Wesołych Świąt !!!
Pisanie to nie wszystko. Są dni,w których napisanie PONIEDZIAŁEK wcale się nie liczy. A.A.Milne
W czasie gdy pani Ewa czytała dzieciom bajkę Marta powiedziała Andrzejowi, że "nowa ciocia", jak ją nazwały dzieci, zrobiła na niej bardzo dobre wrażenie i zapytała się go, czy nie będzie miał nic przeciwko temu, że ona zaproponuje jej "przejście na ty", bo są w bardzo zbliżonym wieku. Oczywiście Andrzej nie widział przeszkód i powiedział, że on skorzysta z okazji i też przejdzie z nią "na ty", bo to nieco głupio, że dzieci zwracają się do nie per ciocia a on per pani. Więc gdy Ewa wróciła z dziecinnego pokoju Marta powiedziała, że teraz będzie "grupowe" przyjęcie Ewy do rodziny, bo nawet Misia uznała ją "za swoją". Ewa z lekka się zaczerwieniła i powiedziała, że skoro panu doktorowi to w niczym nie ujmie prestiżu to ona bardzo chętnie. Marta jej szybko wytłumaczyła, że przejście na ty niewiele ma w dzisiejszych czasach wspólnego z prestiżem. W niejednym przypadku jest tak, że ci co się do kogoś zwracają per pan wcale nie traktują swego rozmówcy z szacunkiem.
Ewa się zachwycała chłopcami, że są tacy grzeczni. Była nieco zdziwiona, bo starszy zapytał się jej czy ona pali papierosy, więc musiała go zapewnić, że ona nigdy nie paliła i nie zamierza palić papierosów. Poza tym zapytali się, czy ona nie mogłaby spać z nimi w jednym pokoju. Marta zaraz jej wytłumaczyła skąd takie pytanie na temat palenia i że zapewne to wynik tego, że Andrzej powiedział, że Leny nie ma i bardzo, bardzo długo jej nie będzie, bo się leczy, bo jej zdrowiu zaszkodziły papierosy.
Z kolei co do spania z nimi w jednym pokoju, to Andrzej powiedział, że to zależy tylko od niej i jeżeli ona dojdzie do wniosku, że tak byłoby lepiej, to wtedy przemeblują trochę mieszkanie i ona z dziećmi zajmie living room, bo jednak jest większy niż pokój chłopców. Tylko przy okazji zmienią sofę na model z funkcją spania. Gości to Andrzej praktycznie nie miewa, więc living room z powodzeniem może być w mniejszym pokoju. Ale niech Ewa przemyśli to, bo jego zdaniem Ewa jednak powinna mieć własny pokój. Ojciec Wojtka zaraz powiedział, że on by wziął od Wojtka tę sofę a dałby mu swoją, właśnie z funkcją spania. Bo nawet miał kupić do siebie jakąś kanapę, taką typową do siedzenia.
Marta zapytała się, czy matka Leny ma duże mieszkanie, ale Andrzej stwierdził, że nie czuje się na siłach by prowadzić jakiekolwiek pertraktacje z rodziną Leny. Marciu- nie tylko Lena jest "nieco zaburzona", jej mamcia w moim odczuciu również. Stosunkowo najbardziej normalna to jest siostra jej matki. A tak zupełnie normalny to jest siostrzeniec matki Leny i jego ojciec. I jakoś przestałem się dziwić, że ojciec Leny "dał nogę" i od lat siedzi poza Polską a tylko przysyła żonie pieniądze - powiedział Andrzej. Ja go nawet na naszym ślubie nie widziałem bo nie doleciał tylko nam przesłał życzenia i dewizy na konto Leny, których zresztą ja nigdy nie wydałem, bo zostały na jej koncie. Tak naprawdę to nawet nie wiem, czy ona jeszcze ma to konto dolarowe. Znając jej talent to może już być puste. I teraz to Lena pewnie przejdzie na utrzymanie matki, bo wątpię by poszła do jakiejś pracy. Jak znam życie to nie pójdzie bo na pewno już wykombinowała, że wtedy mógłbym żądać by się dokładała do utrzymania dzieci. A poza tym nie bardzo wiem gdzie by ją do pracy przyjęli, bo przecież tej szkoły pielęgniarskiej to nie ukończyła. Zaczęła potem chodzić do jakiegoś studium hotelarstwa i turystyki, ale też tego nie skończyła. Hotelarstwo też się jej "odwidziało" tak samo jak pielęgniarstwo, tyle tylko, że jeszcze szybciej niż pielęgniarstwo. Ale, jak słyszałaś to aspiracje ma wysokie, w życiu nie pracowałaby jako recepcjonistka w przychodni. Ona nawet nie ma bladego pojęcia jakie obowiązki ma recepcjonistka w przychodni, ale pyszczy. To jedna z jej cech, które najbardziej mi zawsze przeszkadzały na co dzień. Nie można wydawać opinii o czymś czego się na własnej skórze nie poznało. Zapomniałem wam o czymś powiedzieć - telefonował do mnie Michał i dość długo mi tłumaczył, bym ja przekonał Alę, żeby nie poszła do pracy na pełny etat ale tylko na pół etatu, bo jego zdaniem ona i tak się dość naharowała przy dzieciach i powinna się jednak trochę pooszczędzać i nieco odpocząć nim podejmie jakąś pracę. Bo poza tym to tak naprawdę nie ma potrzeby by Ala pracowała - on i jego ojciec uważają, że mogłaby natomiast podjąć jakieś studia, które sprawiłyby jej frajdę. Poza tym obaj są pełni podziwu dla Marty i jej przemyśleń na temat rozwinięcia jakiejś działalności poza krajem. I ojciec Michała zaczął się zastanawiać nad powrotem tu gdy tylko przejdzie na emeryturę. Michał podejrzewa, że jego ojciec już coś "ma na oku", ale dopóki nie jest to na 100% sprawdzone to nie puszcza pary z ust. I jak mi powiedział, to chociaż już jest wszak bardzo dorosły, to cieszyłby się, gdyby ojciec z matką wrócili do Polski, bo jego zdaniem to i dziadkowie są dzieciom do szczęścia potrzebni, nawet gdyby wybrali inne niż Warszawa miejsce do zamieszkania.
Marta uśmiechnęła się - strasznie mały jest ten świat, skoro na moje kichnięcie w Polsce ktoś w Ameryce natychmiast mi mówi "na zdrowie". Doszłam ostatnio do wielce odkrywczego wniosku, że mam w życiu chyba więcej szczęścia niż rozumu, bo mam dookoła siebie takich prawdziwych a do tego mądrych przyjaciół. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego - stwierdził Andrzej - świat jest tak "urządzony", że istoty pod wieloma względami podobne do siebie przyciągają się wzajemnie. A rozumu to ty masz naprawdę bardzo dużo. Dla mnie ty, Wojtek, wasi obaj ojcowie stali się zupełnie nagle rodziną, za którą oddałbym własne życie, oczywiście w razie potrzeby. Kocham was wszystkich. A moje maluchy pokochały cię Marciu w niecałe pół godziny. Wyciągnął z kieszeni smartfona i pokazał Ewie zdjęcie Marty i swego młodszego synka śpiącego w objęciach Marty i pośrednio Wojtka. Spójrz Ewo - tak wygląda osoba, która dzieci nie lubi.
No nie przesadzaj , że ja dzieci nie lubię - zaprotestowała Marta - ja po prostu jeszcze nie czuję potrzeby ich posiadania. Lubię grzeczne i mądre dzieci, nie lubię tylko rozwydrzonych bachorów. I zdaję sobie sprawę z faktu, że owo "rozwydrzenie" jest najczęściej efektem złego wychowywania dzieci, z mylnego zrozumienia przez rodziców pojęcia bezstresowego wychowania. I bez stresowania dziecka można mu pokazać granice, w których może się swobodnie poruszać. Zrobię magisterkę to wtedy będę planować co dalej. Na razie to muszę jeszcze ostatnią sesję zaliczyć i skończyć pisanie pracy. Staram się jak najbardziej "streszczać" w tej pracy, ale jednocześnie muszę uważać by to co piszę miało jakąś ciągłość logiczną a nie wyglądało jakby sobie nagle z nieba spadło. Poza tym jestem trochę przyblokowana przez kwestie patentowe, a w Laboratorium mi wszyscy tłumaczą, że mam rok na zakończenie magisterki a poza tym to zaraz po absolutorium mam miejsce w laboratorium zapewnione. A gdy powiedziałam, że przecież mam jeszcze sesję przed sobą to się popatrzyli na mnie jak na głupią. Już nawet rozmawiałam z doradczynią i ona mi też to tak samo przedstawiła.
No to się jej posłuchaj - stwierdził Wojtek. Z tego co pamiętam to zawsze ci ta babka dobrze radziła, nie sądzę by w tej nowej sytuacji gdy następuje zmiana na tej uczelni nagle wszyscy potracili rozum. Nie jesteś przecież jedyna, która robi magisterkę i oni muszą poczekać aż wszystkie z tego ostatniego rocznika skończycie tu, gdzie zaczynałyście pisanie - tłumaczył Marcie.
No wiem, ale trochę jestem zła, bo muszę niemal każde zdanie omawiać z rzecznikiem patentowym, bo jeden ze składników to nasz patent, tylko dotąd nie był w takim układzie stosowany. Muszę o tym pogadać z chemikami jak zjeść cukierka i nadal go mieć. To łebscy faceci i nawet mi jeden powiedział, że fajnie, że będę z nimi pracować. Najlepsze, bo jakoś go dotąd prawie nie widywałam, choć znam jego nazwisko, tylko jakoś z konkretną facjatą nie mogłam tego nazwiska skojarzyć.
A ile tam jest kobiet w laboratorium?- spytała Ewa. Jedna chemiczka, jedna laborantka, dwie fizyczne pracownice no i teraz ja w roli kosmetologa, czyli na stanowisku badawczym. Szef to mi nawet skombinował "przedłużacz wzrostu" żebym nie była zmuszona do pracy w tym samym miejscu. A regał, z którego zleciała ta pęknięta zlewka jest teraz nazywany "regał Marty", co mnie nieco złości. Osobiście byłabym najszczęśliwsza gdyby wszyscy zapomnieli o tym wydarzeniu, bo fajne wszak nie było. Do dziś jak to sobie przypomnę to mi się zimno robi.
Nie tobie jednej, ja też się wtedy porządnie wystraszyłem tego co zaraz odkryję. Miałaś jednak szczęście, bo mogło być różnie - stwierdził Andrzej. Już widziałem w wyobraźni poprzecinane ścięgna i pełno odłamków pokruszonego szkła. A co się stało? - spytała Ewa. Marta uśmiechnęła się - łapałam niepotrzebnie spadające z regału szklane naczynie, które już było pęknięte, tylko że ja o tym nie wiedziałam - wyjaśniła Marta. Byłam pewna, że je strąciłam ale dopiero potem do mnie dotarło, że w drugiej ręce trzymam jego górny brzeg, więc go nie strąciłam, tylko się samo rozleciało. Z nerwów to nawet bólu nie czułam. Bolało mnie dopiero znieczulanie bo pielęgniarka strasznie szybko mi wstrzykiwała lek znieczulający. A jak się wtłacza do mięśnia szybko jakiś płyn to boli, a ona się spieszyła bo krwawiłam nieźle. Dobrze, że Andrzej był wtedy dostępny a nie przy stole operacyjnym. A gdy potem już wróciłam na uczelnię to wszyscy w laboratorium uważali za stosowne by mi opowiedzieć jak bardzo niebezpieczna jest praca w każdym laboratorium chemicznym. Wynikało z tych opowieści, że jak się ma pecha to nawet w wyschniętym na pieprz polskim stawie rekin ci ramię może odgryźć, choć w Polsce rekinów wszak nie ma a poza tym nie jest to słodkowodny stwór. I gdy wróciłam potem do laboratorium by omówić temat swojej magisterki to mi szef się pochwalił, że teraz jest dla mnie nowy regał, bardziej dostosowany wysokością do mego wzrostu a teraz to mam nawet specjalne "schodki" żeby nie stawać na palcach. No i poszli mi na rękę i piszę magisterkę z tematu, który będzie wykorzystany w produkcji a na dodatek szef mi naraił promotora, przemiłego starszego faceta, który mieszka niedaleko od nas. A Andrzej mi umożliwił konsultacje z lekarką dermatologiem - szalenie miłą babką.
Gdy około północy Marta z Wojtkiem i teściem wracali do domu, doszli do "odkrywczego wniosku", że bardzo miła ta pani "przedszkolanka" i widać, że dzieciaki ją lubią. Mam wrażenie, że do tego zawodu nie trafiają osoby które nie lubią dzieci. No a jak ktoś naprawdę lubi dzieci, a nie tylko ich robienie, to zawsze się z dziećmi dogada - stwierdził ojciec. Nie miałem pojęcia, że są studia dla wychowawczyń przedszkolnych. No i bardzo dobrze, że takowe są, bo właśnie między trzecim a siódmym rokiem życia dziecka dzieci najintensywniej poznają otaczający ich świat i przyswajają sobie multum rzeczy- stwierdziła Marta. No fakt - ja w tym okresie odkryłem, że dziewczynki nie sikają tak jak chłopcy i czułem się niezmiernie dumny, że mam siusiaka i mogę siusiać stojąc przy krzaku i nie muszę do tego ściągać spodenek- śmiejąc się powiedział Wojtek. A teraz "odkryto", że mężczyźni również powinni oddawać mocz w pozycji siedzącej bo to zdrowsza dla nich pozycja. No właśnie, zawtórował mu teść Marty - koniec wygody i obsikiwania murków. Pierwsze pytanie u urologa dotyczyło właśnie pozycji i facet zrobił mi ze dwudziestominutowy wykład na ten temat. Aż miałem ochotę zapytać się go czy on też tak robi, bo znam wielu lekarzy, którzy pacjentom różne rzeczy zalecają a sami się wcale do nich nie stosują. Miałem znajomego lekarza, który oczywiście pacjentom mówił jak wielce szkodliwy jest alkohol, a sam chłonął alkohol jak gąbka wodę i będąc "pod wpływem" wsiadł za kierownicę i na zakręcie wyleciał z szosy - podobno nie bardzo było co zbierać, bo to było na górskiej drodze. A jego była żona twierdziła, że on to zrobił celowo, bo był zakochany w jakiejś zamężnej młódce, dla której się rozszedł z żoną.
Oj, to bardzo smutna historia - stwierdziła Marta- ale nigdy nie wiadomo jak w takich mocno skomplikowanych układach było naprawdę. Kuzyn mojej koleżanki z liceum (starszy od nas co najmniej 6 lat) był chirurgiem i zaczął popijać po każdym zabiegu "na rozluźnienie" i strasznie szybko musiał odejść od zawodu bo "rozluźnianie się" zaczynał już przed operacją i w efekcie odszedł z tego zawodu. Już nie operuje. Nie mam pojęcia co teraz robi- tak naprawdę nie podtrzymuję kontaktu z koleżankami z liceum. Andrzej na szczęście ma inną metodę, która nie szkodzi ani jemu ani komukolwiek. Ale nie powiem wam jaką, bo byłoby to naruszenie tajemnicy o której wiem ja i Krzyś.
Czy ty się skarbie aby w nim nie podkochujesz?- spytał Wojtek. Aby nie - odpowiedziała Marta- ja go tylko niezmiernie podziwiam bo to szalenie trudny zawód i ogromna odpowiedzialność- życie pacjenta jest w rękach chirurga i anestezjologa. To team, który po iluś wspólnie przepracowanych zabiegach może się porozumiewać nawet tylko "półsłówkami" lub pomrukami. Andrzej najbardziej lubi pracować z Krzysiem i głównie z nim pracuje. Bo zdaniem Andrzeja Krzyś świetnie przepytuje pacjenta przed zabiegiem i wszystko potem analizuje. A ponieważ wciąż wygląda jak student z młodszego rocznika to jest Krzysiem a nie Krzysztofem.
c.d.n.
Rozprawa, zdaniem Andrzeja trwała zbyt długo, bo jak mówi pewne przysłowie - wodę gotujesz i nie zamieni się ona sama z siebie w zupę z makaronem. Sędziowie bardzo uważnie przysłuchiwali się opowieści Wojtkowego ojca o tym w jakim stanie zastali mieszkanie mieszkanie Andrzeja gdy przyjechali tam z lotniska. A najlepsze było to, że Wojtkowy tata rozpoczął swe "sprawozdanie" informacją, że on bardzo, bardzo lubi Lenę i że to wszystko co zobaczył wprawiło go w wielkie zdumienie ale i w smutek.
Z wypowiedzi ciotki Leny w jednoznaczny sposób wynikało, że Lena była i jest mało zrównoważona emocjonalnie i dlatego podczas nieobecności w Polsce Andrzeja mieszkała razem z dziećmi w Otwocku. Gremium sędziowskie było zdumione faktem, że Lena i jej rodzina zataiły przed Andrzejem informację o tym, że Lena jest schizofreniczką. Adwokat Leny usiłował wyeksponować, jako karygodny fakt, że Andrzej zainstalował w mieszkaniu na wprost drzwi wejściowych kamerę, ale adwokat Andrzeja z kolei stwierdził, że po prostu był to odruch samoobrony i sprawdzenie kto jeszcze spoza rodziny ma klucze do tego mieszkania, zwłaszcza, że w mieszkaniu był bałagan, a on wiedział, że Lena nie zostawiała nigdy dotąd bałaganu opuszczając mieszkanie.
Andrzej wyeksponował natomiast fakt, że Lena traktowała chłopców tak, jakby to nadal były niemowlęta i że dopiero żona jego przyjaciela uzmysłowiła jemu, że dzieci są w pewnym sensie zaniedbane intelektualnie a szkoda, bo mają duży potencjał i opowiedział ze szczegółami przebieg wizyty Wojtka i Marty u nich. Oczywiście Andrzej poinformował sąd, że zatrudni wykwalifikowaną opiekunkę do chłopców, przedstawił sądowi dokumenty osoby, z którą wstępnie już o tym rozmawiał i nawet podpisał wstępną umowę. Nie ukrywał, że Lena już kiedyś miała epizod z paleniem marihuany i między innymi dlatego na czas swej nieobecności w Polsce wyekspediował ją razem z dziećmi pod opiekę jej matki i ciotki oraz profilaktycznie ograniczył jej limit pieniędzy na karcie płatniczej. Oczywiście nie ukrywał, że jego zdaniem fakt ukrycia przed nim, że Lena ma schizofrenię jest skandalem i podłością i jak widzi musi chronić dzieci i przed Leną i przed jej rodziną. A o tym, że Lena pali papierosy powiedzieli mu chłopcy, bo widzieli to gdy byli na placu zabaw, a potem słyszeli, że babcia się na nią gniewała. Oczywiście oni nie mieli pojęcia jakie to papierosy Lena paliła, ale on uczy chłopców, że wszystkie papierosy są trucizną dla zdrowia i nikt nie powinien ich palić.
Matka Leny, wyraźnie zdenerwowana, usiłowała wyrwać sobie palce lewej ręki ze stawów, a ciocia siedziała obejmując swą twarz dłońmi. Rozprawa toczyła się długo, ale w końcu sąd orzekł rozwód a wszystkie spotkania dzieci z matką miały być w towarzystwie Andrzeja lub osoby przez niego wyznaczonej, poza tym Lena nim spotka się z dziećmi powinna przejść leczenie no i oczywiście brać leki zgodnie z zaleceniami lekarza. Lena przerwała niecierpliwie sędziemu i zapytała, czemu nikt się nie zapytał dzieci u kogo chcą być po rozwodzie, więc się tylko dowiedziała, że decyzję o tym z kim chcą dzieci mieszkać po rozwodzie mogą podjąć tylko starsze niż ich dzieci. To jakaś sitwa- powiedziała głośno, na co usłyszała, by nie obrażała sądu, bo obrażanie sądu jest karalne.
Po wyjściu z sali, na korytarzu, Andrzej podszedł do swej teściowej i zapytał się czy mają czym wrócić do Otwocka, a w odpowiedzi usłyszał - mamy, mój siostrzeniec czeka na nas na dole, ty gadzie. No to dobrze - bo w razie gdybyście nie miały czym wrócić poprosiłbym przyjaciela by was odwiózł. A tak to nie ma sprawy.
Potem podszedł do swoich przyjaciół i swego adwokata a Wojtkowy ojciec zerknął na zegarek i powiedział - godzina w sam raz na lunch, więc zapraszam państwa na lunch. Och, to bardzo miłe, ale ja za trzy kwadranse muszę tu być z powrotem- powiedział adwokat Andrzeja- więc może przełóżmy to spotkanie na inny termin, bo muszę jeszcze zerknąć w papiery. W takim razie ja do ciebie zatelefonuję i dogadamy jakiś termin, który będzie ci pasował - powiedział Wojtkowy ojciec, a widząc zdumiony wzrok Andrzeja powiedział - znamy się z panem mecenasem od lat.
Więc możesz Andrzejku wybrać miejsce lunchu - Bristol, Europejski, Grand . A to musi być koniecznie jakaś knajpa?- spytał Andrzej. No nie musi, możemy przecież wpaść po twoje walizki a potem zjemy lunch w mieszkaniu Marty i Wojtka - zobaczysz jak rozpieszczam Martę. Na dziś jest schab pieczony z furą różnych warzyw. I bulionik do popitki - chudziutki, bo Marta taki lubi. Moja pani sąsiadka będzie pewnie niepocieszona, gdy zobaczy "przypadkiem" przez okno, że zabierasz walizki. Marta to pewnie wróci dopiero około siedemnastej, a Wojtek pewnie później bo mówił coś o jakimś zebraniu.
A ty dziś masz nockę? Nie, ja wziąłem na dziś jeden dzień z zaległego urlopu. Posiedzę dziś z dziećmi. Muszę znaleźć dla tej pani Ewy jakieś mieszkanie w pobliżu mego domu. Jakoś mi głupio by u mnie mieszkała, choć to z drugiej strony wygodne i dla niej i dla mnie. Marta się ze mnie śmieje, że jestem z nią jakbyśmy byli białym małżeństwem. A dzieciaki są nią zachwycone, bo ona bardzo dużo z nimi rozmawia, jak coś robi im do jedzenia to razem z nimi i o tym też opowiada. Lenie to one wciąż przeszkadzały i je wyganiała z kuchni, a jej to one pomagają - potrafią nakryć do stołu, ładnie ułożyć serwetki. Jakoś niczego nie rozlewają ani nie rozsypują. Ona im daje normalne sztućce a nie to plastikowe badziewie. A oni są zachwyceni tym faktem. Dużo im czyta i wreszcie bawią się literkami - Marta się ucieszy gdy jej to opowiem. Młodszy bez problemu układa czteroliterowe wyrazy. A starszy to umie je nawet napisać. I jakoś wcale nie wspominają Leny, co mi dało do myślenia dlaczego tak jest. Ja to jak Marta - zrobiłem się dociekliwy i pomyślałem, że pewnie coś było nie tak z tą opieką Leny nad nimi, skoro tak szybko im wypadła z obiegu. Muszę tę panią Ewę wam przedstawić. Oni mówią do niej per "ciocia", a ja się zastanawiam czy mam z nią przejść "na ty". Ona jest w wieku Marty. Muszę poinformować szefostwo, że jestem "samotnym ojcem", więc nie będę już tak obłędnie dyspozycyjny jak dotychczas. Niech młodsi teraz bardziej zasuwają, niech się "doszlifowują w zawodzie". Ja już jestem stary, muszę się zacząć bardziej oszczędzać i cenić. Pogadam też o tym z Martą, ona ma zawsze takie zimne, trzeźwe spojrzenie na wszystko i wszystkich. A przy tym jest niezmiernie troskliwa i zestawienie tych dwóch rzeczy w jednej osobie jest dla mnie zaskakujące. I ją i Wojtka kocham tak, jakby byli moim rodzeństwem.
Poza tym postanowiłem nawiedzić razem z dziećmi swoich rodziców. Mam nadzieję, że na mój widok stary nie dostanie ataku serca i nie padnie trupem. Oczywiście wpierw przezornie do nich zatelefonuję. Dziś w sądzie to mi nawet było żal Leny, bo zdaję sobie sprawę z tego, że już lepiej z nią nie będzie- nie wyzdrowieje i podejrzewam, że nadal będzie brała lek od przypadku do przypadku, więc lepiej niż jest to nie będzie. A gdy ona wejdzie w wiek około menopauzy to może się nawet pogorszyć - podobno. Dobrze, że jest pod opieką tego poleconego lekarza - w przypływie dobrego nastroju powiedziała nawet, że to jest bardzo sympatyczny facet. Tak się zastanawiam, czy jej matka też nie jest dotknięta "schizą", ale w nieco lżejszej postaci niż Lena. A może to inne schorzenie z tej branży, no ale nie powiem jej by się przebadała.
Lunch bardzo Andrzejowi smakował i gdy już pili kawę, do domu wpadła Marta, radosna niczym skowronek o świcie. Andrzej od razu powiedział, że już jest "facetem do wzięcia" i zaczął Marcie opowiadać co było w sądzie, a ojciec poszedł po Misię do kwiaciarni. Misia odtańczyła w domu psiego twista, bo Andrzej w jej pojęciu to też był rodziną. A co ty dziś tak wcześnie wróciłaś córeczko? - dziwił się Marty teść. Bo jest awaria sieci wodociągowej w okolicy uczelni, więc nas wywali z uczelni i nawet byłam już w laboratorium i tam okazało się, że miałam dobry pomysł. A poza tym zaraz wróci Wojtek, więc dziś jest fajny dzień. I mam pomysł - jedź Andrzej teraz do domu, a my za 2 godziny zwalimy się do ciebie z tortem. Uczcimy twój rozwód, poznamy przy okazji tę panią Ewę i możemy nawet Misię ze sobą zabrać, to dzieciaki będą miały atrakcję. To może Misię odstawimy do rodziców - nieśmiało rzucił ojciec. Nie, bo dopiero co ją tu przyniosłeś i zgłupiałaby doszczętnie.Weźmiemy ją z torbą, będzie mogła się w niej schować jak się jej nasze towarzystwo znudzi. Z uwagi na małolaty tort będzie śmietanowo-czekoladowy a nie kawowy.
No wiesz - ukradłaś mi pomysł - stwierdził Andrzej. Jutro idę do pracy dopiero na 14,00, więc możemy dziś "zabradziażyć". Tylko czy Wojtek będzie miał ochotę? Będzie, po drodze do domu wpadnie po tort, już z nim rozmawiałam. A skąd wiedziałaś, że teraz tu będę? Bo znam swego teścia - nie zostawiłby ciebie samego w takim dniu, wydanego na pastwę złych rozważań. A poza tym to ty twierdzisz, że mam szósty zmysł, więc nie wiem co cię dziwi. No to leć do chaty, gdy będziemy wyjeżdżać wyślę ci sms. Andrzej jak zawsze objął ją i cmoknął w czubek głowy, Misię pomerdał po łebku i wyszedł. W 10 minut później do domu dotarł Wojtek. W tempie ekspresowym pochłonął porcję pieczonego schabu, na torcie Marta umieściła figurki Lego - mężczyznę w kosmicznym kombinezonie i dwoje dzieci. O, a komu ukradliście te figurki Lego?- zapytał ojciec. Dzieciom Michała - mają tego od groma i trochę -wyjaśnił Wojtek. Mogliby normalnie handlować tymi klockami. I mamy powiedzieć, że to wyraz aplauzu Ali dla Andrzeja. On tych figurek nie daje dzieciom, ale nie bardzo wiem dlaczego- coś strasznie mętnie to mi tłumaczył, ma do ich wyraźnie awersję. Podejrzewam, że uzasadnioną- powiedziała Marta - coś mi się kołacze po głowie, że kiedyś się okrutnie wystraszył, że Mareczek połknął głowę jakiejś figurki, ale po kilku godzinach ją znaleźli i od tej pory figurki są kasowane. A te mają pewnie wszystko na stałe przyklejone, bo Ala miała jakiś super-hiper klej i te drobne części poprzyklejała. Zobacz - nie rozbierze się figurek na części. Ale i tak trzeba powiedzieć Andrzejowi by figurki zniknęły z zasięgu łapiąt.
Gdy przyjechali "w komplecie" do Andrzeja, w przedpokoju stał "komitet powitalny", czyli Andrzej z chłopcami. Na widok torby z Misią w środku młodszy pisnął z radości, a starszy zaraz go uciszył mówiąc- nie hałasuj bo się Misia wystraszy i czym prędzej zawisł na szyi Marty i zaraz dołączył do niego młodszy, dopiero potem został wycałowany dziadek Wiesiek a na końcu Wojtek. Misia zawzięcie twistowała okrążając całe towarzystwo. Andrzej pokazał dzieciakom, by razem z gośćmi poszli do pokoju a sam poszedł do kuchni po panią Ewę. Nieco zażenowana poszła do pokoju z Andrzejem i nim ten zdążył słowo powiedzieć chłopcy "dwugłosem" poinformowali gości, że to jest ich nowa ciocia, ciocia Ewa i ciocia będzie tu razem z nimi mieszkała, bo mama jest chora i bardzo,bardzo długo będzie się leczyć. Misia przywarowała przytulona do nóg Marty, więc Marta wzięła ją na ręce i przemawiając do niej jak do dziecka i głaszcząc ją podeszła do Ewy mówiąc - zobacz Misiu, to jest ciocia Ewa, obwąchaj ciocię, ciocia też kocha pieski jak my wszyscy i trzymając Ewę za rękę zbliżyła do niej mordkę Misi - Misia na moment zesztywniała, a potem obwąchała rękę Ewy i ją polizała delikatnie. No to już się znacie - skonstatowała Marta i objęła delikatnie Ewę mówiąc - jestem Marta, ten podobny do Andrzeja to mój mąż Wojtek, a to jego ojciec Wiesław, czyli mój teść, który dba o mnie jak o własny produkt, a jak widzę to Misia uznała, że pani też należy do tej naszej patchworkowej rodziny zszytej z bardzo różnych tkanin. Ona, gdy już kogoś zaakceptuje zaraz się usadawia przy kostkach nóg. Ewa była najwyraźniej w świecie nieco zdumiona ale i bardzo zadowolona tak miłym powitaniem. Marta schyliła się po Misię i wcisnęła ją na ręce teścia, a Marta wzięła pozostawiony w przedpokoju tort i Andrzeja i poszła do kuchni.
Zobacz - ta "legolandzka" figurka taty z dziećmi to przesłanie mentalne od Ali. I schowaj ją na pamiątkę dzisiejszego dnia, w którym zostałeś tatą z dwójką dzieci i nie daj im tej figurki do zabawy. Co prawda Ala przykleiła główki i rączki rzekomo dobrym klejem, ale lepiej by się oni tym nie bawili. Ala i Michał przeżyli już koszmar szukania zagubionej główki i już widzieli w wyobraźni małego na stole operacyjnym i chirurga szukającego tejże główki w jego wnętrznościach. I teraz wszystkie figurki są usuwane, dopóki oni nie przestaną wszystkiego brać do ust. No ale musiała jakoś cię uhonorować i stąd ta figurka. A potem przyciągnęła głowę Andrzeja do siebie i wyszeptała mu do ucha - ładna ta Ewa i dzieci ją lubią i nawet Misia ją od razu zaakceptowała.
Daj mi jakiś porządny długi i ostry nóż oraz zwykłą szklankę, pokroimy tort. Szklankę umieściła do góry dnem na torcie i tym samym stała się osłoną dla figurki, teraz okroiła szklankę dookoła w odstępie 3 mm od jej ścianki wbijając nóż aż do podstawy tortu, a potem kroiła różnej szerokości kawałki tortu. Czyszcząc nóż spróbowała przy okazji smak tortu, Andrzej też się załapał i oboje stwierdzili, że ten tort jest rewelacyjny, bo smak jest czekoladowo-orzechowy a tort nie jest za słodki. O rany- stwierdziła Marta - on jest jeszcze lepszy od tego kawowego, który dotąd u nich kupowałam! Obłęd absolutny! Po co ja jadłam obiad? Nie mam teraz miejsca w żołądku! Idź, zanieś tort i zbierz zamówienia co kto pije. Rzecz głównie dotyczy wyboru kto chce kawę zamiast herbaty. Widzę, że masz Rooibos, ją mogą również pić dzieci i to już po ukończeniu 1 roku życia. Ja sobie do rooibosa dodaję szczyptę cynamonu. Podoba mi się ta Ewa, ma dobrze pod czaszką poukładane. Andrzej wrócił z wiadomością, że wszyscy będą pić herbatę. Oooo, to bardzo dobrze. Przynosząc herbatę do pokoju nie zapomnij ogłosić, że dzieci piją tę samą herbatę co my - zobaczysz jakie będą mieć uradowane pysie.
Patrzę na ciebie i patrzę i śmiać mi się chce, bo ty nie masz dzieci a doskonale wiesz co dzieciaki lubią, co je interesuje, czym je zabawić, a jednocześnie mam kontakt z "dzieciatymi" osobami, które nie mają nawet bladego pojęcia co dzieci lubią i co je interesuje. Nie wiem jak to się dzieje- stwierdził Andrzej
Marta roześmiała się - bo ja mam jeden cholerny feler - mało rzeczy mnie nie interesuje. Piekielnie dużo czytam i to o najróżniejszych sprawach a do tego mam drugi feler - "pamiętliwa" jestem. To wszystko to efekt tego, że bywałam wiele godzin sama ze sobą w czasie dzieciństwa. Wcześnie się nauczyłam czytać i najchętniej czytałam książki dla dorosłych. Tata kiedyś się zorientował co jest grane , nie ochrzanił mnie, tylko powiedział, że jeżeli przeczytam coś i nie będę rozumiała o co biega, to mam się zapytać. Wiele znasz dzieci, które w wieku lat ośmiu czytały Emily Bronte "Wichrowe wzgórza"? Byłam zafascynowana tą książką. Przeczytałam ją potem po raz drugi chyba gdy miałam 12 lat i nadal mi się podobała. Natomiast lektury szkolne zawsze mnie dobijały. Dobrze, że Krzyżaków przeczytałam gdy miałam siedem lat. I gdy z czasem były lekturą to już ich nie czytałam. Zresztą wiele lektur szkolnych przeczytałam znacznie wcześniej. Zaraz potem wpadła mi powieść Remarque "Na zachodzie bez zmian" i jakoś zupełnie mnie nie zachwyciła, co nie przeszkodziło mi by przeczytać niedługo potem "Czarny obelisk" tegoż autora i ta książka mi się podobała. Ja nawet Koran przeczytałam. Biblię też, zamiast chodzić na religię. Potem miałam jakiś "ciąg" powieści Balzaca. Ja po prostu mam feler - lubię czytać. Przeczytałam prawie wszystkie powieści spłodzone przez Karola Maya, a najbardziej mi się podobała jego powieść "Ojciec Pięciuset" i kiedyś nieopatrznie stwierdziłam, że teraz zamiast wsadzać do więzienia powinno się stosować ową chłostę 500 batów w podeszwy stóp. Bo zamyka się kogoś do więzienia, winny odsiedzi swoje, wychodzi i dalej to samo robi. Zrobili z tego aferę i tata mi powiedział, żebym może jednak lepiej z nim omawiała swe odczucia po każdej lekturze a nie z koleżankami w szkole. No i tak było.
Niestety teraz mam strasznie mało wolnego czasu i czytam głównie to co mi przybliży mój zawód, co nie przeszkodziło mi by kupić sobie książkę o najczęściej wykonywanych operacjach i nim trafił Wojtek w twoje ręce , a potem ja, to wiedziałam co będziesz robił, tak krok po kroku. Podziwiam wszystkich chirurgów, bo to piekielnie trudny zawód. Idź już z tą herbatą bo za chwilę Wojtek tu wpadnie by sprawdzić co robimy. A ja tu jeszcze zrobię trochę klaru na pokładzie. Andrzej porwał tacę ze szklankami i poszedł do pokoju. Sprzątnęła okruchy, sprawdziła czy nie spadło nic na podłogę, przetarła blaty i poszła do pokoju, w którym Andrzej mówił Wojtkowi o tym, jaką to on ma niezwykłą jak na dzisiejsze czasy żonę. Marta trąciła Andrzeja w ramię i powiedziała - takich wariatek jak ja to znam więcej. Nie byłyśmy w szkole podrywane, bo byłyśmy za nudne. Pomyśl - jestem z Wojtkiem od 5 klasy podstawówki. Jestem po prostu w pewnym sensie opóźniona w rozwoju. Mało mnie nowa moda skaziła.
Ten tort jest nieprzyzwoicie smaczny - powiedziała Ewa. Oj tak - zgodziła się z nią Marta. Niestety ja to zupełnie nie mam talentu do pieczenia tortu. Zastanawiam się jak oni osiągnęli taki orzechowy smak, bo ten krem jest bielutki i idealnie gładki i nie ma w nim drobin mielonych orzechów. Ta polewa czekoladowa też jest idealnie gładka. Zaczynam podejrzewać, że tu jest olej z orzechów w tych polewach. Wojtek spojrzał na nią i powiedział - twoja dociekliwość to ci chyba utrudnia nieco życie - jak i jak? Przecież nie planujesz otwarcia cukierni, więc po prostu jedz i odpuść sobie technologię produkcji owego tortu. Jest rzeczywiście bardzo bardzo smaczny. Chyba nawet lepszy od tego kawowego, który też nam bardzo smakował. Ale ten to mogą również jeść dzieci - stwierdziła Marta, a w tym kawowym to kawy nie żałowali, więc myślę,że ten dla nich jest lepszy. Co prawda każdy z nich "idzie w biodra". Andrzej spojrzał na nią i powiedział - jakoś nie widzę tu takich osób, które powinny dbać o to, by ich tkanka tłuszczowa nie przyrosła o milimetr. No nie wiem - z przykrością odkryłam, że już nie wchodzę w dżinsy z czasów szkoły średniej. A takie były fajne. Jeśli je jeszcze masz, to to płukania dodaj pół szklanki octu a po odwirowaniu załóż gdy są jeszcze wilgotne i posusz suszarką do włosów - powiedział Wojtek. Moja mama miała taki patent od swojej znajomej. Po każdym praniu dżinsów tak robiła. Co prawda gdy się jej nieco więcej przytyło to i tak musiała nowe kupić. Nigdy nie widziałam twojej mamy w dżinsach - stwierdziła Marta- raz ją widziałam w zamszowych spodniach, ale nigdy w dżinsach. Ona zawsze była elegancko ubrana. Marciu- ty chyba już zapomniałaś co powiedział o tobie ten lekarz na obchodzie - on zupełnie bystro zauważył, że masz brzuch wklęsły, a ja z kolei powiedziałem ci, że masz szalenie cieniutką warstewkę podskórnego tłuszczu. Rzadko kto ma w tych czasach taką. I z tego co widzę to nadal jesteś taka sama. Mam rtg w oczach. Napędziłaś mi strachu, okropnie się bałem, że ten wrednota się rozleje. Ale jakoś jednak wytrzymał do końca.
Andrzej spojrzał na zegarek i powiedział - młodzież teraz pięknie pożegna się z ciocią i wujkiem, pójdzie się przebrać w piżamki i powędruje do łazienki by umyć to co należy przed położeniem się do łóżka. I proszę porządnie wypłukać paszczęki, bo wczoraj to jakoś na dobranoc dostałem buziaka z pastą do zębów. A Misia to już śpi a nie myła ząbków - zauważył młodszy. Misia to będzie miała myte ząbki dopiero po wieczornym spacerze - powiedział dziadek Wiesiek. Łapki też będzie miała umyte. Dzieci z Ewą zniknęły w łazience, potem jeszcze przyszły na dobranockowego buziaka od taty, cioci Marty, wujka i dziadka a pani Ewa poszła z nimi do pokoju, bo jak co wieczór czytała im jakąś bajkę.
Andrzej usiadł z ciężkim westchnieniem mówiąc - to był jednak ciężki dzień. Zastanawia mnie to, że chłopcy po mojej opowieści, że Leny bardzo długo nie będzie z nami bo się musi leczyć ani słowem nie wspomnieli o niej. Lena na nich bardzo często krzyczała, często zupełnie bez powodu.
c.d.n.
Rozmowa Andrzeja z teściową i jej siostrą była właściwie monologiem Andrzeja - bez ogródek powiedział co myśli o ich rozumie i braku rozeznania w sytuacji. I że najgorsze w tym wszystkim jest to, że tym ukrywaniem przed nim faktycznego stanu zdrowia Leny wyrządziły jej krzywdę, bo ona biorąc lek tylko od przypadku do przypadku w ogóle nie była leczona. Odczytał im i Lenie to wszystko co napisał lekarz i że Lena jest zapisana do "kolejki" pacjentów do sanatorium, że od tej chwili matka i ciotka muszą pilnować by codziennie łykała przepisany lek. Powiedział też i pokazał zdjęcie co zastał gdy z lotniska przyjechał do domu oraz opowiedział o wizycie jakiegoś młodzieńca. Powiedział też, że on nie zgadza się, by Lena opiekowała się dziećmi, bo jak widać z jej dotychczasowego zachowania ona nie może być ich opiekunką. Powiedział też, że skorzysta z okazji i zrobi Lenie prezent w postaci rozwodu, bo właśnie tego życzyła sobie Lena w swoim liście do niego, tyle tylko, że wątpi w to, by sąd oddał jej pod opiekę dzieci przy tych wszystkich dowodach ukazujących jaka to z niej żona i matka.
Nie stać go ani psychicznie ani finansowo na to by utrzymywać nie pracującą żonę a do tego i dodatkowo opiekunkę do dzieci, więc wystąpi o rozwód i wynajmie do dzieci dobrą, wykwalifikowaną opiekunkę oraz wystąpi o ograniczenie kontaktu Leny z dziećmi - jedyny możliwy kontakt będzie w jego obecności, bo jak widać opieka nad nią jej rodziny jest całkiem iluzoryczna. Powiedział też oczywiście o tym, że Lena pali nie zwykłe papierosy, ale tak zwane skręty z marihuany, czyli wchodzi pomału na ścieżkę narkotyczną.
Lena cały czas teatralnie pochlipywała i Andrzej powiedział - przestań się tu smarczeć, bo już masz nieco sflaczały mózg i jedyne co odczuwasz to wściekłość, że dałaś się przyłapać - zbyt dobrze cię znam, żeby nie wiedzieć co jest grane. Rozmowę z adwokatem mam już umówioną, zapiszę też chłopców do przedszkola. Po wakacjach starszy pójdzie już do zerówki, do której zapiszę go już teraz, żeby miał ją jak najbliżej domu. I będę musiał wziąć trochę urlopu nim mi się to wszystko jakoś poukłada. Kadry się ucieszą bo mam jakieś zaległe nie wykorzystane dni sprzed roku. Dobrze, że mam przyjaciół, którzy w miarę swych możliwości naprawdę mi pomogą ale nie w taki iluzoryczny sposób jak wy obie. I dziś już zabiorę dzieci do siebie, bo po tych doświadczeniach z waszą opieką nad Leną boję się, że je gdzieś wywieziecie pod hasłem, że dzieciom bardzo dobrze zrobi świeże wiejskie powietrze. Więc niech mama lub ciocia spakują uprzejmie rzeczy chłopców - wszystkie jakie tu są, żebym potem nie musiał tu po nie przyjeżdżać z policyjną obstawą. I może jutro koło południa ja, albo ktoś z moich przyjaciół przywiezie tu wszystkie rzeczy Leny- nareszcie rozluźni mi się w szafie. A ty- zwrócił się do Leny- jeśli będziesz chciała sprawdzić czy wszystkie twoje rzeczy ci oddałem i będziesz chciała sprawdzić czy są jeszcze jakieś twoje rzeczy w moim mieszkaniu to musisz się ze mną umówić na konkretny termin. Ja jeszcze dziś wymienię zamki w drzwiach wejściowych- licho wie kto jeszcze ma klucze do tych drzwi. Nie możesz tego zrobić- zaprotestowała Lena - to jest nasze wspólne mieszkanie! Mogę, mogę - zapewnił ją Andrzej - to jest tylko moje mieszkanie bo mamy rozdzielność majątkową. I jak zapewne pamiętasz, to nie ja sobie jej zażyczyłem tylko ty, a ja się zgodziłem. To ją skasuję- powiedziała Lena. Sama nie skasujesz, do tego jest potrzebny i mój podpis.
Marta słuchała uważnie, w końcu zapytała - no dobrze, a gdzie w tej chwili są twoi chłopcy? No u mnie w domu. Sami??? Nie, nie sami. Jest z nimi pani majstrowa, żona nowego właściciela domu Ziuka. Zadzwoniłem do niego, czy nie zna czasem jakiejś odpowiedzialnej osoby do opieki nad chłopcami i on mi "na tymczasem" przysłał swą własną żonę. Bardzo się polubiliśmy gdy mnie przeprowadzał.
Dzieciaki są nieco zdezorientowane, ale powiedziałem im, że mama to się na razie musi odzwyczaić od palenia papierosów i dlatego jej nie ma. Po palenie jest bardzo, bardzo szkodliwe. Ale pani majstrowa już sobie ich owinęła wokół palca, zrobiła im z ich udziałem kakao z pianką. I obiecała mi, że jeszcze dziś skontaktuje się z córką swojej znajomej, która jest po jakimś studium wychowawczyń przedszkoli ( o ile czegoś nie pokręciłem w nazwie) i szuka pracy w Warszawie, bo chce coś tu zaocznie studiować. Więc zaraz lecę do domu, bo za godzinę to ona będzie u mnie i porozmawiam z nią w obecności pani majstrowej. A pani majstrowa to świetna babka - konie można z nią kraść. Więc pewnie wieczorem już coś będę wiedział. Być może, że będę musiał pomóc jej w znalezieniu jakiegoś lokum na Ursynowie. Pani majstrowa jest szczęśliwa, że już nie mieszka na Bukowinie, a w ramach wzajemnego pomagania sobie w życiu załatwiłem jej od ręki dobrego flebologa, bo na jednej nodze ma brzydki i dokuczliwy żylak. Nie wiem co się dzieje, ale właściwie to brak lekarzy wszystkich specjalności - ponoć cholernie dużo lekarzy wyjechało z Polski, do różnych krajów europejskich. Moi koledzy to się pewnie nadziwić nie mogą, że wróciłem z Anglii zamiast "zawalczyć" o pozostanie. Ale nie mam zamiaru im mówić czemu wróciłem. Ciekawy jestem bardzo co mi ten adwokat powie.
Lena mi co jakiś czas podsyła obraźliwe smsy i pewnie sobie zmienię operatora a ten numer skasuję. Ale chyba wpierw zeskanuję te jej wypociny - mogą się przydać w sądzie. Bliskich znajomych osobiście poinformuję oczywiście o zmianie numeru, przy okazji połowę zapewne wykasuję, bo z nimi nie rozmawiam już od lat. Właśnie Lenie przed naszym spotkaniem napisałem, że jeżeli dalej będzie tak do mnie pisać to straci ze mną kontakt. Wiesz, przez moment myślałem , czy nie wziąć siostry teściowej w charakterze opiekunki, ale szybko mi to wywietrzało z głowy - lepiej jak najszybciej odciąć się od Leny i jej rodziny. I gdy zakończę sprawę o kryptonimie "Lena" to wybiorę się z dziećmi do mego własnego ojca - niech ma frajdę, że miał rację co do Leny.
A mogę to wszystko opowiedzieć teściowi? - spytała Marta. No jasne, przecież to z nim byłem w swoim mieszkaniu w dniu przylotu i on to wszystko widział. Marciu, podeślę sms po tej rozmowie z tą ewentualną kandydatką. A teraz lecę do domu.
Ale się narobiło - pomyślała Marta- Andrzej chce się spotkać z ojcem i przedstawić mu chłopców. Cuda jakieś się dzieją! Szkoda, że taka zagoniona jestem i niewiele mogę Andrzejowi pomóc.Ciekawe co o tej całej sprawie powie adwokat. Chłopcy są jeszcze mali, ale chyba sąd wykaże się mądrością i nie zostawi ich z matką. No podłożyła się Andrzejowi - fakt.
Rozmowa z adwokatem bardzo podbudowała Andrzeja. Doradził, by Andrzej zawarł wstępną umowę z osobą chętną do opieki nad chłopcami, zwłaszcza, jeśli ona będzie się mogła wykazać odpowiednimi kwalifikacjami, ucieszył się, że Andrzej wszystko w mieszkaniu obfotografował w dniu powrotu z Anglii i na dodatek był tam razem z teściem Marty, że ma zdjęcia z ukrytej kamery z wejścia Leny i jej znajomego. Poza tym proponował by na świadka poprosić teścia Marty, doradził jakie dokumenty dołączyć - oczywiście obowiązkowo ostatnią opinię psychiatry o stanie zdrowia Leny oraz ksero poprzedniego badania. Skany obraźliwych wiadomości przesyłanych przez Lenę też warto do akt dołączyć. Był zbulwersowany faktem, że Lena i jej najbliższa rodzina ukryły przed Andrzejem fakt, że Lena jest schizofreniczką, bo nikt nie jest w stanie przewidzieć jak choroba będzie postępowała- bo mogło przecież wystąpić pogorszenie i dojść do niepożądanych wydarzeń. I nie wykluczone, że Lena będzie badana przez biegłego sądowego specjalistę. A to, że Lena nie brała regularnie leku jest odnotowane w ostatnim badaniu lekarskim. Dzieci nie będą przepytywane przez sąd- są po prostu jeszcze za młode. Ale na pewno w tej sytuacji zostaną przy ojcu.
Rozmowa z absolwentką pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej zachwyciła Andrzeja. Co prawda zupełnie nie zapamiętał pani magister z urody i nie mógł sobie skojarzyć czy była blondynką czy też może ciemnowłosą osobą, ale dostrzegł, że natychmiast nawiązała kontakt z chłopcami. Uczelnię ukończyła w Bydgoszczy ( a więc "rodaczka" żony pana majstra) i chciała po prostu znaleźć pracę w Warszawie. Andrzej był tak zachwycony jej kontaktem z chłopcami, że powiedział, że na początek, nim nie znajdzie dla siebie jakiegoś niedrogiego mieszkania to może mieszkać u Andrzeja- będzie miała arcy blisko do pracy. Pani Ewa, bo takie imię wybrali jej rodzice, stwierdziła, że biorąc pod uwagę fakt, że Andrzej miewa i nocne dyżury to musiałaby i tak wtedy nocować w tym mieszkaniu - to jeszcze małe dzieci i nie mogą przecież być całą noc sami w mieszkaniu. Pani majstrowa, która jakimś cudem była świetnie zorientowana w cenach najmu mieszkań i pokoi warszawskich przy rodzinie przedstawiła im obojgu, jak ona widzi tę całą transakcję od strony finansowej, gdyby Ewa nie wynajmowała gdzieś oddzielnie pokoju, bo faktycznie Andrzeja nie ma często do godziny 22,00 no i ma nocne dyżury. Rozpisała wszystko jak super księgowa i zarówno pani Ewie jak i Andrzejowi spodobał się ten plan. A najbardziej spodobał się chłopcom. Na Andrzeja spadły z obowiązków domowych tylko cotygodniowe zakupy żywnościowe. Andrzej miał tylko zrobić listę czego dzieci nie jadają bo on to należał do "wszystkożernych". Ewa poprosiła go by zawsze dawał jej rozkład godzin- kiedy pracuje a kiedy będzie w domu, bo przecież w szpitalu też dyżury są planowane z jakimś wyprzedzeniem. Marta uśmiała się i powiedziała do Andrzeja - to właściwie to jakbyś żył z nią w tak zwanym "białym małżeństwie". I mam wrażenie, że będzie cię to mniej kosztowało niż małżeństwo z Leną. No a jaka ona jest? - opowiedz- poprosiła Andrzeja. Ładna? Blondynka, brunetka, wysoka, niska, chuda, gruba? Andrzej stał z dość głupią miną i w końcu powiedział - właściwie to nie wiem jak ona wygląda, ale ma w sobie dużo ciepła, ona emanuje życzliwością. Obaj chłopcy są wyraźnie zachwyceni, bo ona odpowiada im na wszystkie pytania i każde polecenie jest okraszone słowem "proszę". Wpisałem ją na listę rodzinną w klinice, bo wykreśliłem z niej Lenę. Ale ona to i tak rzadko tam bywała.
W końcu maja Andrzej i Lena spotkali się w sądzie. Dwa dni przed rozprawą Lena zatelefonowała do domu do Andrzeja i zapytała się go, czy on naprawdę chce się z nią rozejść, bo przecież mogliby się pogodzić - dla dobra dzieci- jak dodała. Andrzej roześmiał się i powiedział - masz naprawdę niezwykłe poczucie humoru. Jakoś nie zauważyłem, żeby dzieci za tobą tęskniły lub dopytywały się o ciebie. Dopytują się o różne osoby, najczęściej o żonę Wojtka, ale jakoś nigdy o ciebie. Za babcią i ciocią też nie tęsknią. Ale ja chciałabym się z nimi zobaczyć. Mówiłem ci - możesz się z nimi zobaczyć tylko w mojej obecności, czyli wpierw musisz się ową chęcią ze mną podzielić. Ale nie mogę się do ciebie dodzwonić - wrzasnęła. Zmieniłeś numer swej komórki i mi nowego nie podałeś, a w domu to cię nigdy nie ma. No bo jak zwykle jestem zapracowany. No to do zobaczenia w sądzie, muszę kończyć, obiad na mnie czeka i muszę potem iść do pracy.
W sądzie, na korytarzu, Andrzej stał w towarzystwie ojca Wojtka. Lena podeszła i zamiast tradycyjnego "dzień dobry" zadała pytanie "a gdzie są dzieci?". Andrzej spojrzał na zegarek i powiedział - wydaje mi się, że o tej porze to wracają ze spaceru do domu na tak zwany lunch. Same sobie zrobią?- zapytała. Nie, nie same. Na spacerze są ze swoją opiekunką i ona im zrobi lunch. Zdecydowałem, że będzie dla nich lepiej, gdy będą mieli wykwalifikowaną opiekunkę niż gdyby chodzili do przedszkola, w którym co i rusz są kolejne infekcje. No to urwie się im, bo mnie nie stać na niańkę do dzieci. Takie małe dzieci zawsze są przyznawane matce. Andrzej popatrzył na nią i powiedział - być może, ale pożyjemy-zobaczymy. Oni na pewno wybiorą mnie gdy sędzia zada im pytanie u kogo chcą być. Lena- ocknij się- tak małych dzieci sąd nie pyta z kim chcą mieszkać. Żaden z nich nie ma jeszcze pełnych siedmiu lat. Zresztą nawet siedmiolatki nie zawsze są o to przez sąd pytane.
A twoja miłość nie przyjechała tu z tobą?- spytała Lena. A kogo masz na myśli?- spytał. No tę wspaniałą Martę. Ładnie to ujęłaś - Marta rzeczywiście jest wspaniała, ale ona nie ma nic wspólnego z naszą sprawą rozwodową, więc jej tu nie ma. To nie ona jest przyczyną naszego rozwodu ale ty. Uspokój się, weź kilka głębokich oddechów i przestań się na zapas emocjonować. O tym z kim będą mieszkać dzieci zadecyduje sąd a nie ty lub ja. A teraz przepraszam cię, ale muszę porozmawiać ze swoim prawnikiem. Lekko skinął Lenie głową i podszedł do swego adwokata.
Rozprawa była nieco opóźniona, bowiem poprzednie sprawy trwały nieco dłużej niż zakładano. Zobacz- powiedział Andrzej do Wojtkowego ojca- ona wcale cię nie poznała. Wygląda jakby była po silnych środkach uspakajających. Ciekawe czy sama sobie zaaplikowała czy ma przepisane od lekarza. A może się czegoś naćpała, na przykład wypiła pół butelki syropu na kaszel, którego jednorazowa dawka to łyżeczka od herbaty. Żal mi jej, ale aż zimno mi się robi na myśl, że dalej byłaby z chłopcami-stwierdził Andrzej. No faktycznie - zgodził się ojciec- każdy syrop przeciw kaszlowy w dużej dawce na pewno może człowieka nieźle znieczulić. Pamiętam, że nie tak dawno prasa pisała, że małolaty piją jakiś syrop, bo działa ogłupiająco. W tej chwili na piętro, na którym stali weszły matka i ciotka Leny i zaraz usłyszeli, że one Leny szukały na dole, bo przecież tam miała na nie czekać. Andrzej i ojciec ukłonili się przybyłym paniom. No to dobrze, że przyszły - stwierdził Andrzej. Przynajmniej się nią zajmą po tej rozprawie, bo już sobie pomyślałem, że będę musiał ją odstawić na pogotowie. Rozwód rozwodem, ale zawód mnie do czegoś zobowiązuje. Już ją wymeldowałem ze swojej rodzinnej listy pacjentów w Klinice. A zaraz po rozwodzie wymelduję ją z mieszkania, bo jako właściciel mam do tego prawo. Już mógłbym to zrobić, ale nie miałem czasu by wyskoczyć do Urzędu. Bo będąc właścicielem mieszkania masz prawo wymeldować osobę, która ci nie pasuje, tylko trzeba podać adres pod którym stale przebywa.
c.d.n.
Andrzej skorzystał z zaproszenia i po uporządkowaniu i wywietrzeniu mieszkania pojechał do domu Marty i Wojtka. Marta z Wojtkiem taktownie nie wypytywali go o sytuację - wiadomo wszak im było, że "jest krzywo" i na pewno "prostowanie sytuacji" nie będzie łatwe. Andrzej przywiózł do nich dwie walizki - obie zawierały ważne dla niego dokumenty i część jego książek. Ojciec Wojtka wręczył mu klucz od swojego mieszkania i powiedział- masz tu synku klucz, przewieź tam to wszystko ze swoich rzeczy co uważasz za ważne i nie powinno dostać się w niepowołane ręce. I czuj się tam jak u siebie w domu. Moja propozycja wynika z faktu, że raz już Lena szukała cię tutaj a tamtego adresu na pewno nie zna i tam nie wtargnie. Mam nadzieję, że masz uporządkowane wszystkie prawa własnościowe i chyba nawet macie rozdzielność majątkową.
Tak, mamy rozdzielność, bo Lena ma majątek w postaci tej chałupy w Otwocku, bo taki był wymóg jej matki. I to ursynowskie mieszkanie jest moją własnością, podobnie jak samochód i wyposażenie mieszkania typu meble, lodówka, pralka, bo wszystko kupowałem na imienne rachunki, choć wcale nie przewidywałem jakiejś drastycznej sytuacji.
Po obiadokolacji, w czasie której bardzo mało rozmawiali, Wojtkowy ojciec pojechał z Andrzejem do swego mieszkania. Przy okazji "wdepnął" do swej sąsiadki przedstawiając jej Andrzeja i mówiąc, że on jest jego kuzynem i będzie przez jakiś czas tu mieszkać. A już myślałam w pierwszej chwili, że idzie pan ze swoim synem - bo właśnie byłam blisko okna - powiedziała. Ale z bliska to już podobieństwo mniejsze. No bo ja jednak to jestem od Wojtka sporo starszy - wyjaśnił Andrzej. Gdy już byli obaj w mieszkaniu ojciec powiedział - ona wiecznie sterczy w oknie, na moje oko to niemal całą dobę. Ona z tych bab co to żyją zawsze cudzym życiem. A kiedy zamierzasz poinformować Lenę, że już wróciłeś?
Jutro, a tu chyba będę dopiero nocować gdy Lena zjedzie do Warszawy. Nie wiem czy zjedzie czy może będzie wolała tam jeszcze być - mnie najbardziej zależało na tym żebym miał gdzie zdeponować to wszystko co dla mnie ważne w sensie dokumentów. Więc na razie ta pani sąsiadka pewnie będzie mocno niepocieszona. W każdym razie zawsze cię poinformuję, gdy będę tu rezydował lub po coś przyjeżdżał. No ale przecież nie musisz mi się meldować - tłumaczył mu Wojtkowy ojciec. Ponieważ ostatnio to ja niemal wcale tu nie bywam, to możesz czuć się tu swobodnie. Marta zarobiona po uszy, co kilka dni "konferuje" z promotorem, z uczelni gna prosto do laboratorium i późno wraca do domu, więc muszę pilnować by w ogóle coś przyzwoitego zjadała a nie tylko jogurt z migdałami. Już nawet szykuję jej drugie śniadania. Ona tak jest teraz zakręcona, że jakbym jej nie dopilnował to by nic nie jadła poza tym jogurtem. Wojtek z kolei dba o dom, żeby było zaopatrzenie we wszystko co Martusi potrzebne. Co prawda w każdą sobotę jeździmy razem po zakupy na cały tydzień, ale Marta na tych zakupach to jest głównie w sensie fizycznym, bo myślami to chyba cały czas w laboratorium. No ale nic dziwnego - gdy on pisał swoją pracę magisterską to i Marta i jej tata szalenie o niego oboje dbali. Nas tu wtedy nie było - jeszcze mieszkaliśmy w Austrii.
Wiesz, gdy Wojtek w tajemnicy przed nami zdał na Politechnikę i poinformował nas, że będzie studiował w Warszawie to byłem wściekły, a z czasem okazało się, że postąpił najmądrzej jak tylko mógł- poszedł za głosem serca i dzięki niemu mam nadal rodzinę a na dodatek cudowną synową, nadal się przyjaźnię z jej ojcem i już zupełnie przebolałem fakt, że mnie żona zdradziła. Czyli - warto jednak iść za głosem serca tak jak poszedł Wojtek.
Za głosem serca - jak echo powtórzył Andrzej. Gdybym dziś poszedł za głosem serca to zabrałbym dzieci, wynajął dla nich nianię i zażądał rozwodu. Szczerze mówiąc jak na dziś to jeszcze nie przeprowadziłem uczciwej i dokładnej analizy tego co mi moje serce mówi - jedno, czego jestem pewien - nie jestem w stanie być dłużej z Leną - nawet nie jestem na nią zły, mnie poraża jej durnota. Tyle tylko, że kiedyś mniej mi przeszkadzała a teraz mi bardzo przeszkadza a myśl o seksie z nią przyprawia mnie z lekka o mdłości. Nie mogę zostawić chłopców w jej rękach - ona ich zmarnuje. Najwygodniej to byłoby rozejść się, zostawić jej dzieci i tylko dawać na nie pieniądze. Ale nie mogę tak zmarnować własnych synów - niestety to Marta mi uświadomiła, że to są fajne dzieciaki i mają potencjał, którego nie powinno się marnować. A Lena tego nie czuje i nie rozumie. Czy wiesz, że w Londynie młodszy w nocy wywędrował z łóżka w którym spali i podreptał do Marty? Gdy go szukałem rano to go znalazłem przytulonego do Marty, a ich oboje obejmował Wojtek. Moi obaj uwielbiają Martę bo ona traktuje ich poważnie, z pełnym zrozumieniem chociaż nie ma przecież swoich dzieci. Dla niej to są zadatki na dorosłych, a dla Leny to takie przytulanki do miziania i całowania. Marta stwierdziła, że owszem, przewiduje dziecko, ale realnie myśląc to zapewne tylko jedno, a Lena to by chciała jeszcze jedno a może nawet dwoje i koniecznie żeby się urodziła dziewczynka bo można by ją tak ślicznie ubierać. No ręce opadają i mózg się lasuje gdy się coś takiego słyszy. No i czuję się cały czas jak w potrzasku. A do Leny zatelefonuję jutro rano. Gdy zajechali na parking koło budynku, w którym mieszkali Marta i Wojtek, Andrzej przesiadł się do swego samochodu i tym samym zwolnił miejsce dla ojca.
No i jak twój drugi syn? - spytała teścia Marta. No cóż - ma o czym rozmyślać - ale takie jest życie - zawsze ponosimy jakieś konsekwencje swego postępowania. Teraz pojechał do siebie i ma zamiar tę noc spędzić na rozmyślaniach. I być może jutro rano zawiadomi Lenę, że już wrócił, ale nie wiem czy powie że wrócił dziś. Przedstawiłem go pani sąsiadce, która stwierdziła, że z daleka myślała, że jestem z Wojtkiem - bo jak zawsze była "zupełnie przypadkowo" koło okna.
Ciekawe od którego roku życia człowiek płci żeńskiej zaczyna zupełnie przypadkowo bywać koło okna. Ta nad nami też zawsze akurat przypadkowo stoi koło okna - roześmiała się Marta. A co do Andrzeja - ma o czym myśleć, bo są dzieci, a ich nie da się czasowo zamrozić i rozmrozić gdy się sytuacja w jakiś sposób wyklaruje. Na razie to on pewno zachodzi w głowę, skąd jego matka wiedziała, że Lena to nie jest dobry materiał na żonę. Ciekawa jestem czy ja, gdy będę miała dorosłe dziecko też będą wiedziała czy dana osoba będzie odpowiednim materiałem na męża/żonę dla naszego dziecka. Będziesz wiedziała - zapewnił ją teść- "starzy" zawsze wiedzą. Bo i ona i on zostali chyba jednak inaczej wychowani, choć ona też tak zwanie z "dobrego domu", co prawda pojęcie "dobrego domu" ma różne odcienie. Według jednych "dobry dom" to taki, w którym nikt się codzienne nie upija, dla innych to taki w którym wszyscy mają co najmniej maturę lub wyższe studia. W każdym razie żal mi Andrzeja - jakby na to nie spojrzeć, to ma chłopak problem, bo są dzieci. Z nieba nie spadły, były zaplanowane.
Marta się roześmiała - słyszałam wersję, z której wynikało, że pierwsze było ciut za wcześnie i była to "wina" jego, a drugie, jak się pochwaliła Lena to ona już chciała drugie i zainscenizowała "wpadkę". A ostatnio to Lena jęczała, że byłoby fajnie gdyby jeszcze była córeczka, bo można te maleńkie dziewuszki tak pięknie ubrać. I było to gdy widziała Irenkę Ali i Michała. No fakt, że mała Irunia wyglądała super w towarzystwie swoich dwóch braci i widać, że chłopcy są od małego sterowani, że o dziewczyny w rodzinie to należy dbać, a oni to potem "przeniosą" na całą płeć piękną. Odniosłam wrażenie, że poczuła się "gorsza" bo ma tylko dwoje dzieci, a Ala ma troje. Tłumaczyłam jej, że oni planowali tylko jedno ale urodziło się dwoje. Lena ma jeden feler - jeśli ma czegoś mniej to się czuje niedowartościowana - i nie ważne jest czego ma mniej - nawet mniejsza ilość szczurów w jej piwnicy by ją dołowała. Ciekawa jestem co mądrego Andrzej wymyśli i jakoś nie zazdroszczę mu tego problemu. A propos problemu - zgubiłam gdzieś smarowidło do zamków w samochodzie - pewnie zamiast do kieszeni kurtki wsadziłam je obok kieszeni. No to ja ci zaraz nawciskam smarowidła do zamków, do tego od bagażnika też - stwierdził Wojtek i szybko wymaszerował z pokoju. No ale nie musisz tego teraz robić, wystarczy jak mi któryś z was da rano smarowidełko. Nie znasz się na tym, lepiej to zrobić teraz, wieczorem. W nocy może być wilgotno, to jeszcze nie wiosna, może nawet być deszcz ze śniegiem, więc lepiej żeby były zamki zabezpieczone. Jak uważasz - potulnie zgodziła się Marta - tylko weź latarkę, bo latarnia ta blisko naszego bloku się nie świeci.
Andrzej nie dawał "znaku życia" przez następne trzy dni i czwartego dnia, Marta jadąc po wykładach do laboratorium, w którym miała sprawdzić jedną z próbek stwierdziła, że trzeba do niego zadzwonić, ale chyba go ściągnęła myślami, bo gdy zaparkowała w pobliżu laboratorium odezwał się Andrzej. Wpierw się zapytał czy aby jej w czymś nie przeszkadza a potem powiedział - Lena mi się podłożyła. Jutro przed południem idę do adwokata. A gdzie teraz jesteś?- spytała. U siebie w domu i chciałbym się z wami zobaczyć, czyli do was przyjechać.Oczywiście możesz przyjechać - ja tylko muszę obejrzeć jedną z próbek co zajmie mi kwadrans i zaraz wrócę do domu. Wojtek dziś trochę później wróci, ma jakiś wykład za Michała, bo u niego dzieciaki chore, czyli horror w domu. Umówmy się zatem za pół godziny u mnie w domu. Ojca nie ma, zjesz ze mną obiad, nie będę musiała jeść w towarzystwie książki. Fajnie, a ty uważaj na naczynia laboratoryjne, jeszcze nie jestem w pracy- odpowiedział Andrzej.
Opowieść Andrzeja była "i do śmiechu i do łez". Andrzej nie zawiadomił rano Leny, że już jest w Warszawie - nie dlatego, że o tym zapomniał, ale do łóżka trafił dopiero nad ranem, bo bardzo pilnie przeglądał w sieci różne przepisy prawne. Obudził się "świtkiem koło południa", wziął poranny prysznic i gdy wreszcie zaczął się ubierać usłyszał, że w drzwiach wejściowych ktoś przekręca klucz zasuwy a potem wkłada klucz do górnego zamka i wtedy usłyszał głos swej własnej żony, która powiedziała- "cholera, znów zapomniałam zamknąć na ten górny zamek". Andrzej szybko stanął w takim miejscu, w którym zasłaniały go otwierane drzwi - do przedpokoju wszedł jakiś "ciuch" płci męskiej a za nim - Lena. I to dopiero ona zobaczyła Andrzeja, który się właśnie odsunął o krok od ściany. Lena rzuciła w przestrzeń pewne bardzo popularne acz mocno niecenzuralne słowo i szybko usiłowała wypchnąć swego gościa z mieszkania, ale Andrzej dość brutalnie ją odsunął i przytrzymał, jednocześnie zatrzaskując drzwi wejściowe. Ty zawsze tak gwałtownie wypychasz swych facetów z mieszkania? - zapytał. Może mi jednak przedstawisz swego obecnego faceta? Teraz on będzie ojcem naszych dzieci? Młodszy od ciebie sporo- jak widzę. Nie popalicie sobie dziś tutaj trawki ani sobie nie popieprzycie. Wysuwaj stąd chłopie i to nim ci buziuchnę spreparuję - otworzył drzwi i wypchnął zaskoczonego młodego za drzwi. Lena stała jak wryta z otwartymi ustami- ty, ty już wróciłeś? - wyjąkała.
Andrzej zamknął za nieco zdezorientowanym młodzieńcem drzwi na klucz, który wyciągnął z ręki Leny i schował go do kieszeni. Tak, wróciłem i to kilka dni temu powiedział. I musiałem mocno wietrzyć mieszkanie boś sobie tu urządziła palarnię. Narzekałaś przed moim wyjazdem, że za rzadko się "kochamy" - od dziś to nawet na spanie ze mną w jednym łóżku nie licz, nawet jeśli będziesz miała ujemny WR. Bo jeszcze dziś zawiozę cię na badania. Brzydzę się tobą. Tę skotłowaną pościel, którą zostawiłaś na naszym łóżku wyrzuciłem do śmieci, więc jej nie szukaj. Pójdziesz na odwyk, bo nie wiem czy pamiętasz, ale masz pod opieką dwoje dzieci i muszę im zapewnić bezpieczeństwo. I dobrze się stało, że mam świadka (nie tylko fotografie) tego jak tu wyglądało w dniu mego przyjazdu. Twoje wejście z tym ciuchem też jest już uwiecznione. I przypomnij sobie, czy aby nie schowałaś tu gdzieś jakiegoś zakazanego towaru, bo zapewne znajdzie go ekipa dochodzeniowa. A teraz pozwól mi w spokoju zjeść śniadanie - zjem i pojedziemy z tobą na badanie krwi. Potem być może odwiozę cię do Otwocka. Poza tym powiedz mi dlaczego ukrywałaś razem z matką i ciotką fakt, że masz schizofrenię a na dodatek, wbrew zaleceniu lekarza zdecydowałaś się na drugie dziecko. I powiedz dlaczego ty nie bierzesz stale, codziennie, przepisanego ci leku. Musisz go brać codziennie dopóki będziesz żyła i ty wiedząc o tym olewasz to i ciągle go odstawiasz, gdy tylko ci jest trochę lepiej. A - i jeszcze coś -jeśli chcesz rozwodu- nie ma sprawy - nie będę cię przy sobie zatrzymywał. Możemy się rozejść. Znajdź sobie kogoś innego, kto lubi tak jak ty dżointy, czy też blanty. Marihuana to też narkotyk. Od marihuany każdy ćpun zaczyna. Czy naprawdę masz za mało problemów z powodu swej schizofrenii i musisz sobie ich dowalać paląc trawkę? A na dodatek robiłaś to przy dzieciach. Bo o tym, że palisz to mi powiedziały nasze dzieci. I możesz przestać płakać, mnie twoje łzy zupełnie nie wzruszają. Zrobiłaś wszystko, żebym przestał cię kochać.
Andrzej spokojnie dokończył śniadanie i zawiózł Lenę do szpitala swego kolegi, do którego miał zaufanie, że nie wypaple nikomu o całej sprawie. Badanie krwi dotyczyło WR i obecności narkotyków. Przy okazji zatelefonował do tego kolegi, który miał załatwić termin w instytucie, a ponieważ pan profesor był ciągle zajęty to kolega Andrzeja polecił mu innego lekarza, co prawda bez tytułu profesorskiego, ale zdaniem tegoż kolegi bardzo dobrego specjalistę i wizyta mogłaby być nawet tego dnia, ale dopiero około godziny 17,00. Oczywiście byłoby dobrze, gdyby mieli ze sobą to rozpoznanie - nie istotne, że ono ma już ponad 6 lat. Andrzej kazał Lenie odszukać w dokumentach tamto rozpoznanie - jęczała, narzekała, godzinę grzebała w swoich różnych dokumentach, ale w końcu znalazła. Andrzej kazał jej zatelefonować do matki i powiedzieć, że do Otwocka przyjedzie dopiero wieczorem.
Badanie psychiatry potwierdziło poprzednią diagnozę, Lena usłyszała, że musi, jeśli nie chce wylądować na lata w jakimś szpitalu psychiatrycznym brać ten lek codziennie, niezależnie od tego jak ocenia swoje samopoczucie. I że ten lek nie daje żadnych niekorzystnych zmian, bo latami całymi są te leki ciągle udoskonalane. Oczywiście Andrzej poruszył też sprawę palenia skrętów z marihuany, więc lekarz i na ten temat z nią rozmawiał. Z kolei Andrzejowi powiedział, że ona powinna mieć pomoc w prowadzeniu opieki nad dziećmi, tak będzie lepiej i dla niej i dla dzieci. No a wieczorem odwiózł ją do Otwocka, wszystko opowiedział matce i ciotce, łącznie z tym, że dziś był z Leną u psychiatry jak i o tym, że ona paliła marihuanę i niech one pomyślą co dalej z nią będzie, bo on nie za bardzo wyobraża sobie by dalej ona była jego żoną. Dzieciakom przywiózł różne elektroniczne małe gry, więc siedziały w innym pokoju całe w wypiekach i z przejęciem grały. A na pożegnanie ponoć młodszy zapytał się kiedy ciocia Marta do nich przyjedzie.
c.d.n.
Tak jak było zaplanowane , Marta i Wojtek spędzili Sylwestra u siebie. Ojciec Wojtka przygotował takie ilości jedzenia jakby mieli gościć u siebie pułk wojska. No to co, że wszystkiego jest dużo? - przecież to się nie zmarnuje, mamy od razu przygotowany obiad na pierwszy dzień stycznia, resztę się ładnie popakuje w pojemniki, opatrzy napisami i będziecie dojadać po Nowym Roku, bo ja piątego stycznia lecę na kilka dni do Wiednia - służbowo - tłumaczył Marcie. Na długo wyjeżdżasz? - dopytywał się Wojtek. Nie, nie na długo, raptem na cztery dni. Tylko nie za bardzo wiem po jakie licho tam lecę, no ale może się dowiem zanim odlecę. A tak właściwie to dobrze, że lecę, bo przy okazji przywiozę stamtąd trochę dobrego, żółtego sera bo ten ser tutejszy to jednak jest kiepściutki, chociaż cenę ma taką jakby by jego "skórka" była pokryta złotem. A ja przywiozę taki dooobry, alpejski, ten który tak smakował Martuni. No to wychodzi na to, że mam szczęście, że lubię ten sam ser co Marta- stwierdził ze śmiechem Wojtek.
W dwa dni po Nowym Roku Andrzej napisał, że przyleci na dwa dni do Warszawy w drugiej połowie stycznia, bo udało mu się skontaktować z kolegą, który jest psychiatrą i ten mu załatwi wizytę lekarską w Instytucie. Nie zna jeszcze dokładnie daty- w każdym razie plan jest taki, że nim się pokaże we własnym domu to prosto z lotniska lub sleepingu dotrze do nich, bo to będzie albo poranny lot albo pojedzie pociągiem nocnym. Po prostu pozamienia się dyżurami, o czym zresztą już rozmawiał z szefem. Oczywiście nie poinformuje wcześniej Leny o tym, że będzie i na tę wizytę zabierze ją z zaskoczenia. Bo choć Lena nie grzeszy na co dzień rozwagą, to na wiadomość, że będzie miała wizytę w Instytucie zacznie regularnie łykać tabletki, a on chce by lekarz ją przebadał gdy jest taka jak zwykle a nie w stanie poprawy po tabletkach.
Marta po przeczytaniu tej wiadomości tylko wzruszyła ramionami i powiedziała - no nie wiem, nie znam się na tym, ale być może, że to dobry pomysł- może po takiej wizycie, która jej unaoczni, że Andrzej wie o jej chorobie coś się w ich związku poprawi. Ciekawa jestem jakim cudem on ją zawiezie do tego lekarza - przecież gdy jej powie, że jedzie na konsultację do psychiatry to ona go chyba zatłucze. A ostatnio było jej wagowo chyba więcej niż Andrzeja. Chociaż on to chyba dość silny jest - ja bym padła martwym trupem spędzając tyle godzin stojąc przy stole operacyjnym a do tego to przecież nie na samym staniu polega jego praca. Przecież ona chyba nadal nie wie, że o jej chorobie opowiedziała mi jej ciotka, no a ja, siłą rzeczy opowiedziałam o tym Andrzejowi. No ale uważam, że w tym wypadku postąpiłam właściwie po tym jej liście do niego. Mnie właściwie to wszystko już niewiele będzie obchodziło, sesja egzaminacyjna przede mną. A to dla mnie jednak ważniejsze niż perypetie małżeńskie naszego przyjaciela. Muszę się zaraz wziąć do nauki i wszystkie inne sprawy odłożyć na bok. Twój tata jest kochany, że tak bardzo mi pomaga w prowadzeniu domu. Ciekawe po co jedzie do Wiednia. No jak na razie to wygląda na to, że głównie po alpejski ser dla ciebie - zaśmiał się Wojtek.
Życie nie jest romansem - napisał Andrzej do Wojtka. Nie ma w tej chwili szans na wizytę u tego lekarza, więc wszystko mi się przesunie w czasie i jak na razie wygląda na to, że spokojnie zdążę wrócić do kraju nim pan profesor będzie miał "okienko" dla mnie. Już nawet sobie zarezerwowałem lot do kraju- wrócę 31 marca. Nie podejrzewałem, że nawet po znajomości jest tak bardzo trudno dostać się do lekarza tej specjalności. I tak się zastanawiam czy tak niewielu jest tych akurat specjalistów czy może tak bardzo zły stan psychiczny ludzi i stąd takie kłopoty. Na razie w ramach wątpliwej rozrywki siedzę w literaturze medycznej związanej z chorobami psychicznymi. Jeszcze trochę a sam siebie zdiagnozuję i dojdę do wniosku że mam świra, skoro właśnie ją wybrałem za żonę. W odpowiedzi Wojtek napisał - "świetna autodiagnoza panie doktorze, stawiam panu ocenę bardzo dobrą". A w następnym zdaniu napisał- " weź baranie poprawkę na to ile lat miałeś wtedy a ile masz teraz! Nie pokazałem tego smsa Marcie, bo by się załamała stanem twego umysłu."
Sesja zimowa poszła Marcie "jak po maśle", co zdaniem Wojtka było do przewidzenia, bo codziennie siedziała "zatopiona w nauce" i nawet odłożyła na ten czas pisanie swej pracy magisterskiej. Wojtek się śmiał, że tak świetnie jej poszło głównie dlatego, że codziennie zjadała porcję alpejskiego prawdziwego sera. Ojciec przywiózł z Austrii aż trzy różne alpejskie sery a jeden z nich odbierał od znajomego dosłownie na godzinę przed odjazdem pociągu do Warszawy. Marta była wzruszona, a teść powiedział, że jest jego ukochaną córeczką, więc ją rozpieszcza. Bo zadaniem każdego ojca jest rozpieszczanie córki, a on zawsze chciał by jeszcze mieli córeczkę i ona jest jego spełnionym marzeniem. Marta się śmiała, że najistotniejsze w tym spełnieniu marzeń o posiadaniu córki było to, że ominęły go kolejne "pieluchy i wrzaski". Bo, według opowieści Wojtkowej mamy Wojtuś był raczej mocno wrzaskliwym dzieckiem. No i dobrze - powiedziała wtedy do swego taty Marta - wywrzeszczał się w dzieciństwie to teraz już jest spokojnym facetem. Nie wiem czemu, ale 80% opowieści o malutkich dzieciach to zawsze sama extrema - albo na plus albo na minus. Wychodzi na to, że takich "zwykłych niemowląt" rodzi się bardzo mało.
Zgodnie z planem Andrzej wrócił do Polski 31 marca i prosto z lotniska, na którym czekał na niego ojciec Wojtka, pojechał wpierw do domu Marty i Wojtka. Lena z dziećmi była nadal w Otwocku, bo Andrzej celowo jej nie zawiadamiał kiedy dokładnie wraca. Pracę w macierzystym szpitalu zaczynał za kilka dni. Muszę się jakoś pozbierać po tym londyńskim pobycie. Świetnie mi się tam pracowało, żal było wyjeżdżać - powiedział. Razem z ojcem Wojtka pojechali do mieszkania Andrzeja, w którym wyglądało jakby niewielki tajfun przez nie przeleciał - łóżka w sypialni nie były zaścielone, w zlewozmywaku stały naczynia cierpliwie czekając na umycie ich ręczne lub w zmywarce. Trochę to dziwne - Andrzej był wyraźnie zaskoczony. Może nie była nigdy mistrzem organizacji swych zajęć, ale takiego burdelu to tu jeszcze nie widziałem. Coś chyba jednak jest z nią "nie tak" - stwierdził. I mam wrażenie, że ktoś tu kilka razy palił trawkę - trzeba tu porządnie wywietrzyć.
Lodówka wprawdzie działała, ale była niemal pusta. Ojciec Wojtka też był zaskoczony tym co zastali. To przyjedź dziś do nas na obiad - czego jak czego, ale jedzenia to u nas nie zabraknie nawet gdyby była więcej niż jedna dodatkowa osoba na obiedzie - i weźmiesz przy okazji coś z zamrożonych dań obiadowych byś miał "na potem". Jak chcesz to możemy zaraz razem się przelecieć do L'Eclerca na zakupy. Ale nie widzę żadnego problemu w tym żebyś jadał u nas. Skądinąd to dobrze, że w lodówce jest głównie światło, no bo przecież Lena jest z dziećmi poza Warszawą. No tak, ale mogła przynajmniej łóżko zaścielić i naczynia wstawić do zmywarki. Wygląda to wszystko dość niepokojąco. Z tego co widzę to ona z mieszkania wychodziła sama - ani moja teściówka ani jej siostra nie dałyby jej wyjść z mieszkania, w którym jest taki nieporządek. Może nie są one wzorem super intelektu, ale żadna z nich nie dałaby jej wyjść z domu , w którym wszystko się nie świeci i nie błyszczy. Ona chyba musiała tu być sama, bo łóżeczka dzieci są w porządku, tylko nasza sypialnia jest rozbebeszona no i kuchnia. I tych naczyń jest trochę sporo jak na jednego użytkownika. Może sobie zrobiła jakąś balangę - snuł domysły Andrzej. No i chyba niewielka była ta balanga biorąc pod uwagę ilość naczyń w zlewie - Andrzej snuł na głos swe domysły.
Nie wysnuwaj żadnych teorii bez uzasadnienia - może po prostu była tu sama kilka dni, a potem się spieszyła, licząc na to, że posprząta porządnie przed twoim powrotem - Wojtkowy ojciec, który bardzo lubił Lenę, bronił jej. Może się po prostu bardzo spieszyła z powrotem do dzieci. Ja jej o nic przecież nie oskarżam, ja tylko jestem mocno zdziwiony - stwierdził Andrzej. Nie było wszak między nami dobrze przed moim wyjazdem. Tak z ręką na sercu to już od roku nie było wszystko "w porządku" u nas. Z ulgą wyjechałem i tylko za dziećmi tęskniłem. Tylko Marta i Wojtek o tym wiedzieli. Po prostu nie spisywałem się w wypełnianiu "podstawowych obowiązków małżeńskich", które jej zdaniem powinny być spełniane co noc jak rok długi. Poza tym nie miała nawet za 5 groszy zrozumienia, że moja praca to nie jest ćwiartowanie mięsa w sklepie mięsnym, że dla mnie każda operacja jest obciążeniem nie tylko fizycznym ale i psychicznym, że dla mnie każdy pacjent jest ważny, nawet i ten, któremu muszę usunąć drzazgę z palca. I że gdy siedzę pogrążony w myślach to nie znaczy, że myślę o innej kobiecie niż Lena a o kolejnej operacji i takim jej poprowadzeniu, by jak najbardziej oszczędzić pacjenta i to niezależnie od jego płci. Wydawało mi się, że skoro trzy lata spędziła w liceum pielęgniarskim ( którego zresztą nie ukończyła bo się jej "odwidziała praca pielęgniarki") to chociaż z grubsza wie jak wygląda praca lekarza chirurga. Ona nie może uwierzyć, że ja naprawdę nigdy nie widziałem Marty w stroju Ewy i że tylko raz w życiu widziałem jej brzuch gdy przyjechała do szpitala z bólem wyrostka. A i to głównie obmacywałem jej wnętrzności a nie wpatrywałem się w jej brzuch. I że ja widzę tylko i wyłącznie już przygotowane do operacji pole operacyjne i to jest jedyna odsłonięta część każdego pacjenta, którą ja widzę. Nie wiem dokładnie jaki jest program liceum pielęgniarskiego, ale mam wrażenie, że po trzech latach nauki to każda pielęgniarka wie, że znacznie więcej golizny ogląda zespół przygotowujący pacjenta do operacji niż chirurg. Teraz to już wiem, że część jej bredzenia to wynik schizofrenii. Muszę wydostać od teściowej dane prowadzącego ją lekarza i z nim się skontaktować. Na razie czekam na wyznaczenie wizyty Leny u profesora w Instytucie na Sobieskiego. Jedno jest pewne - gdyby brała stale , a nie sporadycznie przepisane jej leki to mogłaby dobrze i normalnie funkcjonować. Ale ona je bierze według własnego "widzimisię"- gdy tylko dojdzie wniosku, że już jest jej lepiej to je odstawia, a to są takie leki, które trzeba brać stale i codziennie do końca życia.
Ojciec Wojtka słuchał z uwagą, w końcu powiedział - nie miałem pojęcia, że Lena jest chora. To jest dość rozpowszechniona choroba - mieliśmy z ojcem Marty kolegę, który średnio raz w roku znikał na dwa lub trzy miesiące bo był schizofrenikiem. Szalenie zdolny i bardzo dobry projektant. Zaprojektowane przez niego obiekty do dziś stoją i funkcjonują i to poza Polską też. Nie mam pojęcia jak funkcjonował w domu, był żonaty i to żona zawsze nas informowała, że Lucio idzie na leczenie wpierw szpitalne a potem sanatoryjne. Podobno zmarł z okazji silnego i rozległego zawału serca. Już ze siedem lat nie żyje. Nie wiem też czy te okresy pogorszenia wynikały z samoistnego nasilenia się choroby czy może on też miał zwyczaj odstawiania leków gdy dochodził do wniosku, że już się czuje świetnie i ich nie potrzebuje. Nie da się ukryć, że masz poważny problem, bo przecież są dzieci. Dobrze, że twoja teściowa teraz mieszka blisko was i może dotrzeć do was w 10 minut spacerkiem. A od dawna wiadomo, że Lena ma taką diagnozę?
Ona i jej rodzina wiedzą o tym od chwili jej pierwszej ciąży, ja się dowiedziałem o tym w Londynie od Marty, która rozmawiała z ciotką Leny. Te troskliwe siostry i Lena ukryły to przede mną, żebym jej i dziecka nie porzucił. A Lena dowiedziała się o tym po połowie pierwszej ciąży i lekarz jej mówił, że nie powinna zachodzić w następną ciążę, no ale ona miała na ten temat inne zdanie. Ona to by chciała jeszcze jedno dziecko - najlepiej dziewczynkę. Na szczęście jestem po wazektomii bardzo dobrze zrobionej, tylko ona o tym nie wie. Jestem bardzo wdzięczny Marcie, że mi o tym powiedziała. Teraz muszę bardzo dobrze pomyśleć co dalej z tym wszystkim zrobić. Na razie czekam na tę wizytę z Leną u profesora.
Oczywiście musiałem koledze powiedzieć dlaczego zależy mi na ocenie stanu zdrowia Leny przez tak dobrego specjalistę. Wyobrażam sobie co będzie wyprawiała Lena gdy jej powiem, że wiem o jej chorobie- no i oczywiście nie powiem, że wiem to od Marty, a ona od siostry mojej teściowej. I gdyby Lenie nie "puściły nerwy" i nie napisała do mnie do Londynu, że zażąda rozwodu i zabierze mi dzieci i nie pomoc Marty to do dziś bym nic nie wiedział o tym, że żyję ze schizofreniczką pod jednym dachem.
c.d.n.
Przed powrotem do Warszawy Andrzej dał chłopcom kalendarz, w którym były wydrukowane ostatnie dni grudnia od świąt BN do końca roku oraz oczywiście cały następny rok. A gdzie ty taki kalendarz kupiłeś? - dziwiła się Marta. Zamówiłem i mi wydrukowali - zero problemu. Chłopcy mają sobie w nim wykreślać dni do mojego powrotu. Lenkę to pewnie zezłości - w dni, w których pracuję są nawet miniaturki mojego zdjęcia w "stroju roboczym"- co prawda tylko do pasa. A dzień powrotu jest ze zdjęciem Embraera 190, bo nim będę też wracał. I przypatrz się dobrze co jest na zdjęciu w dniu , w którym przylatuję do Warszawy - Marta szybko przerzuciła kartki kalendarza. Na zdjęciu najwyraźniej "skomponowanym" był komitet powitalny, czyli: Marta, Wojtek, obaj chłopcy, "dziadek Wiesiek" i każdy trzymał jakiś kwiatek. Postacie przyjaciół były poprzedzialane sylwetkami kilku osób - a właściwie były to tylko sylwetki ludzi, których górna część tułowia od pasa w górę była znakiem zapytania. Marta popatrzyła na owe "dzieło" i powiedziała - chyba cię kochany Andrzeju coś pogięło.
Nie, nie pogięło - nie mam przecież pojęcia kto będzie na lotnisku oprócz was i dzieci. A całość zaprojektował jeden z moich dobrych kolegów i przepuścił to przez jakiś specjalny program, dzięki któremu nawet łysy jak kolano ma szopę włosów na głowie. Robił to zeszłej nocy i dziś o świcie wyjąłem to ze skrzynki. Ja się na tym nie znam, ja to mogę co najwyżej coś komuś poprzestawiać w brzuchu żeby lepiej funkcjonowało. Cerowałem mu kiedyś pierś jego żony. Ponoć artystycznie. Na szczęście to co usunąłem nie było wcale złośliwe - przynajmniej wtedy. Nie wiadomo co by było gdyby nadal tam sobie rosło.
Będę po waszym odlocie strasznie za wami tęsknił i też będę wykreślał dni do swego powrotu. I jest to straszna głupota, bo zdaję sobie sprawę z tego, że gdy wrócę to też mi lekko nie będzie. Tyle tylko, że będę miał was "na wyciągnięcie ręki". Na razie spróbuję zdalnie zarezerwować wizytę w Instytucie na Sobieskiego - to pierwsze co muszę załatwić szybko, nie mogę zostawić sprawy Lenki nadal "otwartej" - muszę wiedzieć, z uwagi na dzieci, co jest grane. Możesz się Marciu śmiać ze mnie, że wierzę w jakieś zbiegi okoliczności, ale wciąż trafiam właśnie na takie "zbiegi okoliczności". Podobno niektórzy "tak mają".
Wiesz, najprawdopodobniej wszyscy tak mamy, tylko nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę - pocieszyła go Marta. Dla niektórych myślenie to cierpienie, wiec po co je sobie samemu zadawać? Poza tym my ciągle nie wiemy skąd się wzięliśmy (mówiąc "my" mam na myśli ludzkość jako taką) i nadal ciągle coś odkrywamy i musimy to sobie jakoś tłumaczyć. I wcale nie wiadomo, czy nasze tłumaczenia odzwierciedlają prawdę czy są tylko kolejną teorią pozbawioną podstaw, choć brzmiącą bardzo logicznie, bo ma pokrycie w tym co już dotychczas sprawdziliśmy - lub się nam wydaje że już to sprawdziliśmy.
Gdy kończyłam liceum to nawet nie bardzo umiałam sprecyzować na jakie studia mam zdawać- bo po prostu zbyt wiele spraw było i jest dla mnie nadal zbyt interesujących. Zazdroszczę tym, którzy bardzo wcześnie już są ukierunkowani i jeszcze w podstawówce wiedzą co będą studiować. Ja przez dwa lata niemal co tydzień miałam coraz to inny pomysł na to co mam studiować i zmarnowałam te dwa lata. Tata tylko się przyglądał, nie poganiał mnie, a ja się zastanawiałam. W końcu zdawałam na medycynę, ale padłam na chemii. Poza tym jako typowa Zosia-samosia z nikim tego nie omawiałam przed egzaminem. I dopiero na drugim roku kosmetologii dokonałam odkrycia, że nie chcę być kosmetyczką, ale chcę wymyślać i badać nowe kosmetyki i to głównie nie te "upiększające", ale te "leczące". Nawet nie wiesz jak mi było fajnie w wakacje w tym laboratorium - czułam, że jestem we właściwym miejscu. I nawet ta smętna przygoda mnie nie zraziła. I teraz, gdy piszę "magisterkę" też czuję, że tym razem dobrze wybrałam kierunek. Trochę mi zejdzie na tym pisaniu, bo to nowy wyrób i podlega licznym badaniom i oczywiście będę do nich włączona w okresie wakacyjnym. Jedyny minus to może być ten, że nie pojedziemy we wrześniu z Alą i Michałem do Turcji. Ale jeszcze nic nie wiadomo. Bardzo lubię sobie planować przyszłość, ale często niestety nie da się bo jest zbyt wiele "niewiadomych i zmiennych". Jedna z moich koleżanek mówi: "planuj, planuj, to rozbawisz pana Boga, będzie miał uciechę." A mój tata z kolei zawsze powtarza, że najważniejsze jest prawidłowe zaplanowanie wszystkiego, choć ma tę świadomość, że nie jesteśmy tak naprawdę w stanie przewidzieć wszystkiego co się może przydarzyć. Ale ja to mam w sumie szczęście - od szóstej klasy szkoły podstawowej miałam w planie bardzo daleko perspektywicznym fakt, że Wojtek będzie w przyszłości moim mężem. Gdy powiedziałam o tym mojemu tacie to wpierw popatrzył na mnie tak, jakby mnie pierwszy raz zobaczył a potem powiedział - nie przywiązuj się za bardzo do tej myśli, bo jeszcze bardzo wiele wody upłynie w Wiśle nim będziecie dorośli i zapewne nie jeden raz dojdziesz do wniosku, że nie jest to idealny materiał na męża, a może i oboje zapomnicie o sobie wzajemnie i będzie to jak najbardziej normalne i bezbolesne dla was. Ale jak widać jakoś moje plany się spełniły i to nawet mimo tego, że przez czas liceum rzadko się widywaliśmy bo go rodzice wywieźli do Austrii.
No, wasza historia to powinna być sfilmowana - stwierdził Andrzej. Masz rację- przytaknął mu Wojtek- i byłby to film tylko dla dorosłych - do dziś widzę we wspomnieniach nas nagich biegających nad Narwią. Chyba nigdy tego nie zapomnę! Wyobraź sobie - początek czerwca, upał, z jednej strony rzeki las, z drugiej pusta, kilometrami się ciągnąca łąka i para nagusów nie wiadomo dlaczego goniących się na małej, trawiastej plaży. Takie dwa, nieco wyrośnięte amorki. Urwaliśmy się wtedy ze szkoły i pojechaliśmy na wagary. Marta oczywiście zaraz w domu powiedziała o tych wagarach ojcu i mieliśmy następnego popołudnia w domu Marty wykład uświadamiający i ani słowa nagany w nim nie było. To był ze strony jej taty majstersztyk. Całe życie płciowe i wszystko co z nim związane poznawaliśmy razem, a jej tata tak o tym mówił, że żadne z nas nie czuło się skrępowane lub zawstydzone. I można się było go o wszystko zapytać. I nawet słowem nigdy o tym nie powiedział mojemu ojcu, chociaż wtedy razem pracowali a nawet się przyjaźnili. I już wtedy nam powiedział jedną ważną rzecz , że zawsze należy mówić partnerowi prawdę o tym co czujemy w trakcie zbliżenia, co nam się podoba a co nie, bo nie tylko płeć nas różni ale i poziom i sposób odczuwania. Po prostu jej tata nas potraktował niezmiernie poważnie i z pełnym szacunkiem i zrozumieniem. Przecież od dwunastego roku życia Marty jej ojciec sam ją wychowywał a przy okazji i mnie nieco ucywilizował.
I, tylko się nie oburz- jeśli nie za bardzo wiesz jak masz rozwiązać problem dotyczący tego co się dzieje teraz w twoim małżeństwie to porozmawiaj z tatą Marty. On ma na pewno nieco inne spojrzenie na tę zaistniałą sytuację niż Marta lub ja. Po prostu będzie bardziej obiektywny niż my. I ręczę ci, że z nikim nie będzie dyskutował na temat tego o czym rozmawialiście. Oczywiście możesz mu powiedzieć , że to mój pomysł, żebyś z nim porozmawiał. To jest naprawdę trudna sytuacja bo są dwa małoletnie Krasnale, a byłoby najbardziej pożądane by ani dzieci ani wy oboje nie wyszli z tego poranieni psychicznie.
On ma rację - powiedziała Marta. To wszystko co powiesz mojemu tacie i co on ci powie zostanie tylko między wami dwoma. Tata jest naprawdę bardzo, bardzo mądrym facetem a do tego bardzo dobrym - zazdroszczę mu tej jego dobroci - nie zawsze stać mnie na dobroć i wyrozumiałość dla innych. Choć się staram, naprawdę.
To tylko ci się zdaje Marciu, że nie jesteś dobra i wyrozumiała - już od pierwszego kontaktu zawojowałaś serduszka moich chłopców. A takie maluchy nie lgną do nieznanych im osób. Masz w sobie bardzo wiele dobroci, tylko nawet tego nie zauważasz, bo to dla ciebie naturalny odruch. Przypomnij sobie swą reakcję gdy skonany wpadłem do twego pokoju - nie uciekłaś, nie zaczęłaś się idiotycznie wypytywać co się stało, ale spokojnie się mną zajęłaś - nawet mi trudno powiedzieć co wtedy czułem oprócz podziwu dla ciebie i takiej zwykłej wdzięczności. Odziedziczyłaś po swym tacie mądrość i dobroć. I na pewno wrócę po 31 marca i wproszę się do twego taty na rozmowę. I ty i Wojtek jesteście mi najbliższymi osobami, nikt więcej nie wie o moich rozterkach, żalach, lękach i jestem niesamowicie wdzięczny losowi, że nas ze sobą zetknął.
W dwa dni później na lotnisku Andrzej kilka razy obejmował i całował dzieci oraz Martę i Wojtka, Marta mu obiecała, że zaraz po wylądowaniu na Okęciu włączy swój smartfon i nada wiadomość, że już są w Warszawie. Małe Bystrzaki a zwłaszcza starszy, od razu wyczaił, że ten samolot jest trochę inny niż ten którym przylecieli. Niewątpliwą atrakcją było żucie gumy do żucia, chociaż ciocia zabroniła pakowania paluszków do buzi i wyciągania jej na zewnątrz. Ponieważ tu był inny rozkład miejsc młodszy siedział z Martą a starszy z Wojtkiem. Obaj byli mocno nieszczęśliwi, bo nie pozwolono im wyciągnąć gier - ale o tym to Marta powiedziała im jeszcze nim wyszli z mieszkania- po prostu nie było możliwości pozbawienia ich dźwięku, a trudno skazywać współpasażerów na słuchanie dziwnych dźwięków, które były wydawane przez te urządzenia.
Na warszawskim lotnisku już czekała na nich Lena z kuzynem i mamą. Marta chwaliła dzieci, że były bardzo, bardzo grzeczne i w samolotach i w Londynie, kuzyn zabrał dzieci, Lenę i jej matkę do Otwocka, po Martę i Wojtka przyjechał ojciec Wojtka. Marta od razu nadała wiadomość do Andrzeja, że wszystko było w drodze w porządku, że po dzieci przyjechał kuzyn Leny z jej mamą, a po nich ojciec Wojtka.
A ja- napisał Andrzej - pomału dochodzę do rzeczywistości - byliście tak krótko, pobyt wasz był tak ulotny, że mam chwilami wrażenie, że to był tylko piękny sen. I już za wami tęsknię! No to przestań tęsknić, bo zaraz w pierwszych dniach kwietniach przecież przylecisz do Warszawy - odpowiedział Wojtek.
Marta stwierdziła, że Sylwestra spędzą tym razem we własnym domu - oczywiście zaproszą rodziców i Wojtkowego tatę, ale Marta stęskniła się za pomieszkaniem we własnym mieszkaniu, o czym poinformowała swoich rodziców i Wojtkowego tatę. Plan został przyjęty, Wojtkowy tata zaraz się zadeklarował na stanowisko naczelnego zaopatrzeniowca i kucharza, bo jak powiedział nawet te kilka dni bez Martuni i Wojtka były strasznie smutne. Misia też się chyba za nimi stęskniła i w efekcie Wojtek cały dzień spędził na fotelu z psem schowanym pod jego pulowerem. Oczywiście zaraz do Londynu powędrowało zdjęcie Misi, a tak dokładnie to zdjęcie jej zadka wystającego spod Wojtkowego pulowera, bo reszta była bardzo dokładnie schowana pod pulowerem. No to jej dupinka zmarznie- skomentował Andrzej zdjęcie. Nie ma obawy, Wojtek cały czas obejmuje ręką jej dupinkę - odpisała Marta. To jest strasznie cwana psinka.
A ja, z rozpaczy, że już was nie ma wziąłem za kolegę dyżur - odpisał Andrzej. Marta zaraz go poinformowała, że nigdzie nie wybiorą się na Sylwestra tylko spędzą go w domu w towarzystwie "starszego pokolenia" i Misi. I dokładnie z ostatnim uderzeniem zegara o północy zatelefonują do niego, żeby nie czuł się samotny. Mam nadzieję, że w klinice ruch to się zacznie dopiero nad ranem gdy więcej osób polegnie wskutek opilstwa lub obżarstwa. No i może będzie kilka ofiar kiepskich ogni sztucznych - odpisał. Bo jak się okazuje to na całym świecie, pod każdą szerokością geograficzną nie brak głupoli. To nie tylko polska specjalność.
W Sylwestra około południa zatelefonował do Wojtka Michał - nieco się zdziwił, że oni są w Warszawie, bo myślał, że oni pozostaną w Londynie aż do Nowego Roku. No to miałeś jakieś chore myśli - podsumował Wojtek. Marta tak się stęskniła za domem, że tym razem nigdzie nie idziemy, wpadną do nas na kolację rodzice Marty no i mój ojciec, który zresztą ma jakieś ambitne plany kuchenne, a Marta ma wypocząć po trudach podróży - widocznie ojciec uznał, że sama pilotowała samolot w obie strony i nie powinna się nadwyrężać teraz w kuchni - śmiał się Wojtek. A jak się Marcie podobał Londyn? Nie bardzo miało co się jej podobać, bo niczego nie zwiedzaliśmy- jak nie padało deszczem ze śniegiem to padał sam deszcz. Przecież byliśmy tam z dziećmi Andrzeja, więc tylko zmianę warty myśmy obejrzeli trzymając chłopców na rękach a Marta posiedziała sobie w samochodzie w tym czasie.
No ale się przynajmniej Andrzej nacieszył dziećmi - skonstatował Michał. No fakt - a czytnik z notatnikiem bardzo mu się przyda. Te elektroniczne rąbanki dla dzieci to też był niezły pomysł- mogliśmy sobie spokojnie porozmawiać, bo "Kajtki" rąbały te samoloty. Trochę kiepsko , że nie ma jak wyłączyć w nich fonii, no ale w domu to grali w innym pokoju. Byli tylko nieco nieszczęśliwi, że Marta nie pozwoliła im grać w samolocie. Wracaliśmy Embraerem 190- startował niemal pionowo. Andrzej nim lądował na tym lotnisku London City i powiedział, że miał wręcz gęsią skórkę z wrażenia.
c.d.n.