. A ty- zwrócił się do Leny- jeśli będziesz chciała sprawdzić czy  wszystkie twoje rzeczy ci oddałem i będziesz  chciała sprawdzić czy są jeszcze jakieś  twoje  rzeczy w moim mieszkaniu to   musisz  się ze mną umówić na konkretny termin. Ja jeszcze  dziś wymienię zamki w  drzwiach wejściowych- licho wie kto jeszcze  ma klucze do tych drzwi.  Nie możesz tego zrobić- zaprotestowała   Lena - to jest nasze  wspólne  mieszkanie! Mogę, mogę - zapewnił ją  Andrzej - to jest tylko moje mieszkanie bo mamy rozdzielność  majątkową. I jak zapewne pamiętasz, to nie  ja sobie jej  zażyczyłem tylko ty, a ja  się zgodziłem. To ją  skasuję- powiedziała  Lena. Sama nie skasujesz, do tego jest potrzebny i mój podpis.

Marta słuchała uważnie, w końcu zapytała - no dobrze, a gdzie w tej chwili są twoi chłopcy? No u  mnie w domu. Sami???  Nie, nie sami. Jest z nimi pani majstrowa, żona nowego właściciela domu Ziuka. Zadzwoniłem do niego,   czy  nie  zna czasem jakiejś odpowiedzialnej osoby do opieki nad chłopcami i on  mi  "na tymczasem" przysłał swą własną żonę. Bardzo  się polubiliśmy gdy mnie przeprowadzał.

Dzieciaki są  nieco zdezorientowane, ale powiedziałem im, że mama to się na razie musi odzwyczaić od palenia papierosów i dlatego jej nie ma. Po palenie jest bardzo, bardzo  szkodliwe. Ale pani majstrowa już sobie ich owinęła wokół palca, zrobiła im z ich udziałem kakao z  pianką. I obiecała mi, że jeszcze  dziś skontaktuje  się z córką swojej znajomej, która jest po jakimś studium wychowawczyń przedszkoli ( o ile  czegoś  nie pokręciłem w nazwie) i  szuka pracy w Warszawie, bo chce coś tu zaocznie studiować.  Więc zaraz lecę do domu, bo za godzinę to ona będzie u  mnie i porozmawiam z nią w obecności pani majstrowej. A pani majstrowa  to świetna babka - konie  można z nią kraść. Więc pewnie wieczorem już coś będę wiedział. Być może, że będę musiał pomóc jej w  znalezieniu jakiegoś lokum na Ursynowie. Pani majstrowa jest szczęśliwa, że już nie  mieszka na Bukowinie, a w ramach wzajemnego pomagania  sobie  w życiu załatwiłem jej od  ręki dobrego flebologa, bo na jednej nodze ma  brzydki i dokuczliwy żylak.  Nie wiem co się dzieje, ale właściwie  to brak  lekarzy wszystkich specjalności - ponoć cholernie  dużo lekarzy wyjechało z Polski, do różnych krajów  europejskich.  Moi koledzy to  się pewnie nadziwić nie mogą, że wróciłem z Anglii zamiast "zawalczyć" o pozostanie.  Ale nie mam  zamiaru im mówić czemu wróciłem. Ciekawy jestem bardzo co mi ten adwokat powie.

Lena mi co jakiś czas podsyła obraźliwe smsy i pewnie  sobie zmienię operatora a ten  numer skasuję. Ale  chyba  wpierw zeskanuję te jej wypociny - mogą  się przydać  w  sądzie.  Bliskich  znajomych osobiście poinformuję oczywiście o  zmianie numeru, przy okazji połowę zapewne  wykasuję, bo z nimi nie  rozmawiam już od  lat. Właśnie Lenie  przed  naszym  spotkaniem napisałem, że jeżeli dalej  będzie tak do mnie pisać to straci ze mną kontakt. Wiesz, przez moment myślałem , czy  nie wziąć  siostry teściowej w charakterze opiekunki, ale  szybko mi to wywietrzało z głowy - lepiej jak najszybciej odciąć  się od Leny i jej rodziny. I gdy zakończę sprawę o kryptonimie "Lena"  to wybiorę się z dziećmi do mego własnego ojca - niech ma frajdę, że  miał rację co do Leny.

A mogę to wszystko opowiedzieć teściowi? - spytała Marta. No jasne, przecież to z nim  byłem w swoim mieszkaniu w  dniu przylotu i on to wszystko widział. Marciu, podeślę sms po tej rozmowie z tą ewentualną kandydatką. A teraz lecę do domu. 

Ale się narobiło - pomyślała Marta- Andrzej chce  się spotkać z ojcem i przedstawić  mu chłopców. Cuda jakieś  się dzieją! Szkoda, że taka zagoniona jestem i niewiele mogę Andrzejowi pomóc.Ciekawe co o tej całej  sprawie powie adwokat. Chłopcy są jeszcze mali, ale chyba  sąd wykaże się mądrością i nie zostawi ich z matką. No podłożyła się  Andrzejowi - fakt.

Rozmowa z adwokatem bardzo podbudowała Andrzeja. Doradził, by Andrzej zawarł wstępną umowę z osobą chętną do opieki nad  chłopcami, zwłaszcza, jeśli ona będzie  się mogła wykazać odpowiednimi kwalifikacjami,  ucieszył się, że Andrzej wszystko w  mieszkaniu obfotografował w dniu powrotu z Anglii i na dodatek był tam  razem z teściem  Marty,  że ma zdjęcia z ukrytej kamery z wejścia Leny i jej znajomego. Poza tym proponował by na świadka poprosić teścia Marty, doradził jakie dokumenty dołączyć - oczywiście obowiązkowo ostatnią opinię psychiatry o stanie zdrowia Leny oraz ksero poprzedniego  badania.  Skany obraźliwych wiadomości przesyłanych przez Lenę też warto do akt dołączyć. Był zbulwersowany faktem, że Lena i jej najbliższa rodzina ukryły przed Andrzejem fakt, że Lena jest schizofreniczką, bo nikt nie  jest w stanie przewidzieć jak choroba będzie postępowała- bo mogło przecież  wystąpić pogorszenie i dojść do niepożądanych  wydarzeń. I nie wykluczone, że Lena będzie badana przez biegłego sądowego specjalistę. A to, że Lena nie  brała  regularnie leku jest odnotowane w ostatnim badaniu lekarskim. Dzieci nie będą przepytywane przez sąd- są po prostu jeszcze za młode. Ale na pewno w  tej sytuacji zostaną przy ojcu.

Rozmowa z absolwentką pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej  zachwyciła Andrzeja. Co prawda zupełnie nie  zapamiętał pani magister z urody i nie mógł sobie  skojarzyć  czy była blondynką  czy też może ciemnowłosą osobą, ale dostrzegł, że natychmiast  nawiązała  kontakt z chłopcami. Uczelnię ukończyła w Bydgoszczy ( a więc "rodaczka" żony pana  majstra) i chciała po prostu znaleźć pracę w Warszawie. Andrzej był tak zachwycony jej kontaktem z chłopcami, że powiedział, że na początek, nim nie  znajdzie dla siebie jakiegoś niedrogiego mieszkania to może mieszkać u Andrzeja- będzie  miała arcy blisko do pracy. Pani Ewa, bo takie imię wybrali jej rodzice, stwierdziła, że  biorąc pod uwagę fakt, że Andrzej miewa i nocne dyżury to musiałaby i tak wtedy nocować w tym mieszkaniu - to jeszcze małe dzieci i  nie mogą przecież być całą noc sami w  mieszkaniu.  Pani majstrowa, która jakimś  cudem była  świetnie  zorientowana w cenach najmu mieszkań i pokoi warszawskich przy  rodzinie przedstawiła im obojgu, jak ona widzi tę całą transakcję od  strony finansowej, gdyby Ewa nie wynajmowała gdzieś oddzielnie pokoju, bo faktycznie Andrzeja nie ma często do godziny 22,00 no i ma  nocne  dyżury. Rozpisała  wszystko jak super księgowa i zarówno pani Ewie  jak i Andrzejowi spodobał się ten plan. A najbardziej  spodobał  się chłopcom. Na Andrzeja spadły z obowiązków  domowych tylko cotygodniowe zakupy żywnościowe. Andrzej miał tylko zrobić listę  czego dzieci nie jadają bo on to należał do "wszystkożernych". Ewa poprosiła go by zawsze dawał jej rozkład godzin- kiedy pracuje  a kiedy będzie w domu, bo przecież w  szpitalu też dyżury są planowane  z jakimś wyprzedzeniem. Marta uśmiała  się i  powiedziała do Andrzeja - to właściwie  to jakbyś żył z nią w tak  zwanym "białym małżeństwie". I mam wrażenie, że będzie  cię to mniej kosztowało niż małżeństwo z Leną. No a jaka ona jest? - opowiedz- poprosiła Andrzeja. Ładna? Blondynka,  brunetka, wysoka, niska,  chuda, gruba?  Andrzej stał z dość głupią miną i w końcu powiedział - właściwie to nie  wiem jak ona wygląda, ale ma w sobie dużo ciepła, ona emanuje życzliwością. Obaj chłopcy  są wyraźnie zachwyceni, bo ona  odpowiada im na  wszystkie pytania i każde polecenie jest okraszone słowem "proszę". Wpisałem ją na listę rodzinną w klinice, bo wykreśliłem  z niej Lenę. Ale ona to i tak rzadko tam bywała.

W końcu maja Andrzej i Lena spotkali się w  sądzie. Dwa dni przed rozprawą Lena zatelefonowała do domu do Andrzeja i zapytała  się  go, czy on naprawdę chce  się z nią rozejść, bo przecież mogliby się pogodzić - dla dobra  dzieci- jak dodała. Andrzej roześmiał się i powiedział - masz naprawdę niezwykłe poczucie  humoru. Jakoś nie  zauważyłem, żeby  dzieci za tobą tęskniły lub dopytywały  się o ciebie. Dopytują  się o różne osoby, najczęściej o żonę  Wojtka, ale jakoś nigdy o ciebie.  Za babcią i ciocią też nie tęsknią. Ale ja  chciałabym  się z nimi zobaczyć. Mówiłem  ci - możesz  się z nimi zobaczyć  tylko w mojej obecności, czyli wpierw  musisz się ową  chęcią ze mną podzielić. Ale nie  mogę  się do ciebie dodzwonić - wrzasnęła. Zmieniłeś numer swej komórki i mi nowego nie podałeś, a w domu to cię nigdy nie ma. No bo jak zwykle jestem zapracowany. No to do zobaczenia w  sądzie, muszę kończyć, obiad na mnie  czeka i muszę potem iść  do pracy.

W sądzie, na korytarzu,  Andrzej stał w towarzystwie ojca Wojtka. Lena podeszła i zamiast tradycyjnego "dzień  dobry" zadała pytanie "a gdzie są  dzieci?". Andrzej spojrzał na  zegarek i  powiedział - wydaje mi się, że o tej porze to wracają ze  spaceru do domu na tak zwany lunch.   Same sobie  zrobią?- zapytała. Nie, nie same. Na spacerze są ze  swoją opiekunką i ona im zrobi lunch. Zdecydowałem, że będzie  dla nich lepiej, gdy będą mieli wykwalifikowaną opiekunkę niż gdyby chodzili do przedszkola, w którym co i rusz  są  kolejne infekcje.  No to urwie się im, bo  mnie nie  stać na niańkę do dzieci. Takie  małe  dzieci zawsze są przyznawane matce. Andrzej popatrzył na nią i powiedział - być może, ale pożyjemy-zobaczymy. Oni na pewno wybiorą mnie gdy  sędzia  zada im pytanie u kogo  chcą  być.  Lena- ocknij się- tak małych dzieci sąd nie pyta z kim chcą mieszkać.  Żaden z nich  nie ma jeszcze  pełnych siedmiu lat. Zresztą nawet siedmiolatki nie  zawsze  są o to przez sąd pytane.  

A twoja miłość nie przyjechała tu z tobą?- spytała  Lena.  A kogo masz na  myśli?- spytał.  No tę wspaniałą Martę. Ładnie  to ujęłaś - Marta  rzeczywiście jest wspaniała, ale ona nie ma nic wspólnego z naszą sprawą rozwodową, więc jej tu nie ma. To nie ona jest przyczyną naszego rozwodu ale ty. Uspokój się, weź kilka głębokich oddechów i przestań się  na  zapas emocjonować. O tym z kim będą mieszkać dzieci zadecyduje sąd a nie ty lub ja. A teraz przepraszam  cię, ale  muszę  porozmawiać ze  swoim prawnikiem. Lekko skinął Lenie głową i podszedł do swego adwokata.

Rozprawa  była  nieco opóźniona, bowiem poprzednie  sprawy trwały nieco dłużej niż zakładano. Zobacz- powiedział Andrzej do Wojtkowego ojca-  ona wcale cię  nie poznała. Wygląda jakby była po silnych środkach uspakajających. Ciekawe  czy sama sobie zaaplikowała  czy ma przepisane od lekarza. A może się czegoś naćpała, na przykład  wypiła pół butelki syropu na kaszel, którego jednorazowa  dawka to łyżeczka od herbaty.  Żal mi jej, ale aż  zimno mi  się robi na  myśl, że dalej byłaby z chłopcami-stwierdził Andrzej.  No faktycznie - zgodził się ojciec- każdy syrop przeciw kaszlowy w  dużej dawce na pewno może człowieka nieźle znieczulić. Pamiętam, że nie tak dawno prasa pisała, że małolaty piją jakiś syrop, bo działa ogłupiająco. W tej chwili  na piętro,  na którym  stali weszły matka i ciotka Leny i zaraz usłyszeli, że one Leny szukały na dole, bo przecież tam miała na  nie czekać. Andrzej i ojciec ukłonili  się przybyłym paniom. No to dobrze, że przyszły - stwierdził Andrzej. Przynajmniej się  nią zajmą po tej rozprawie, bo już sobie pomyślałem, że będę musiał ją odstawić na pogotowie. Rozwód  rozwodem,  ale  zawód  mnie  do czegoś  zobowiązuje. Już ją wymeldowałem ze  swojej rodzinnej listy pacjentów w Klinice. A zaraz po rozwodzie wymelduję ją z mieszkania, bo jako właściciel mam do tego prawo. Już mógłbym to zrobić, ale nie  miałem  czasu by wyskoczyć do Urzędu. Bo będąc właścicielem mieszkania  masz prawo wymeldować osobę, która ci nie pasuje, tylko trzeba  podać  adres pod którym  stale przebywa.

                                                                                     c.d.n.


Córeczka tatusia - 101

 Andrzej  skorzystał z zaproszenia i po uporządkowaniu i wywietrzeniu  mieszkania  pojechał do domu Marty i Wojtka. Marta z Wojtkiem taktownie nie wypytywali go o sytuację - wiadomo wszak im  było, że "jest krzywo"  i na pewno "prostowanie sytuacji" nie  będzie łatwe. Andrzej przywiózł do nich dwie walizki - obie zawierały ważne dla niego dokumenty i część jego książek. Ojciec Wojtka  wręczył mu klucz od  swojego mieszkania i powiedział- masz tu synku klucz, przewieź tam to wszystko ze swoich  rzeczy co uważasz za ważne i nie powinno dostać  się w niepowołane  ręce. I czuj się tam jak u siebie w domu. Moja propozycja wynika  z faktu, że raz już Lena szukała cię tutaj a tamtego adresu na pewno nie zna i tam nie wtargnie. Mam nadzieję, że masz uporządkowane wszystkie prawa własnościowe i chyba nawet macie rozdzielność majątkową. 

Tak, mamy rozdzielność, bo Lena ma majątek w postaci tej chałupy w Otwocku, bo taki był wymóg jej matki. I to ursynowskie mieszkanie jest moją własnością, podobnie jak samochód i wyposażenie mieszkania typu meble, lodówka, pralka, bo wszystko kupowałem na imienne rachunki, choć wcale nie przewidywałem  jakiejś drastycznej sytuacji. 

Po obiadokolacji,  w czasie której bardzo mało rozmawiali,  Wojtkowy ojciec pojechał z Andrzejem  do swego mieszkania. Przy okazji "wdepnął" do swej sąsiadki przedstawiając jej Andrzeja i mówiąc, że on jest jego kuzynem i będzie przez jakiś  czas tu  mieszkać.  A już myślałam  w pierwszej  chwili, że idzie pan  ze swoim synem - bo właśnie byłam  blisko okna - powiedziała. Ale z bliska to już podobieństwo mniejsze. No bo ja jednak to jestem od   Wojtka  sporo starszy - wyjaśnił Andrzej. Gdy już byli obaj w mieszkaniu ojciec powiedział - ona wiecznie sterczy w oknie, na moje oko to niemal całą dobę. Ona  z tych bab co to żyją zawsze  cudzym życiem. A kiedy zamierzasz poinformować Lenę, że już wróciłeś?

Jutro,  a tu chyba będę dopiero nocować gdy Lena zjedzie do Warszawy. Nie  wiem czy zjedzie  czy może będzie wolała tam jeszcze być - mnie najbardziej  zależało na tym żebym  miał gdzie  zdeponować to wszystko co dla mnie  ważne w sensie dokumentów. Więc na  razie ta pani sąsiadka pewnie będzie mocno niepocieszona. W każdym razie zawsze cię poinformuję, gdy będę tu rezydował lub po coś przyjeżdżał. No ale przecież nie musisz mi  się meldować - tłumaczył mu Wojtkowy ojciec. Ponieważ ostatnio to ja niemal wcale tu nie  bywam, to możesz czuć  się  tu swobodnie. Marta zarobiona po uszy,  co kilka dni "konferuje" z promotorem, z uczelni gna prosto do laboratorium i późno wraca do  domu, więc muszę pilnować by w ogóle coś przyzwoitego  zjadała a nie tylko jogurt z migdałami.  Już nawet  szykuję jej drugie  śniadania.  Ona tak jest teraz zakręcona, że  jakbym jej nie dopilnował  to by nic nie jadła poza tym jogurtem. Wojtek  z kolei dba o dom, żeby było zaopatrzenie we  wszystko co Martusi potrzebne. Co prawda  w każdą sobotę jeździmy razem po zakupy na  cały  tydzień,  ale Marta na tych  zakupach to jest głównie  w  sensie  fizycznym, bo myślami to chyba  cały  czas w laboratorium. No ale  nic dziwnego - gdy on pisał swoją pracę magisterską to i Marta i jej tata  szalenie o niego oboje  dbali. Nas tu wtedy nie  było - jeszcze mieszkaliśmy w Austrii. 

Wiesz, gdy Wojtek w tajemnicy przed nami zdał na Politechnikę i poinformował  nas, że będzie  studiował w Warszawie to byłem wściekły, a z czasem okazało  się, że postąpił najmądrzej jak  tylko mógł- poszedł za głosem  serca i dzięki niemu mam nadal rodzinę a na dodatek cudowną  synową, nadal się przyjaźnię z jej  ojcem i już zupełnie przebolałem fakt, że mnie  żona  zdradziła. Czyli - warto jednak iść  za głosem serca tak jak poszedł Wojtek. 

Za głosem serca - jak echo powtórzył Andrzej. Gdybym  dziś poszedł za głosem serca to zabrałbym dzieci, wynajął dla nich  nianię i zażądał rozwodu. Szczerze mówiąc jak na dziś to jeszcze nie przeprowadziłem uczciwej i dokładnej analizy tego co mi moje  serce mówi - jedno, czego jestem pewien - nie jestem w stanie być dłużej z Leną - nawet nie jestem na nią  zły, mnie poraża jej durnota. Tyle  tylko, że kiedyś mniej mi przeszkadzała a teraz mi bardzo przeszkadza a  myśl o seksie  z nią przyprawia mnie  z lekka o mdłości. Nie  mogę  zostawić chłopców w jej rękach - ona ich zmarnuje. Najwygodniej to byłoby rozejść  się, zostawić jej dzieci i tylko dawać na nie pieniądze. Ale nie mogę tak zmarnować własnych synów - niestety to Marta mi uświadomiła, że to są fajne  dzieciaki i mają potencjał, którego nie powinno się marnować. A Lena tego nie czuje i nie  rozumie. Czy wiesz, że w Londynie młodszy w nocy wywędrował z łóżka w którym spali i podreptał do Marty?  Gdy go szukałem rano to go znalazłem przytulonego do Marty, a ich oboje obejmował Wojtek. Moi obaj uwielbiają Martę bo ona traktuje ich poważnie, z pełnym zrozumieniem chociaż nie ma przecież swoich  dzieci. Dla niej to są zadatki na dorosłych, a dla Leny to takie przytulanki do miziania i całowania. Marta stwierdziła, że owszem, przewiduje   dziecko, ale realnie  myśląc to zapewne tylko jedno, a Lena to by chciała jeszcze jedno a może nawet  dwoje i koniecznie żeby się urodziła dziewczynka bo można by ją tak ślicznie ubierać. No ręce opadają i mózg się lasuje gdy  się coś takiego słyszy. No i czuję  się cały czas jak w potrzasku.  A do Leny zatelefonuję jutro rano. Gdy zajechali na parking koło budynku, w którym mieszkali Marta i Wojtek, Andrzej przesiadł się do swego samochodu i tym samym  zwolnił miejsce dla ojca. 

No i jak twój drugi syn? - spytała teścia Marta. No cóż - ma o czym rozmyślać - ale takie jest życie - zawsze ponosimy jakieś konsekwencje swego postępowania. Teraz pojechał do siebie i ma zamiar tę noc spędzić na rozmyślaniach. I być może jutro  rano zawiadomi Lenę, że już wrócił, ale nie wiem czy powie że wrócił  dziś. Przedstawiłem go pani sąsiadce, która stwierdziła, że z daleka  myślała, że jestem z Wojtkiem - bo jak zawsze była "zupełnie przypadkowo" koło okna.  

Ciekawe od którego roku życia człowiek płci żeńskiej  zaczyna zupełnie przypadkowo bywać koło okna. Ta nad nami też zawsze  akurat przypadkowo stoi koło okna - roześmiała  się Marta. A co do Andrzeja - ma o czym myśleć, bo są dzieci, a ich nie da się  czasowo zamrozić i rozmrozić  gdy się sytuacja w jakiś sposób  wyklaruje. Na razie to on pewno zachodzi w głowę, skąd jego matka wiedziała, że Lena to nie jest dobry materiał na żonę. Ciekawa jestem czy ja, gdy będę  miała dorosłe dziecko też będą wiedziała czy dana osoba będzie odpowiednim materiałem na  męża/żonę dla naszego dziecka. Będziesz wiedziała - zapewnił ją teść- "starzy" zawsze wiedzą. Bo i ona i on zostali chyba jednak inaczej wychowani, choć ona też tak zwanie z "dobrego domu", co prawda pojęcie "dobrego domu" ma różne odcienie. Według jednych  "dobry  dom" to taki, w którym nikt  się codzienne nie upija, dla innych to taki  w którym wszyscy mają co najmniej maturę lub wyższe  studia. W każdym razie żal mi Andrzeja - jakby na to nie  spojrzeć, to ma  chłopak problem, bo są dzieci. Z nieba nie  spadły, były zaplanowane. 

Marta się roześmiała - słyszałam  wersję, z której wynikało, że pierwsze było ciut za wcześnie i była to "wina" jego, a drugie, jak się pochwaliła Lena to ona już  chciała  drugie i zainscenizowała "wpadkę". A ostatnio to Lena jęczała, że byłoby fajnie gdyby jeszcze była córeczka, bo można te  maleńkie dziewuszki tak pięknie ubrać. I było to  gdy widziała Irenkę Ali i Michała.  No fakt, że mała Irunia wyglądała  super w towarzystwie  swoich dwóch braci i widać, że chłopcy są od  małego sterowani, że o dziewczyny w rodzinie  to należy dbać,  a oni to potem "przeniosą" na  całą płeć piękną. Odniosłam  wrażenie, że  poczuła  się "gorsza" bo ma tylko dwoje  dzieci, a Ala ma troje. Tłumaczyłam jej, że oni planowali tylko jedno ale urodziło się dwoje. Lena  ma jeden feler - jeśli ma czegoś mniej to się czuje niedowartościowana - i nie  ważne jest czego ma mniej - nawet mniejsza ilość szczurów w  jej piwnicy by ją dołowała. Ciekawa jestem co mądrego Andrzej wymyśli  i jakoś nie  zazdroszczę mu tego problemu.  A propos problemu - zgubiłam gdzieś smarowidło do zamków w  samochodzie - pewnie zamiast do kieszeni kurtki wsadziłam je obok kieszeni. No to ja ci zaraz nawciskam smarowidła do zamków, do tego od  bagażnika też - stwierdził Wojtek i szybko wymaszerował z pokoju. No ale nie musisz tego teraz robić, wystarczy jak mi któryś z was da rano smarowidełko. Nie znasz  się na tym, lepiej to zrobić teraz, wieczorem. W nocy może być wilgotno, to jeszcze nie wiosna, może nawet być deszcz  ze śniegiem, więc lepiej żeby były zamki zabezpieczone.  Jak uważasz - potulnie  zgodziła  się Marta - tylko weź latarkę, bo latarnia ta blisko naszego bloku się nie świeci.

Andrzej nie dawał  "znaku życia"  przez  następne trzy dni i czwartego dnia, Marta jadąc po wykładach do laboratorium, w którym miała sprawdzić jedną  z próbek stwierdziła, że trzeba do niego zadzwonić, ale chyba go ściągnęła myślami, bo gdy zaparkowała w pobliżu laboratorium odezwał się Andrzej. Wpierw  się zapytał czy  aby jej w czymś nie przeszkadza a potem powiedział - Lena mi się podłożyła. Jutro przed południem idę do adwokata. A gdzie teraz jesteś?- spytała. U siebie w domu i chciałbym się z wami zobaczyć, czyli do was przyjechać.Oczywiście  możesz przyjechać - ja tylko muszę obejrzeć jedną z próbek co zajmie mi kwadrans i zaraz wrócę do domu. Wojtek dziś trochę później wróci, ma jakiś  wykład za Michała, bo u niego dzieciaki chore, czyli horror w domu.  Umówmy  się zatem za pół godziny u mnie w domu. Ojca nie ma, zjesz  ze mną obiad, nie będę musiała jeść w towarzystwie książki. Fajnie,  a ty uważaj  na naczynia laboratoryjne, jeszcze nie jestem w pracy- odpowiedział Andrzej.

Opowieść Andrzeja była "i do śmiechu i do łez". Andrzej nie zawiadomił rano Leny, że już jest w Warszawie - nie dlatego, że o tym zapomniał, ale do łóżka trafił dopiero nad  ranem, bo bardzo pilnie przeglądał w  sieci różne przepisy prawne. Obudził się "świtkiem koło południa", wziął poranny prysznic i gdy wreszcie  zaczął się ubierać usłyszał, że  w drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz  zasuwy a potem wkłada klucz do górnego zamka i wtedy usłyszał głos swej własnej żony, która powiedziała- "cholera, znów zapomniałam zamknąć na ten górny  zamek". Andrzej szybko stanął w takim miejscu,  w którym zasłaniały go otwierane drzwi - do przedpokoju wszedł jakiś "ciuch" płci męskiej a za nim - Lena. I to dopiero ona zobaczyła Andrzeja, który  się właśnie odsunął o krok od ściany. Lena rzuciła w przestrzeń pewne bardzo popularne  acz mocno niecenzuralne słowo i szybko usiłowała wypchnąć swego gościa z mieszkania, ale Andrzej dość brutalnie ją odsunął i przytrzymał, jednocześnie zatrzaskując drzwi wejściowe.  Ty zawsze tak gwałtownie wypychasz  swych facetów z mieszkania? - zapytał.  Może mi jednak przedstawisz swego obecnego faceta?  Teraz on będzie ojcem naszych dzieci? Młodszy od  ciebie sporo- jak widzę. Nie popalicie sobie  dziś tutaj trawki ani sobie nie popieprzycie. Wysuwaj stąd chłopie i to nim ci buziuchnę spreparuję - otworzył drzwi i wypchnął zaskoczonego młodego za  drzwi. Lena stała jak wryta z otwartymi ustami-  ty, ty już wróciłeś? - wyjąkała.  

Andrzej zamknął za nieco zdezorientowanym młodzieńcem drzwi na klucz, który wyciągnął z ręki Leny i schował go do kieszeni. Tak, wróciłem i to kilka dni temu powiedział.  I musiałem  mocno wietrzyć mieszkanie boś  sobie tu urządziła palarnię. Narzekałaś przed moim wyjazdem, że za rzadko się "kochamy" - od dziś to nawet na spanie ze mną w jednym łóżku nie licz, nawet jeśli będziesz miała ujemny WR.  Bo jeszcze dziś zawiozę cię na badania. Brzydzę się tobą. Tę skotłowaną pościel, którą zostawiłaś na naszym łóżku wyrzuciłem do śmieci, więc jej nie  szukaj. Pójdziesz na odwyk, bo nie wiem czy pamiętasz, ale masz pod opieką  dwoje dzieci i  muszę im  zapewnić bezpieczeństwo. I dobrze  się stało, że mam świadka (nie  tylko fotografie) tego jak tu wyglądało w dniu mego przyjazdu. Twoje wejście z tym ciuchem też jest już uwiecznione. I przypomnij  sobie, czy  aby nie  schowałaś tu gdzieś jakiegoś zakazanego towaru, bo zapewne znajdzie go ekipa dochodzeniowa. A teraz pozwól  mi w  spokoju zjeść śniadanie - zjem i pojedziemy z tobą na badanie krwi. Potem być może odwiozę cię do Otwocka. Poza tym powiedz  mi dlaczego ukrywałaś razem z matką i ciotką fakt, że masz schizofrenię a na dodatek, wbrew zaleceniu lekarza zdecydowałaś się na  drugie  dziecko. I powiedz dlaczego ty nie bierzesz stale, codziennie, przepisanego ci leku. Musisz go brać codziennie dopóki będziesz żyła i ty wiedząc o tym olewasz to i  ciągle go odstawiasz, gdy tylko ci jest  trochę lepiej. A - i jeszcze  coś -jeśli chcesz rozwodu- nie ma sprawy - nie będę cię przy sobie zatrzymywał. Możemy się rozejść. Znajdź sobie kogoś innego, kto lubi tak jak ty dżointy, czy też blanty. Marihuana to też narkotyk. Od marihuany każdy ćpun zaczyna. Czy naprawdę masz za mało problemów z powodu swej schizofrenii i musisz sobie ich dowalać paląc trawkę?  A na dodatek robiłaś to przy dzieciach.  Bo o tym, że palisz to mi powiedziały nasze  dzieci.  I możesz przestać płakać, mnie  twoje łzy zupełnie nie  wzruszają. Zrobiłaś  wszystko, żebym przestał cię kochać.

Andrzej spokojnie dokończył śniadanie i zawiózł  Lenę do szpitala swego kolegi, do którego miał zaufanie, że nie wypaple nikomu o całej sprawie. Badanie  krwi dotyczyło WR i obecności narkotyków. Przy okazji zatelefonował do tego kolegi, który miał załatwić  termin w instytucie, a ponieważ pan profesor  był ciągle  zajęty to kolega Andrzeja polecił mu innego lekarza, co prawda bez tytułu profesorskiego, ale  zdaniem tegoż kolegi bardzo dobrego specjalistę i wizyta mogłaby być nawet tego dnia, ale dopiero około godziny 17,00.  Oczywiście byłoby  dobrze, gdyby mieli ze sobą to rozpoznanie - nie istotne, że ono ma już ponad 6 lat.  Andrzej kazał Lenie odszukać w dokumentach tamto rozpoznanie - jęczała, narzekała, godzinę grzebała w swoich różnych  dokumentach,  ale w końcu znalazła.  Andrzej kazał jej  zatelefonować do matki i powiedzieć, że do Otwocka przyjedzie dopiero wieczorem.

Badanie psychiatry potwierdziło poprzednią diagnozę, Lena usłyszała, że musi, jeśli nie  chce wylądować na lata w jakimś szpitalu psychiatrycznym brać ten lek codziennie, niezależnie od tego jak ocenia swoje samopoczucie. I że ten lek nie daje  żadnych niekorzystnych  zmian, bo latami  całymi są te leki ciągle udoskonalane.  Oczywiście Andrzej poruszył też sprawę palenia skrętów z marihuany, więc lekarz i na ten temat z nią rozmawiał. Z kolei Andrzejowi  powiedział, że ona powinna mieć pomoc w prowadzeniu  opieki nad dziećmi, tak będzie lepiej i dla niej i dla dzieci.  No a wieczorem odwiózł ją do Otwocka, wszystko opowiedział matce i ciotce, łącznie  z tym, że dziś był z Leną u psychiatry jak i o tym, że ona paliła marihuanę i niech one pomyślą co dalej z nią będzie, bo on nie  za bardzo wyobraża  sobie by dalej ona była jego żoną. Dzieciakom przywiózł różne  elektroniczne  małe  gry, więc siedziały w innym pokoju całe w  wypiekach i z przejęciem  grały. A na  pożegnanie ponoć młodszy zapytał się kiedy ciocia Marta do nich przyjedzie.

                                                                            c.d.n.



piątek, 22 marca 2024

Córeczka tatusia - 100

 Tak jak było  zaplanowane , Marta  i Wojtek spędzili  Sylwestra u siebie. Ojciec  Wojtka przygotował takie ilości jedzenia  jakby  mieli gościć u siebie  pułk wojska. No to co, że  wszystkiego jest  dużo? - przecież to się  nie  zmarnuje, mamy od  razu przygotowany  obiad  na   pierwszy dzień stycznia,  resztę się ładnie popakuje  w pojemniki, opatrzy napisami i będziecie dojadać po  Nowym  Roku, bo ja piątego stycznia lecę na kilka  dni do Wiednia - służbowo - tłumaczył  Marcie.  Na długo wyjeżdżasz? - dopytywał  się Wojtek. Nie, nie na  długo, raptem na  cztery  dni. Tylko nie  za bardzo wiem po jakie licho tam lecę, no ale może się dowiem zanim odlecę. A tak właściwie to dobrze, że lecę, bo przy okazji przywiozę stamtąd trochę  dobrego, żółtego  sera bo ten ser tutejszy to jednak jest kiepściutki, chociaż cenę ma taką jakby by jego "skórka"  była  pokryta złotem. A ja  przywiozę taki dooobry,  alpejski, ten który  tak smakował Martuni.  No to wychodzi  na  to,  że mam szczęście, że  lubię ten  sam ser co Marta- stwierdził ze śmiechem Wojtek.

W dwa  dni po Nowym Roku Andrzej napisał, że przyleci na dwa dni do Warszawy w  drugiej połowie stycznia, bo udało mu  się skontaktować z kolegą, który jest psychiatrą i ten mu załatwi wizytę lekarską w Instytucie. Nie zna jeszcze  dokładnie daty- w każdym  razie plan jest taki, że nim się pokaże  we własnym domu to prosto z lotniska  lub sleepingu dotrze  do nich, bo to będzie albo  poranny lot albo pojedzie  pociągiem nocnym. Po prostu pozamienia  się dyżurami, o czym  zresztą już rozmawiał z szefem.   Oczywiście nie poinformuje wcześniej Leny o tym, że będzie i na tę wizytę zabierze  ją z  zaskoczenia. Bo choć Lena nie grzeszy na co dzień rozwagą, to na wiadomość, że będzie miała wizytę w Instytucie zacznie regularnie   łykać  tabletki, a on chce by lekarz ją przebadał gdy jest taka jak zwykle  a nie w stanie poprawy po tabletkach.

Marta po przeczytaniu tej wiadomości tylko wzruszyła ramionami i powiedziała - no nie  wiem, nie  znam się na tym, ale być  może, że to dobry pomysł- może po takiej wizycie, która jej unaoczni, że Andrzej wie o jej chorobie coś  się  w ich  związku poprawi.  Ciekawa jestem jakim cudem on ją zawiezie  do tego lekarza - przecież gdy jej powie, że jedzie na konsultację do psychiatry to ona go chyba  zatłucze. A ostatnio było jej  wagowo chyba więcej niż Andrzeja. Chociaż on  to chyba  dość  silny jest - ja bym padła martwym  trupem spędzając  tyle godzin stojąc  przy  stole operacyjnym a do tego to przecież nie na  samym  staniu polega jego praca.  Przecież ona  chyba nadal nie  wie, że o jej chorobie opowiedziała  mi jej ciotka, no a ja, siłą rzeczy opowiedziałam o  tym Andrzejowi. No ale uważam, że w tym wypadku postąpiłam  właściwie po tym jej liście  do niego. Mnie  właściwie  to wszystko już niewiele będzie obchodziło,  sesja egzaminacyjna przede mną. A to dla mnie jednak  ważniejsze niż perypetie małżeńskie naszego przyjaciela. Muszę się zaraz wziąć do nauki i wszystkie inne  sprawy odłożyć na bok. Twój tata jest  kochany, że  tak bardzo mi pomaga w prowadzeniu domu. Ciekawe po co jedzie  do Wiednia. No jak na razie to wygląda na to, że głównie po  alpejski  ser dla ciebie - zaśmiał się Wojtek.

Życie  nie jest romansem - napisał Andrzej do Wojtka. Nie ma w tej chwili szans na wizytę u tego lekarza, więc wszystko mi się przesunie  w czasie i jak na razie wygląda na to, że spokojnie zdążę wrócić do kraju nim pan profesor będzie  miał "okienko" dla mnie. Już nawet sobie  zarezerwowałem lot do kraju- wrócę 31 marca. Nie podejrzewałem, że  nawet po znajomości jest tak bardzo  trudno dostać  się do lekarza tej specjalności. I tak  się zastanawiam  czy tak niewielu jest tych akurat specjalistów  czy  może tak bardzo zły  stan psychiczny ludzi i stąd takie kłopoty. Na razie  w ramach wątpliwej  rozrywki siedzę w literaturze medycznej związanej z chorobami psychicznymi. Jeszcze  trochę a sam siebie zdiagnozuję  i dojdę  do wniosku że mam świra, skoro właśnie ją wybrałem  za żonę. W odpowiedzi Wojtek napisał - "świetna  autodiagnoza panie  doktorze, stawiam panu  ocenę  bardzo  dobrą". A w następnym  zdaniu napisał-  " weź baranie  poprawkę  na to ile lat miałeś  wtedy a ile masz teraz! Nie pokazałem tego smsa Marcie, bo by się załamała  stanem twego  umysłu."

Sesja zimowa poszła  Marcie "jak po maśle", co zdaniem Wojtka było do przewidzenia, bo codziennie siedziała "zatopiona w nauce" i nawet odłożyła na ten czas pisanie  swej pracy magisterskiej. Wojtek się śmiał, że tak świetnie  jej poszło głównie dlatego, że codziennie zjadała porcję  alpejskiego prawdziwego sera. Ojciec przywiózł z Austrii aż trzy różne alpejskie  sery a jeden  z nich odbierał  od znajomego dosłownie na godzinę przed odjazdem pociągu do Warszawy. Marta była  wzruszona, a teść  powiedział, że jest jego ukochaną córeczką, więc ją rozpieszcza. Bo zadaniem każdego ojca jest rozpieszczanie  córki,  a on zawsze chciał by jeszcze  mieli córeczkę i ona jest jego spełnionym marzeniem. Marta  się  śmiała, że najistotniejsze w  tym  spełnieniu marzeń o posiadaniu córki  było to, że ominęły go kolejne  "pieluchy i  wrzaski".  Bo, według  opowieści  Wojtkowej  mamy Wojtuś  był raczej mocno wrzaskliwym dzieckiem. No i dobrze - powiedziała wtedy do swego taty  Marta - wywrzeszczał  się w dzieciństwie to teraz   już jest spokojnym  facetem. Nie wiem czemu,  ale 80% opowieści  o malutkich  dzieciach  to zawsze sama extrema - albo  na plus  albo na  minus. Wychodzi na  to, że takich "zwykłych  niemowląt"  rodzi  się  bardzo mało.

Zgodnie z planem Andrzej wrócił do Polski  31 marca i prosto z lotniska, na którym czekał na  niego ojciec Wojtka, pojechał wpierw do domu Marty i Wojtka. Lena z dziećmi była nadal w Otwocku, bo Andrzej  celowo jej nie zawiadamiał kiedy dokładnie  wraca. Pracę w macierzystym szpitalu zaczynał za kilka  dni. Muszę się jakoś pozbierać po tym londyńskim pobycie. Świetnie  mi  się tam pracowało, żal było wyjeżdżać - powiedział. Razem z ojcem Wojtka pojechali do mieszkania Andrzeja, w którym wyglądało jakby niewielki tajfun przez nie przeleciał - łóżka w sypialni nie były zaścielone, w zlewozmywaku  stały naczynia cierpliwie czekając na umycie ich ręczne lub w zmywarce. Trochę to dziwne - Andrzej  był wyraźnie  zaskoczony. Może nie była nigdy mistrzem organizacji swych  zajęć, ale takiego burdelu to tu jeszcze  nie  widziałem. Coś chyba jednak jest  z nią "nie tak" - stwierdził. I mam wrażenie, że ktoś  tu kilka  razy palił trawkę - trzeba tu porządnie wywietrzyć. 

Lodówka wprawdzie działała, ale była niemal pusta. Ojciec  Wojtka też był  zaskoczony tym co zastali.  To przyjedź dziś do nas  na obiad - czego jak czego,  ale jedzenia to u nas nie  zabraknie nawet gdyby była więcej niż jedna dodatkowa osoba na obiedzie - i weźmiesz przy okazji coś z zamrożonych dań  obiadowych byś  miał "na potem".  Jak chcesz  to możemy zaraz  razem się przelecieć  do L'Eclerca na  zakupy. Ale  nie  widzę żadnego problemu w tym żebyś jadał u nas.  Skądinąd  to dobrze, że w lodówce jest głównie światło, no bo przecież  Lena  jest z  dziećmi poza Warszawą.  No tak, ale mogła przynajmniej łóżko zaścielić i  naczynia wstawić do zmywarki. Wygląda to  wszystko dość niepokojąco. Z tego co widzę to ona z  mieszkania wychodziła  sama - ani moja teściówka  ani jej siostra  nie dałyby jej wyjść  z mieszkania, w którym jest taki nieporządek. Może nie  są one wzorem super intelektu, ale żadna z nich nie dałaby jej wyjść z  domu , w którym wszystko się nie świeci i nie błyszczy. Ona chyba musiała tu być sama, bo łóżeczka dzieci są w porządku, tylko nasza sypialnia jest rozbebeszona no i kuchnia. I tych naczyń jest trochę sporo jak na jednego użytkownika.  Może  sobie zrobiła jakąś  balangę -  snuł domysły  Andrzej.  No i chyba  niewielka  była ta balanga biorąc  pod uwagę ilość naczyń  w  zlewie - Andrzej  snuł na głos  swe  domysły.

Nie  wysnuwaj żadnych teorii bez uzasadnienia - może po prostu była  tu sama kilka  dni, a potem  się spieszyła, licząc na  to, że  posprząta porządnie przed  twoim powrotem  - Wojtkowy  ojciec, który bardzo lubił Lenę, bronił jej. Może  się po prostu bardzo spieszyła z powrotem  do dzieci.  Ja jej o nic przecież nie oskarżam, ja tylko jestem  mocno zdziwiony  - stwierdził Andrzej. Nie było wszak między  nami dobrze przed moim wyjazdem.  Tak z ręką  na  sercu to już od  roku nie było wszystko "w porządku" u nas.  Z ulgą wyjechałem i tylko za dziećmi tęskniłem. Tylko Marta i Wojtek o tym wiedzieli. Po prostu nie spisywałem  się w wypełnianiu "podstawowych obowiązków  małżeńskich", które jej zdaniem powinny być spełniane co noc  jak  rok  długi. Poza tym  nie miała nawet za 5 groszy zrozumienia, że moja praca  to nie jest ćwiartowanie  mięsa  w sklepie mięsnym, że dla mnie  każda operacja jest obciążeniem nie tylko fizycznym ale i psychicznym, że dla mnie każdy pacjent jest  ważny, nawet i ten, któremu  muszę usunąć drzazgę  z palca. I że  gdy  siedzę pogrążony w myślach to nie  znaczy, że myślę o innej kobiecie  niż Lena a o kolejnej  operacji i takim jej poprowadzeniu, by jak najbardziej oszczędzić pacjenta i to niezależnie od jego płci.  Wydawało  mi się, że skoro trzy lata spędziła w liceum pielęgniarskim ( którego zresztą nie ukończyła bo się jej "odwidziała praca pielęgniarki")  to chociaż  z grubsza  wie jak wygląda praca lekarza chirurga.  Ona nie może uwierzyć, że ja naprawdę nigdy  nie widziałem  Marty w  stroju Ewy i że tylko raz w życiu widziałem jej brzuch gdy przyjechała do szpitala z bólem wyrostka. A i  to głównie obmacywałem jej wnętrzności a nie wpatrywałem  się w jej brzuch.  I że ja widzę tylko i wyłącznie już przygotowane do operacji pole operacyjne i to jest jedyna odsłonięta  część każdego pacjenta, którą ja widzę.  Nie wiem  dokładnie  jaki jest program liceum pielęgniarskiego, ale mam wrażenie, że po trzech latach nauki to każda pielęgniarka wie, że znacznie  więcej golizny ogląda zespół  przygotowujący pacjenta  do operacji niż chirurg. Teraz to już wiem, że część jej  bredzenia to wynik schizofrenii. Muszę wydostać od teściowej dane prowadzącego ją lekarza i z nim się skontaktować. Na  razie czekam na wyznaczenie wizyty Leny u profesora w Instytucie na Sobieskiego. Jedno jest pewne - gdyby brała stale , a nie sporadycznie przepisane jej leki to mogłaby dobrze i normalnie funkcjonować. Ale ona je bierze  według własnego  "widzimisię"- gdy tylko dojdzie  wniosku, że już jest jej lepiej to je odstawia, a to są  takie leki, które trzeba brać stale i codziennie do końca życia.

Ojciec Wojtka słuchał z uwagą, w końcu powiedział - nie miałem pojęcia, że Lena jest chora. To jest dość rozpowszechniona  choroba - mieliśmy z ojcem Marty kolegę, który średnio raz  w roku znikał na dwa lub trzy  miesiące bo był schizofrenikiem. Szalenie  zdolny i bardzo dobry projektant. Zaprojektowane przez  niego obiekty do dziś stoją i funkcjonują i to poza  Polską też. Nie mam pojęcia  jak funkcjonował w domu, był żonaty i to żona zawsze nas informowała, że Lucio idzie na leczenie wpierw  szpitalne  a potem sanatoryjne. Podobno  zmarł z okazji silnego i rozległego  zawału  serca. Już ze siedem lat nie żyje. Nie wiem też czy te okresy pogorszenia wynikały z samoistnego nasilenia się  choroby czy może on też miał zwyczaj  odstawiania leków gdy dochodził  do wniosku, że już  się  czuje świetnie i ich  nie potrzebuje. Nie da  się ukryć, że masz poważny problem, bo przecież są dzieci. Dobrze, że twoja teściowa teraz mieszka blisko was i może dotrzeć do was w 10 minut  spacerkiem. A od dawna wiadomo, że Lena ma taką diagnozę?

Ona i jej rodzina wiedzą o tym od chwili jej pierwszej ciąży, ja się dowiedziałem o tym w Londynie od Marty, która rozmawiała z ciotką Leny. Te troskliwe  siostry i Lena ukryły to przede mną, żebym jej i dziecka  nie porzucił. A Lena dowiedziała  się o tym po połowie pierwszej ciąży i lekarz  jej mówił, że nie powinna zachodzić w następną ciążę, no ale ona miała na ten temat inne  zdanie. Ona to by chciała jeszcze jedno dziecko - najlepiej  dziewczynkę. Na szczęście jestem po wazektomii bardzo dobrze  zrobionej, tylko ona o tym nie  wie. Jestem bardzo wdzięczny Marcie, że mi o tym powiedziała. Teraz  muszę bardzo dobrze pomyśleć  co dalej z tym wszystkim  zrobić. Na razie  czekam na tę wizytę z Leną u profesora.

Oczywiście  musiałem koledze powiedzieć dlaczego zależy mi na ocenie stanu zdrowia Leny przez tak dobrego specjalistę. Wyobrażam sobie co będzie wyprawiała  Lena gdy jej powiem, że wiem o jej chorobie- no i oczywiście  nie powiem, że wiem to od Marty, a ona od  siostry mojej teściowej. I gdyby Lenie nie  "puściły nerwy" i nie napisała  do mnie do Londynu, że zażąda rozwodu i zabierze mi  dzieci i nie pomoc Marty to do dziś  bym  nic nie wiedział o tym, że  żyję ze schizofreniczką pod jednym dachem.

                                                                      c.d.n.



sobota, 16 marca 2024

Córeczka tatusia - 99

 Przed powrotem do Warszawy Andrzej dał chłopcom kalendarz,  w którym były wydrukowane ostatnie dni grudnia od świąt BN do końca  roku oraz oczywiście cały następny  rok. A gdzie  ty taki kalendarz kupiłeś? - dziwiła  się Marta. Zamówiłem i mi wydrukowali - zero problemu.  Chłopcy mają sobie w nim wykreślać dni do mojego powrotu. Lenkę to pewnie zezłości - w dni, w których pracuję są nawet miniaturki mojego zdjęcia w "stroju roboczym"- co prawda tylko do pasa. A dzień powrotu jest ze  zdjęciem  Embraera 190, bo nim  będę  też wracał.  I przypatrz się dobrze co jest na  zdjęciu w dniu , w którym przylatuję do Warszawy - Marta szybko przerzuciła kartki kalendarza. Na zdjęciu najwyraźniej "skomponowanym" był komitet powitalny, czyli: Marta, Wojtek, obaj chłopcy, "dziadek Wiesiek" i każdy trzymał  jakiś kwiatek. Postacie  przyjaciół były poprzedzialane sylwetkami kilku osób - a właściwie  były to tylko sylwetki ludzi, których górna  część tułowia od pasa w górę była  znakiem  zapytania.  Marta popatrzyła na owe "dzieło" i powiedziała - chyba cię kochany Andrzeju coś pogięło. 

Nie, nie pogięło - nie mam przecież pojęcia kto będzie na lotnisku oprócz was i dzieci. A całość zaprojektował  jeden z moich dobrych  kolegów i przepuścił to przez jakiś specjalny program, dzięki któremu nawet łysy jak kolano ma  szopę włosów  na  głowie. Robił to zeszłej  nocy i dziś o świcie wyjąłem to ze skrzynki. Ja się na tym nie  znam, ja to mogę  co najwyżej coś komuś poprzestawiać w brzuchu żeby lepiej funkcjonowało.  Cerowałem mu  kiedyś pierś jego żony. Ponoć artystycznie.  Na szczęście to co usunąłem nie było wcale złośliwe - przynajmniej  wtedy. Nie wiadomo co by  było gdyby nadal tam sobie  rosło.

Będę po waszym odlocie  strasznie  za wami tęsknił i też  będę wykreślał dni do swego powrotu. I jest  to straszna  głupota, bo zdaję  sobie  sprawę z tego, że gdy wrócę to też  mi lekko nie będzie. Tyle  tylko, że będę miał was "na wyciągnięcie  ręki". Na  razie spróbuję zdalnie zarezerwować   wizytę w Instytucie na Sobieskiego - to pierwsze  co muszę załatwić szybko, nie  mogę zostawić sprawy Lenki  nadal "otwartej" - muszę  wiedzieć, z uwagi na  dzieci, co jest grane. Możesz się  Marciu śmiać  ze mnie, że wierzę  w jakieś  zbiegi okoliczności, ale wciąż trafiam właśnie na takie "zbiegi okoliczności". Podobno niektórzy "tak mają". 

Wiesz, najprawdopodobniej  wszyscy tak mamy, tylko nie  wszyscy zdają  sobie  z tego sprawę - pocieszyła  go Marta. Dla niektórych myślenie  to cierpienie,  wiec po co je  sobie  samemu zadawać?  Poza tym my ciągle nie wiemy skąd  się wzięliśmy  (mówiąc  "my" mam na myśli ludzkość jako taką) i nadal ciągle  coś odkrywamy i  musimy to sobie jakoś tłumaczyć. I wcale nie  wiadomo,  czy nasze tłumaczenia odzwierciedlają prawdę czy są tylko kolejną teorią pozbawioną podstaw, choć brzmiącą bardzo logicznie, bo ma pokrycie w tym co już dotychczas sprawdziliśmy - lub się nam  wydaje że już to  sprawdziliśmy.

Gdy kończyłam liceum to nawet nie bardzo umiałam sprecyzować na jakie studia mam zdawać- bo po prostu zbyt wiele spraw było i jest dla mnie nadal zbyt interesujących. Zazdroszczę  tym, którzy bardzo wcześnie już są ukierunkowani i jeszcze  w podstawówce  wiedzą co będą studiować. Ja przez  dwa lata niemal co tydzień miałam coraz to inny pomysł na to co mam studiować i zmarnowałam te  dwa lata. Tata tylko się przyglądał, nie poganiał mnie, a ja się  zastanawiałam. W końcu zdawałam na medycynę, ale padłam na chemii. Poza tym jako typowa Zosia-samosia z nikim tego nie omawiałam przed  egzaminem. I dopiero na drugim roku kosmetologii dokonałam odkrycia, że nie chcę być kosmetyczką, ale chcę wymyślać i  badać nowe kosmetyki i to głównie nie te "upiększające", ale te "leczące". Nawet nie wiesz jak mi było fajnie  w wakacje w tym laboratorium -  czułam, że jestem we właściwym miejscu. I nawet ta smętna  przygoda mnie nie  zraziła. I teraz, gdy piszę "magisterkę" też czuję, że tym razem dobrze  wybrałam kierunek. Trochę mi zejdzie na tym pisaniu, bo to nowy wyrób i podlega licznym badaniom i oczywiście będę do nich włączona w okresie wakacyjnym. Jedyny minus to może być ten, że nie pojedziemy we  wrześniu z Alą i Michałem do Turcji. Ale jeszcze nic nie wiadomo.  Bardzo lubię sobie planować  przyszłość,  ale często niestety nie  da się bo jest  zbyt wiele "niewiadomych i zmiennych". Jedna z moich  koleżanek mówi: "planuj, planuj, to rozbawisz  pana  Boga, będzie  miał uciechę." A mój tata z kolei zawsze powtarza, że najważniejsze jest prawidłowe  zaplanowanie wszystkiego, choć ma tę świadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę  w stanie przewidzieć wszystkiego co  się może przydarzyć. Ale ja to mam w sumie  szczęście - od szóstej klasy szkoły podstawowej miałam w planie bardzo daleko perspektywicznym fakt, że Wojtek będzie w przyszłości moim mężem.  Gdy powiedziałam o  tym mojemu tacie to wpierw popatrzył na mnie  tak, jakby mnie pierwszy raz  zobaczył a potem powiedział - nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, bo jeszcze bardzo wiele  wody upłynie w Wiśle nim będziecie dorośli  i zapewne nie jeden raz dojdziesz do wniosku, że nie jest to idealny materiał na męża, a może i oboje zapomnicie o sobie  wzajemnie i  będzie to jak najbardziej normalne i bezbolesne  dla was.  Ale jak widać jakoś moje plany się spełniły i to nawet mimo tego, że przez czas liceum rzadko się widywaliśmy bo go rodzice wywieźli do Austrii.

No, wasza historia to powinna być sfilmowana - stwierdził Andrzej. Masz  rację- przytaknął mu Wojtek- i byłby to film tylko dla dorosłych - do dziś widzę we wspomnieniach nas nagich biegających nad  Narwią. Chyba nigdy tego  nie  zapomnę! Wyobraź sobie - początek czerwca, upał, z jednej  strony rzeki las, z drugiej  pusta, kilometrami się ciągnąca łąka i para nagusów nie wiadomo dlaczego goniących  się na małej, trawiastej plaży. Takie dwa, nieco wyrośnięte amorki. Urwaliśmy się wtedy  ze  szkoły  i pojechaliśmy na wagary. Marta oczywiście zaraz w domu powiedziała  o tych wagarach ojcu i mieliśmy następnego popołudnia w domu Marty wykład uświadamiający i ani słowa nagany w nim nie było. To  był ze strony jej taty majstersztyk. Całe życie płciowe i wszystko co  z nim związane poznawaliśmy  razem, a  jej tata tak o tym mówił, że żadne z nas  nie  czuło się skrępowane  lub zawstydzone.  I można się było go o wszystko zapytać. I nawet słowem nigdy o tym nie powiedział mojemu ojcu, chociaż wtedy razem pracowali a nawet się przyjaźnili. I już wtedy nam powiedział jedną  ważną  rzecz , że zawsze należy mówić partnerowi prawdę  o tym co czujemy w trakcie  zbliżenia, co nam się podoba  a co nie, bo nie  tylko płeć nas  różni  ale i poziom i sposób odczuwania. Po prostu jej tata nas potraktował niezmiernie poważnie  i z pełnym szacunkiem i  zrozumieniem. Przecież od   dwunastego roku życia Marty jej ojciec  sam ją wychowywał  a przy okazji i mnie nieco ucywilizował.

I, tylko się nie oburz- jeśli nie  za bardzo wiesz jak masz rozwiązać problem dotyczący tego co się dzieje teraz w twoim małżeństwie to porozmawiaj z tatą Marty. On ma na pewno nieco inne spojrzenie na tę zaistniałą  sytuację niż Marta lub ja. Po prostu będzie  bardziej obiektywny niż my. I ręczę  ci, że z nikim nie będzie dyskutował na temat tego o czym rozmawialiście. Oczywiście możesz mu powiedzieć , że to mój pomysł, żebyś z nim porozmawiał. To jest naprawdę trudna sytuacja bo są dwa małoletnie  Krasnale, a byłoby najbardziej pożądane by ani dzieci ani wy oboje nie  wyszli z tego poranieni psychicznie. 

On ma rację - powiedziała Marta. To wszystko co powiesz  mojemu tacie i co on ci powie  zostanie tylko między wami dwoma.  Tata jest naprawdę  bardzo, bardzo mądrym facetem a do tego bardzo dobrym - zazdroszczę mu tej jego dobroci - nie  zawsze  stać mnie na dobroć i wyrozumiałość dla innych. Choć się staram, naprawdę. 

To tylko ci  się zdaje Marciu, że nie jesteś dobra i wyrozumiała - już od pierwszego kontaktu zawojowałaś serduszka moich chłopców. A takie maluchy  nie lgną  do nieznanych im osób. Masz w  sobie  bardzo wiele dobroci, tylko nawet tego  nie  zauważasz, bo to dla ciebie  naturalny odruch. Przypomnij sobie  swą reakcję gdy skonany wpadłem do twego pokoju - nie uciekłaś, nie  zaczęłaś  się idiotycznie wypytywać co się stało, ale spokojnie się mną  zajęłaś - nawet mi trudno powiedzieć co wtedy  czułem oprócz podziwu dla  ciebie i takiej  zwykłej wdzięczności. Odziedziczyłaś po swym tacie mądrość i dobroć. I na pewno wrócę po 31 marca i  wproszę  się do twego taty na rozmowę. I ty i Wojtek jesteście mi najbliższymi osobami, nikt więcej  nie  wie o moich  rozterkach, żalach,  lękach i jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że nas  ze  sobą  zetknął.

W dwa  dni później na lotnisku Andrzej kilka  razy obejmował i całował dzieci oraz Martę i Wojtka, Marta mu obiecała, że zaraz po wylądowaniu na Okęciu  włączy swój smartfon i nada wiadomość, że już są w Warszawie.   Małe Bystrzaki a zwłaszcza  starszy, od razu wyczaił, że ten samolot  jest trochę inny niż ten którym przylecieli. Niewątpliwą atrakcją było żucie gumy do żucia,  chociaż  ciocia zabroniła pakowania paluszków do buzi i wyciągania  jej na zewnątrz. Ponieważ tu był inny rozkład miejsc młodszy  siedział z  Martą a starszy z Wojtkiem. Obaj byli mocno nieszczęśliwi, bo nie pozwolono im wyciągnąć  gier - ale o tym to  Marta powiedziała im jeszcze nim wyszli z mieszkania- po prostu nie  było możliwości pozbawienia ich dźwięku, a trudno skazywać  współpasażerów na słuchanie  dziwnych dźwięków, które były wydawane przez te urządzenia.

 Na warszawskim lotnisku już czekała na nich Lena z kuzynem i mamą.  Marta chwaliła dzieci, że były bardzo, bardzo grzeczne i w  samolotach i w Londynie, kuzyn zabrał  dzieci, Lenę i jej matkę do Otwocka, po Martę i Wojtka przyjechał ojciec Wojtka. Marta od  razu nadała  wiadomość do Andrzeja, że  wszystko było w  drodze w porządku, że po dzieci przyjechał kuzyn Leny z jej mamą, a po nich ojciec Wojtka. 

A ja- napisał Andrzej - pomału dochodzę do rzeczywistości - byliście tak krótko,  pobyt wasz był tak ulotny, że mam chwilami wrażenie, że to był tylko piękny  sen.  I już za wami tęsknię!  No to przestań tęsknić, bo zaraz  w pierwszych  dniach kwietniach przecież przylecisz  do Warszawy - odpowiedział Wojtek.

Marta stwierdziła, że Sylwestra spędzą  tym razem we własnym domu - oczywiście  zaproszą  rodziców i Wojtkowego tatę, ale Marta stęskniła  się za pomieszkaniem  we  własnym  mieszkaniu, o  czym poinformowała  swoich rodziców i Wojtkowego tatę. Plan  został przyjęty, Wojtkowy tata zaraz się zadeklarował na stanowisko naczelnego zaopatrzeniowca i kucharza, bo jak powiedział nawet te kilka  dni bez Martuni i Wojtka  były strasznie smutne.  Misia też  się chyba  za nimi stęskniła i w efekcie Wojtek cały  dzień spędził na fotelu z psem schowanym pod jego pulowerem. Oczywiście  zaraz  do Londynu powędrowało zdjęcie Misi, a tak  dokładnie to zdjęcie  jej zadka wystającego spod  Wojtkowego pulowera,  bo reszta  była bardzo dokładnie  schowana pod pulowerem.  No to jej dupinka  zmarznie- skomentował Andrzej zdjęcie.  Nie ma obawy, Wojtek  cały czas obejmuje  ręką jej dupinkę - odpisała  Marta.  To jest strasznie  cwana psinka.

A ja, z rozpaczy, że już  was nie ma wziąłem za kolegę dyżur - odpisał Andrzej. Marta  zaraz go poinformowała, że nigdzie nie  wybiorą  się na Sylwestra tylko spędzą go w domu w towarzystwie "starszego pokolenia" i Misi. I  dokładnie z ostatnim uderzeniem zegara o północy zatelefonują  do niego, żeby nie  czuł  się  samotny.  Mam nadzieję, że w klinice ruch to się  zacznie  dopiero nad  ranem gdy więcej osób polegnie wskutek opilstwa lub obżarstwa. No i może będzie kilka ofiar kiepskich ogni sztucznych - odpisał. Bo jak się okazuje to na  całym świecie, pod każdą  szerokością  geograficzną nie brak głupoli. To nie tylko polska specjalność.

W Sylwestra około południa zatelefonował do Wojtka Michał - nieco  się  zdziwił,  że oni są w Warszawie, bo myślał, że oni pozostaną w Londynie aż do  Nowego Roku. No to miałeś  jakieś  chore myśli - podsumował Wojtek. Marta tak  się stęskniła  za domem, że tym razem nigdzie nie idziemy, wpadną do nas na kolację rodzice Marty no i mój ojciec, który zresztą ma jakieś ambitne plany kuchenne, a Marta ma  wypocząć po trudach podróży - widocznie  ojciec uznał, że sama pilotowała samolot w obie strony i nie powinna  się nadwyrężać teraz  w kuchni - śmiał  się Wojtek. A jak się Marcie podobał Londyn?  Nie bardzo miało co się jej podobać, bo niczego nie  zwiedzaliśmy- jak nie padało deszczem  ze śniegiem to padał  sam deszcz. Przecież byliśmy tam z dziećmi  Andrzeja, więc  tylko zmianę  warty myśmy obejrzeli trzymając chłopców na rękach a Marta posiedziała  sobie  w  samochodzie w tym czasie.

No ale się przynajmniej Andrzej nacieszył dziećmi - skonstatował Michał. No fakt - a czytnik z notatnikiem bardzo mu się przyda. Te elektroniczne  rąbanki dla  dzieci to też  był niezły pomysł- mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać, bo "Kajtki" rąbały te  samoloty. Trochę kiepsko , że nie ma jak wyłączyć  w nich fonii, no ale w  domu to grali w innym  pokoju. Byli tylko nieco nieszczęśliwi, że Marta nie pozwoliła im grać w  samolocie. Wracaliśmy  Embraerem 190- startował  niemal pionowo. Andrzej nim lądował na tym lotnisku  London  City i powiedział, że miał wręcz  gęsią  skórkę z  wrażenia.  

                                                                              c.d.n.